Na oficjalne wyniki głosowania przyszło nam czekać rekordowo długo, bo aż sześć dni. Po 1989 r. to pierwszy taki przypadek. Wadliwe działanie systemu informatycznego doprowadziło nie tylko do rekordowych opóźnień, ale i dymisji całego składu Państwowej Komisji Wyborczej, powszechnie obwinianej za chaos, jaki zapanował w Polsce po wyborach. Do samego końca ważyło się, kto tak naprawdę te wybory wygra. Ostatecznie minimalne zwycięstwo w głosowaniu do sejmików wojewódzkich odniosło Prawo i Sprawiedliwość (26,85 proc.), PO miała 26,36 proc., 23,68 proc. uzyskało PSL, a SLD–Lewica Razem – 8,78 proc. głosów. Jednak to Platforma Obywatelska zdobyła najwięcej mandatów – 179 i wygrała w ośmiu województwach. PiS zdobyło w sumie 171 mandatów, wygrało w sześciu sejmikach; w dwóch zwyciężyło PSL, które zdobyło 157 mandatów. – Można powiedzieć, że i Pis, i PO mogą uważać się za wygranych tych wyborów – mówi „Przewodnikowi” dr Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który od lat bada wybory samorządowe. – Partia Kaczyńskiego przełamała serię wyborczych porażek i udowodniła, że może pokonać PO. Natomiast Platforma może się poszczycić tym, że wraz z PSL będzie najprawdopodobniej rządzić w 15 z 16 województw – dodaje.
Wzajemne oskarżenia polityków
PiS mimo że wygrało, nie czuje się tym rozstrzygnięciem usatysfakcjonowane. – Wyniki ogłoszone przez PKW uważamy za nieprawdziwe, nierzetelne, by nie użyć słowa sfałszowane. To wielkie zagadnienie dla demokracji. Zgoda na taką sytuację oznacza pchnięcie Polski na Wschód, oznacza zmianę ustroju, a procedury wyborcze nie będą miały znaczenia – mówił lider PiS Jarosław Kaczyński. Jego partia złoży protesty wyborcze do sądów oraz 13 grudnia zorganizuje w Warszawie wielką demonstrację sprzeciwu. PiS zaproponowało też zmiany w prawie wyborczym: kamery internetowe w każdym lokalu wyborczym, przezroczyste urny i wspólne liczenie głosów przez wszystkich członków komisji. Chce też ujednolicenia kart wyborczych we wszystkich wyborach, co mogłoby zapobiec dużej liczbie głosów nieważnych. Skrócenia kadencji wybranych samorządów (podobnie jak PiS) i rozpisania nowych wyborów domaga się też SLD. – Kręgosłupem uczciwego państwa są uczciwe wybory. Jeśli zachodzą wątpliwości, że tak nie jest, żadna siła polityczna nie może przechodzić nad tym do porządku dziennego – podkreśla lider Sojuszu Leszek Miller. Podobne postulaty zdecydowanie odrzucają przedstawiciele koalicji rządowej. – Wykluczam możliwość powtórzenia wyborów. Apele, jakie wygłaszają w tej sprawie Jarosław Kaczyński i Leszek Miller, to herezje. Politycy nie mogą decydować o tym, czy wybory są ważne, czy nie! – oburzała się premier Ewa Kopacz. – To, co mówi Kaczyński, jest paranoją. Ostrzegam prezesa PiS: straszenie Polaków nie jest metodą na przejęcie władzy. Nerwy puściły też zdystansowanemu zazwyczaj prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu. – Nie ma zgody na kwestionowanie uczciwości wyborów na przykład poprzez lansowanie szkodliwej tezy o konieczności ponownego rozpisania wyborów... To odmęty szaleństwa – mówił prezydent.
Prawdziwy wygrany – PSL
W cieniu kłótni liderów PO i PiS świętuje prawdziwy zwycięzca tych wyborów, czyli Polskie Stronnictwo Ludowe. Partia Janusza Piechocińskiego zdobyła aż 23,68 proc. głosów i jest to najlepszy wynik ludowców po 1989 r. W niektórych sejmikach ludowcy wręcz podwoili swój stan posiadania. W porównaniu z wyborami z 2010 r. PO straciła 43 mandaty, PiS zyskało ich 30, PSL zyskało aż 64 mandaty, a SLD straciło ich aż 57. Jeśli do tego dodamy liczne sukcesy ludowców w wyborach do rad powiatów, gmin oraz na wójtów i burmistrzów, to nie sposób zaprzeczyć, że to PSL wygrało wybory samorządowe. Skąd aż tak olbrzymi sukces? – Przyczyn jest kilka. PSL tradycyjnie zdecydowanie lepiej wypada w wyborach samorządowych niż innych (w 2010 r. zdobyło poparcie ponad 16 proc. wyborców). Posiada bardzo wielu znanych lokalnie samorządowców. Ludowcy potrafią też zmobilizować wieś do pójścia na wybory. Frekwencja jest tu dużo wyższa niż w wyborach parlamentarnych. Tymczasem w dużych miastach jest dokładnie odwrotnie, np. w Poznaniu zagłosowało zaledwie 38 proc. mieszkańców – podkreśla dr Flis. Zwraca też uwagę na szczęśliwy dla PSL zbieg okoliczności, czyli wylosowanie nr 1 na listach wyborczych. – Przy wprowadzeniu przez PKW karty wyborczej w formie nieszczęsnych książeczek, bycie na jej pierwszej stronie ułatwiło ludowcom sprawę. Można wręcz przypuszczać, że część osób zagłosowało na PSL w sposób nieświadomy. Powód do powtórzenia wyborów jest to niespecjalny, ale powód, żeby coś zrobić z ordynacją wyborczą już jak najbardziej. Nie chodzi przecież o to, by o wyniku wyborów decydowało szczęście w losowaniu – dodaje.
