Z 5 na 6 maja przypada Jom-ha-Szoa, czyli Dzień Pamięci o Zagładzie. Mimo że badania nad Holokaustem są rozbudowane i prowadzone od lat, a zbrodnie hitlerowskich Niemiec dobrze udokumentowane, to jednak wciąż znajdują się informacje o kolejnych nieznanych przypadkach.
Do nich należą historie małych obozów pracy przymusowej dla Żydów, założonych na terenie ówczesnego powiatu mogileńskiego w latach 1941–1943. Było ich kilkanaście. Te, o których istnieniu wiemy z dokumentów, znajdowały się w: Mogilnie, Szczeglinie, Trzemesznie, Wałdowie, Słaboszewie, Osówcu, Olszy, Linowcu, Kruszy Zamkowej, Dąbrowie, Dąbrówce, Broniewicach, Bielsku, Górkach i Żegotkach. Nie powstała dotąd kompleksowa publikacja na ich temat, a jedynie ukazały się pojedyncze artykuły dotyczące dwóch z nich – w Trzemesznie i Żegotkach. Obozy te były częścią wielkiego planu hitlerowskiej władzy: budowy sieci autostrad i dróg na terenie III Rzeszy. Stanowiły tylko mały procent ze wszystkich założonych na terenie tzw. Kraju Warty. Od 1940 r. główną siłą roboczą stanowili w nich Żydzi, sprowadzani z getta w Łodzi i innych mniejszych gett. Powstały również obozy dla żydowskich kobiet, które wykorzystywano do prac melioracyjnych, komunalnych, nasadzania drzew przy nowo powstałych drogach. Ponadto Żydów obojga płci wykorzystywano do pracy na roli w majątkach należących do Niemców. W obozach powiatu mogileńskiego jednorazowo znajdowało się od kilkunastu do ponad stu Żydów. Zachowały się imienne listy części z nich. Jednak wiedza o nich wciąż pozostaje znikoma. Niektóre z nich zostały całkowicie wytarte z powszechnej świadomości.
Mają od stania w Noteci pełno wrzodów na nogach
Takim przykładem jest obóz we wsi Kamionek, który założono w 1942 r. w budynku zamkniętej szkoły i sprowadzono do niego młode Żydówki. Ich zadaniem było m.in. budowanie faszyn umacniających brzegi Noteci. Nie zachowały się żadne dokumenty dotyczące istnienia tego obozu. Przetrwał on jedynie w pamięci dwóch kobiet, będących wówczas nastolatkami i mieszkankami Kamionka. Wspomnienia jednej z nich – Reni Wrzeszczyńskiej – spisała jej córka Anna Rink w książce Dziennik Reni (pisałam o niej na łamach „Przewodnika” 13/2022). To ich zbeletryzowana wersja:
„W Kamionku w szkole, po wywiezieniu rodziny Bukowskich, na górze umieszczono jakieś polskie rodziny, a na dole zorganizowano obóz dla Żydówek, które pracują przy oczyszczaniu i pogłębianiu Noteci. W klasie ustawione są piętrowe łóżka i one tam śpią, a w piwnicy mają kocioł i wieczorem, kiedy wracają z pracy, to sobie tam gotują. Czasami uda się komuś coś im do jedzenia podrzucić. Najlepiej to zrobić w dzień, kiedy strażnicy są z nimi nad Notecią. Wtedy trzeba szybko podejść do okienka w piwnicy i przez nie wrzucić. Żydówki specjalnie jedno okienko zawsze zostawiają uchylone. […] rano, kiedy idę do pracy, z daleka widzę, jak idą nad Noteć. Zawsze ich pilnują strażnicy. Są bardzo wychudzone, a muszą ciężko pracować, bo cały dzień po kolana albo i po pas w wodzie” (maj 1942).
„Ludzie mówią, że Żydówki, które mieszkają w Kamionku w szkole, mają od tego stania w Noteci, pełno wrzodów na nogach. Jak to Mamusi powiedziałam, to mi dała swoją maść na wrzody, którą jej kiedyś doktor Kwieciński przepisał. Miałam ją dać wujkowi, żeby im to podał. Więc ją w poniedziałek wzięłam ze sobą do pracy, ale wcale się z wujkiem nie widziałam i musiałam ją cały czas przy sobie nosić, a jak szłam w przerwie na obiad i zobaczyłam to otwarte okienko w piwnicy szkoły, to tylko się rozejrzałam, czy nikogo w pobliżu nie widać, i szybko ją wrzuciłam” (lipiec 1942).
