Badania sondażowe exit-poll to bardzo cenne narzędzie. Nawet jeśli pracownia badawcza pomyli się o dwa, trzy punkty procentowe, szacując poparcie dla tego czy innego kandydata, przez to, że badanie odbywa się na olbrzymiej próbie – pod 500 lokalami wyborczymi ankieterzy przepytują około 25 tys. osób wychodzących z lokali wyborczych, a więc tych, którzy nie deklarują, że będą głosować, ale realnie wzięli udział w wyborach. Ankieterzy zadają dużej liczbie wyborców bardzo wiele pytań – m.in. o wiek, wykształcenie, zamożność, status zawodowy, ale też o ich wcześniejsze wybory. Dzięki temu otrzymujemy ogrom danych dotyczących wielu grup wyborców.
Łatwo tu oczywiście o nieuprawnione uproszczenia. Często słyszymy, że na jakąś partię głosują ludzie wykształceni i mieszkańcy dużych miast, a na inną mieszkańcy mniejszych miejscowości. Ale przecież wyborców wszystkich partii znajdziemy i na wsi, i w mieście. Można pokazać, że większość wyborców ma jakąś cechę, albo stwierdzić, że statystyczny wyborca jakiegoś kandydata to mężczyzna w wieku średnim, mieszkający w średnim mieście, ale przecież to tylko pewne przybliżenia, klisze. Pokazują pewne cechy największej grupy wyborców, ale nie należy zapominać, że nie determinują nas wszystkie te cechy, w jakie chcieliby nas wtłoczyć komentatorzy. Z faktu, że jesteśmy studentami z dużego miasta, nie wynika, że musimy głosować na danego kandydata, a jedynie, że istnieje prawdopodobieństwo, że spośród wyborców z tej grupy największa grupa odda taki głos, choć w tej grupie poparcie różnie rozłożone uzyskają różni wyborcy.
Po tym zastrzeżeniu warto się przyjrzeć wynikowi pierwszej tury wśród młodych. Gdyby prezydenta wybierały osoby między 18. a 29. rokiem życia, wyniki wyglądałyby zupełnie inaczej. Wyniki czterech kandydatów byłyby bardzo wyrównane. Pierwszy byłby Rafał Trzaskowski z wynikiem 24 proc., drugi Krzysztof Bosak z 23 proc., potem Szymon Hołownia z 22 proc. Urzędujący prezydent, który pierwszą turę wygrał, wśród młodych byłby czwarty z poparciem 19 proc. Po pierwsze więc zaskakuje tak dobry wynik kandydata siły uważanej za skrajną, czyli Konfederacji. Z drugiej strony kandydaci liberalni (Hołownia i Trzaskowski) otrzymali prawie połowę głosów. Kandydat lewicy w tej grupie zyskał zaledwie 7 proc. poparcia. Powiedzmy szczerze, Hołownia i Trzaskowski są liberalni jak na polskie standardy, w większości krajów zachodniej Europy plasowaliby się w umiarkowanym centrum – szczególnie Hołownia.
Warto jednak postawić pytanie, dlaczego urzędujący prezydent jest dopiero czwarty. Czy świadczy to o tym, że młodzi ludzie nie odnajdują się w programie partii rządzącej? Może obietnice socjalne skierowane były do starszych wyborców? Może wiedzą, że budżet nie jest z gumy, więc jeśli obiecuje się emerytom 13. i 14. emeryturę, to znaczy, że nie będzie już pieniędzy na to, by dobrze funkcjonowała edukacja czy służba zdrowia? Pewnie nie ma jednej odpowiedzi. Z pewnością jednak partia rządząca powinna przemyśleć, dlaczego jej kandydat tak słabo wypadł w najmłodszej grupie wyborców.