Wynik drugiej tury wyborów samorządowych potwierdza to, co wiedzieliśmy po pierwszej, a także obraz, który wyłonił się po wyborach 15 października. Mamy Polskę podzieloną bardzo głęboko, podzieloną na liberalne miasta i dość zachowawczą wieś.
Co ciekawe, nie tylko te największe metropolie popierają liberalną Koalicję Obywatelską, ale dotyczy to coraz większej liczby miast średniej wielkości. Jak zauważyła prof. Karolina Wigura, wypływa to z faktu, że to właśnie te mniejsze miasta się teraz bardzo szybko rozwijają, że tam najbardziej widoczne są pozytywne aspekty członkostwa w Unii Europejskiej. Więc to mieszkańcy takich miejscowości są mniej skłonni do wybierania kandydatów o poglądach radykalnych albo eurosceptycznych, a raczej stawiają na takich, którzy mają proeuropejską retorykę i którzy też będą potrafili dogadać się z obecną władzą.
W efekcie nawet na podkarpaciu PiS stracił Jasło czy Głogów Małopolski, wygrał zaś w Tarnobrzegu, Dębicy czy Mielcu. W Myślenicach, Kraśniku – również triumfowali kandydaci PiS. Stracił za to Zakopane czy Zamość.
To zaś tendencja na dłuższą metę dla Prawa i Sprawiedliwości niekorzystna, bo miasta się coraz bardziej rozrastają, przybywa w nich mieszkańców, coraz więcej ludzi przeprowadza się z mniejszych miejscowości do miast. I choć istnieje też ruch w stronę przeciwną, to saldo działa na rzecz miast. Coraz mniej osób też pracuje w rolnictwie, więc i sposób życia na wsi się zmienia.
Ale istotne nie jest to, czy ta sytuacja jest dobra, czy zła dla tej czy innej partii. Znacznie poważniejsze mogą być konsekwencje tego podziału. Mają one bowiem coraz bardziej tożsamościową naturę. Głosowanie na prawicę jest bowiem związane nie z tym, jakie mamy poglądy, ale kim jesteśmy – to statystycznie osoby starsze, z mniejszych miejscowości, bardziej związane z Kościołem. Ci, którzy głosują na partie progresywne i liberalne, to na ogół zamożniejsi, dobrze wykształceni mieszkańcy miast. Jedna osoba może zmienić swoje polityczne sympatie i uznać, że pomyliła się, głosując na Kaczyńskiego, i zacznie popierać Tuska albo na odwrót. Ale jeśli podział polityczny jest tak głęboko zakorzeniony w cechach demograficznych i tożsamościowych, będzie on trudniejszy do przezwyciężenia. Tradycjonalistyczny emeryt z małej gminy nie zamieni się nagle miejscem z przedstawicielem klasy średniej z dużego miasta. A jeśli to jest niemożliwe, to i ich poglądy będą się różnić.
Pytanie, czy mamy – jako społeczeństwo – jakiś pomysł na zarządzanie tą różnicą. Bo w tym, że ludzie mają różne sympatie polityczne i różne poglądy, nie ma jeszcze nic strasznego. Gorzej, gdy naturalna różnica poglądów zmienia się w głęboką wrogość, wojnę polsko-polską, która nas jako społeczeństwo osłabia. Szczególnie dziś, gdy musimy mieć świadomość, że w każdej chwili ze wschodu mogą nadciągnąć czarne chmury. I może któregoś dnia się okazać, że Władimir Putin postanowi przetestować naszą spójność społeczną.