„Jest już bardzo zimno, ale Noteć jeszcze nie całkiem zamarzła, więc te Żydówki ze szkoły w Kamionku cały czas chodzą do pracy i muszą w lodowatej wodzie stać, aż ubrania na nich zamarzają” (6 grudnia 1942).
Dzieliliśmy się tym, co było
To dzięki tej książce dotarłam do Barbary Ciejek zd. Zaparuchy, która także była świadkiem tamtej zbrodni. 93-letnia kobieta podzieliła się swoimi wspomnieniami:
„One robiły faszyny na rzece. Kiedy miały wolne, mogły wyjść [z budynku szkoły – AK]. Czasem przychodziły do naszego domu, przynosiły rybki. Smażyliśmy je i one jadły. Przychodziły tylko do naszego domu. Mówiły po polsku. Mama [Floriana Zaparucha zd. Cieślicka – AK] zapakowywała im jedzenie. Dzieliliśmy się tym, co było”.
Ojciec pani Basi, Józef Zaparucha, z racji swojego rolniczego wykształcenia, uniknął wysiedlenia do Generalnej Guberni i został zatrudniony jako nadzorca polskich robotników w dwóch majątkach zajętych przez Niemców, w Kamionku i Kątnie. Musiał jednak opuścić z rodziną duży dom w Podbielsku i przenieść się do Kamionka. Zanim jednak to nastąpiło, przynajmniej kilkukrotnie udzielili pomocy Żydom, których sprowadzono tam do budowy drogi. Pani Basia tak to zapamiętała: „Ci Żydzi, co byli w Bielsku, nie mogli wychodzić [z obozu – AK]. Oni przechodzili tylko przez Podbielsko, gdzieś do pracy. Śpiewali: »Hajli, hajlo, hajla!«. Ludzie stawiali garnki z ziemniakami przy drodze i oni po kryjomu łapali te ziemniaki. Raz przyszedł do nas jeden Żyd, wieczorem. Założył na głowę taką taśmę, pudełeczko [tefilin – AK] i się modlił. A myśmy mu szykowali jedzenie, to, co mieliśmy, żeby poczęstował kolegów. To zdarzyło się jeszcze kilka razy. A potem nas wysiedlono do Kamionka i nie mieliśmy kontaktu z tymi Żydami”.
Według powojennych zeznań technika budowlanego z Mogilna, zatrudnionego do nadzoru budowy tej drogi, w kwietniu lub maju 1941 r. do obozu w Bielsku sprowadzono z Ciechocinka około 130 Żydów. Cytuję jego zeznania z zachowaniem oryginalnej pisowni: „Żydzi mieli tam bardzo fatalne warunki. Jedzenie ich było »marne«. Pracować musieli 10 godzin dziennie. Z obozu do miejsca pracy mieli daleko. [Starosta mogileński Erich Daniel – AK] często przyjeżdżał na miejsce pracy w towarzystwie Hildebrandta. Pewnego razu wręczył mi Hildebrandt […] bicz, przy czym mówił, żebym i ja żydów pilnował. Kiedy odpowiedziałem, że nie ma na to czasu, oświadczył Daniel, że jeżeli będę z żydami dobrze się obchodził, to i ja tym batem dostanę. Było to gdzieś w lipcu 1941 r. Leczenie ich było niedozwolone. Byli tam sami mężczyźni. Kiedy przybyli, to wyglądali bardzo dobrze. Przybyli bowiem wprost z wolności. Żydzi pracowali coś do października 41 r., a następnie wywieziono ich do Łodzi. Zaznaczam, że dr Kwieciński leczył żydów w tajemnicy. Listę żydów prowadził niemiec, który pochodził z Trzemeszna. Gdy pewnego razu, niemiec, który prowadził listę uderzył żyda, to żyd ten »zwariował«. […] 3 żydów było ciężko chorych. W mojej obecności telefonował Hildebrandt do Arbeitsamtu w Mogilnie, aby na rozkaz Daniela zabrać chorych. W lipcu 1941 r. zabrano ich też w koszulach, w spodniach i boso”.
Zachowane dokumenty wykazują, że od 1 lipca 1942 r. do 1 kwietnia 1943 r. w obozie było 34, 33 mężczyzn, a od 22 kwietnia do lipca – 63. Obóz zlikwidowano 30 sierpnia 1943 r. Oprawcy już nie żyją, ale to, co możemy wciąż zrobić dla ich ofiar, to udokumentować dokonane na nich zbrodnie, opowiedzieć je światu i zindywidualizować ich los.