Zamknięty sklep
Jolanta Hajdasz
Fot.
11 listopada, w niedzielę rano, zorientowałam się, że zapomniałam kupić cukier. Przyzwyczajona do tego, że nasz osiedlowy market jest otwarty nawet w Boże Ciało, szybko pobiegłam do sklepu. Dziś święto, nieczynne usłyszałam radosny głos, gdy próbowałam dociec, co też się stało, że zamiast otwartych drzwi widzę zasunięte antywłamaniowe kraty. Obok mnie...
11 listopada, w niedzielę rano, zorientowałam się, że zapomniałam kupić cukier. Przyzwyczajona do tego, że nasz osiedlowy market jest otwarty nawet w Boże Ciało, szybko pobiegłam do sklepu. „Dziś święto, nieczynne” – usłyszałam radosny głos, gdy próbowałam dociec, co też się stało, że zamiast otwartych drzwi widzę zasunięte antywłamaniowe kraty. Obok mnie stała znajoma z naszej ulicy, pani Teresa, która jest kasjerką w tym markecie. „Mój Boże, jakie to szczęście, że nie trzeba było iść dzisiaj do pracy. Nawet flagę wywiesiłam z tej okazji” – powiedziała.
Zrobiło mi się głupio. Jak mogłam zapomnieć?! W ferworze powyborczych remanentów, dociekań, dlaczego jedni przegrali, a drudzy wygrali, w gąszczu pytań, jak szybko nowi będą odcinać się od tego, co zrobili poprzednicy, i kto na tym zyska, a kto straci, umknęła mi ta może niewielka, ale według mnie niezwykle ważna sprawa. Wszedł w życie zakaz pracy handlowych obiektów wielkopowierzchniowych w święta. W niedzielę będą pracować, ale w większość świąt religijnych i państwowych nie. Zapewne każdy, kto regularnie pracuje wtedy, gdy inni mają wolne, z takiego zakazu by się cieszył. Nie tylko pani Teresa.
Znam ją tylko z widzenia, ale jak przez kilka lat widuje się kogoś regularnie w tym samym miejscu (np. przy kasie w sklepie), to trudno go nazwać nieznajomym. A ja spotykałam się z nią czasem jeszcze w jednym miejscu: na Mszy św. o godz. 21. Szłam na tę Mszę zawsze, gdy musiałam pracować w niedzielę i z tej Eucharystii „pracujących” ją zapamiętałam.
W kościele czasem mówiłyśmy sobie „dobry wieczór”, ale ze zmęczenia nigdy nawet nie chciało się nam rozmawiać. Nie wiem, na czym to polega, ale praca w dni świąteczne męczy podwójnie i niestety, nie jest w stanie jej zrekompensować żaden wolny poniedziałek ani czwartek – bo może w poniedziałki i czwartki jest się w domu, ale wszyscy domownicy są wtedy w pracy, w szkole lub przedszkolu… Nie pozostaje więc nic innego, tylko nadrabianie domowych zaległości w sprzątaniu, praniu, gotowaniu itp. Zna to każda z nas.
Ale najgorsze są nie te zwyczajne weekendy. Wiem o tym, choć nigdy nie pracowałam w markecie. Zawód reportera pod tym jednym względem bywa bardzo podobny. Dziesiątki razy musiałam rozstrzygać w nierozwiązywalnych dla siebie kwestiach: praca w Wigilię czy w pierwsze święto, w sylwestra czy Nowy Rok, lub i wtedy, i wtedy… Pamiętam swoje wigilie, które rozpoczynały się o godz. 21 i Niedziele Wielkanocne bez uroczystego śniadania z moim udziałem. Okrutnie smutne, przede wszystkim dla dzieci.
Zawód reportera wybiera się jednak świadomie, każdy z nas wie, co go czeka – tak samo lekarz, policjant i strażak. To coś zupełnie innego niż monotonna harówka w markecie za niewielkie przecież pieniądze. Na dziennikarskich czy lekarskich dyżurach zarobki są wyższe, a udrękę świątecznej pracy przynajmniej czasem rekompensuje poczucie robienia czegoś pożytecznego. W markecie – nie. Nie ma co się na ten temat rozpisywać. Wolność robienia zakupów nie jest tego warta.
11 listopada wracałam do domu bez cukru, ale czułam, że wyjątkowo dobrze świętuje mi się z myślą, że inni mogą robić to samo. Fantastycznie żyje się w kraju, który szanuje prawa, w tym prawo do odpoczynku, wszystkich swoich obywateli. Także tych słabiej wykształconych, wykonujących najprostsze prace. Chwała tym, którym wystarczyło determinacji, by uchwalić odpowiednie przepisy – myślałam, pijąc gorzką herbatę, która zresztą wcale nie smakowała tak źle. Oby teraz, po wyborach, nikt tych przepisów nie chciał zmieniać.