Plaga nieważnych głosów
Olbrzymie emocje budzi nie tylko niespotykany wynik PSL, ale też prawdziwa plaga głosów nieważnych. W wyborach do sejmików było ich aż 18 proc. W dzierżącej niechlubną palmę pierwszeństwa Wielkopolsce głosów nieważnych było ponad 22 proc. To znacząco więcej niż cztery lata temu. Zdaniem opozycji, taka liczba głosów nieważnych może świadczyć o tym, że ktoś próbował przy wynikach manipulować. Czy można w Polsce sfałszować wybory?
Dr Flis zaleca ostrożność w formułowaniu takich sądów. – W ponad 24 tys. komisji wyborczych nie znalazł się nikt, a przecież zasiadali tam też sympatycy PiS czy SLD, kto by złapał kogoś za rękę na jakichś kombinacjach. Dlatego trudno mówić o masowym fałszowaniu głosów, choć w 100 proc. występowania takiego zjawiska wykluczyć nie można, a wprowadzenie list w formie książeczek może nawet przeprowadzenie takiego fałszerstwa ułatwić – podkreśla. Jego zdaniem tak duża liczba głosów nieważnych to głównie efekt wprowadzenia w wyborach do sejmików wspomnianych już wyżej książeczek oraz niejasnych spotów PKW, które informowały o konieczności postawienia jednego krzyżyka na każdej karcie do głosowania. – Pierwszy raz książeczki wprowadzono w ostatnich wyborach do PE i wówczas również zwiększyła się liczba głosów nieważnych, choć są one dużo mniej skomplikowane niż wybory samorządowe i głosują w nich najbardziej świadomi wyborcy. Tym razem masowo mylili się nie tylko mieszkańcy wsi, ale i dużych miast (np. w Krakowie było aż 8 proc. głosów nieważnych) co do tej pory się nie zdarzało. To pokazuje, że problem jest poważny – zwraca uwagę socjolog. Jednak właśnie plaga głosów nieważnych oraz problem z ich liczeniem wystawiają na szwank przekonanie wielu Polaków o uczciwości wyborów. – Polska to kraj w środku Europy i raptem wybory w Polsce przypominają te z Ukrainy czy Białorusi. Ludzie mają powód, żeby nabijać się ze sprawy liczenia głosów i traktować wybory niepoważnie – uważa prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny.
Młodzi już nie chcą PO?
Czy tegoroczne głosowanie czymś jeszcze zaskoczyło? Generalnie mapa wyborcza pokrywa się z tym, co znamy z wyborów parlamentarnych (oczywiście poza wynikami PSL). PiS wygrało na południu i wschodzie Polski. Platforma była górą na północy i zachodzie. Można powiedzieć, że do żadnego przełomu nie doszło, a znany podział został utrwalony. Tym, co może zaskakiwać, jest fakt wygranej PiS nad PO wśród najmłodszych wyborców (wyniki sondażu exit poll). – Są oni bardziej konserwatywni od rodziców, mniej podoba im się demokracja, za to coraz bardziej podoba im się Jarosław Kaczyński. Odnajdują w nim wartości, jakim hołdują: niepodległa, suwerenna Polska, chrześcijańska rodzina – podkreślał prof. Czapiński i dodawał, że najmłodsi wyborcy już nie pamiętają okresu rządów PiS, więc trudniej jest Platformie straszyć ich dojściem tej partii do władzy.
Prezydenci już nie tacy silni
Innym nowym zjawiskiem wyborów 2014 r. jest słabsza niż dotychczas pozycja prezydentów dużych miast. Prezydent Poznania zdobył tym razem zaledwie nieco ponad 28 proc. głosów w I turze. Prezydent Wrocławia, który poprzednio miał około 70-procentowe poparcie, tym razem zdobył zaledwie nieco ponad 40 proc. W I turze nie udało się wygrać także włodarzom Gdańska, Krakowa oraz Warszawy. – To może świadczyć o pewnym zmęczeniu wyborców tymi samorządowcami, którzy nierzadko rządzą już w miastach po 16 lat. Widać też wyraźnie, że wyborcy nie patrzą już na ich prezydentury przez różowe okulary, tylko bardzo twardo rozliczają z poszczególnych dokonań bądź zaniedbań. To znaczy, że polska samorządność się rozwija – podsumowuje dr Flis.