W cieniu dyskusji nad poprawkami do prezydenckich projektów ustaw o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym (drugie czytanie w Sejmie zaplanowano na 6 grudnia, czyli już po zamknięciu tego numeru) posłowie zajmowali się jeszcze jedną ważną sprawą – kształtem czekających nas w przyszłym roku wyborów samorządowych. Zgodnie ze swoim tytułem projekt autorstwa posłów Prawa i Sprawiedliwości ma na celu „zwiększenie udziału obywateli w procesie wybierania, funkcjonowania i kontrolowania niektórych organów publicznych”. Chodzi jednak też o coś więcej – o zmianę reguł wyborczej gry.
Wyborczy skandal
Cofnijmy się do 2014 r. Bardziej niż samo głosowanie w listopadowych wyborach samorządowych zapadło nam w pamięć zamieszanie, jakie zapanowało po wyborach. Problemy z systemem informatycznym, fałszywe wyniki głosowania, błędny podział mandatów. Nic dziwnego, że do dymisji podał się szef Państwowej Komisji Wyborczej Stefan Jaworski. – Muszą paść słowa prawdy: te wybory zostały sfałszowane – mówił wtedy z sejmowej mównicy prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Choć od tamtego czasu minęły trzy lata, tezy o sfałszowaniu wyborów nie udało się udowodnić. Jak powiedziała szefowa Krajowego Biura Wyborczego Beata Tokaj, na ponad 39 tys. okręgów wyborczych złożono 1472 protesty wyborcze, z których 53 zostały uwzględnione. – Nie zgodzę się na twierdzenie, że wybory w 2014 r. zostały sfałszowane – stwierdziła.
Pomysłodawcy nowych rozwiązań nie zamierzają więc iść w zaparte. W uzasadnieniu do swojego projektu piszą tak: „Niezależnie od tego, w jakim stopniu skandal wyborczy w wyborach samorządowych w 2014 r. był wynikiem błędów w ich przygotowaniu, czy też świadomych działań, wniosek powinien być jednoznaczny. Należy zmienić prawo wyborcze w ten sposób, aby maksymalnie wyeliminować możliwość nieprawidłowości i fałszerstw w procedurach wyborczych”. Z tym oczywiście trzeba się zgodzić.
Bez partii ani rusz
Jakie rozwiązania proponuje Prawo i Sprawiedliwość? – Wybory mają być rejestrowane audiowizualnie – mówi poseł PiS Bartłomiej Wróblewski. – Chcemy też wprowadzić dwie komisje wyborcze zamiast jednej. To oczywiście wymaga zaangażowania większej liczby osób, ale przyczyni się do większej efektywności pracy komisji. Dziś, przynajmniej teoretycznie, członkowie komisji powinni pracować od świtu, gdy zaczyna się głosowanie, do późnej nocy, kiedy kończy się liczenie głosów – wyjaśnia poseł. Ponadto projekt zakłada, że wszyscy członkowie komisji będą brać udział w liczeniu wszystkich głosów, a po zamknięciu lokali wyborczych cząstkowe wyniki głosowania będą przedstawiane na bieżąco. Ale to nie wszystko.
Obecnie w gminach (niebędących miastami na prawach powiatu – takich w całej Polsce jest 66) wybory radnych odbywają się w tzw. jednomandatowych okręgach wyborczych. Zasada jest prosta: zwycięzcą jest ten, kto uzyskał największą liczbę głosów, bez względu na przynależność partyjną. W pozostałych przypadkach (miastach na prawach powiatu, w powiatach i województwach) wybory odbywają się według systemu proporcjonalnego: głosy wyborców przelicza się na mandaty w sposób, który daje przewagę dużym partiom.
Zdaniem pomysłodawców nowych przepisów system jednomandatowy ma istotne wady. Jakie? Poseł Bartłomiej Wróblewski podaje przykład Gniezna, gdzie jego partia cieszy się ponad 30-procentowym poparciem. W wyborach sprzed trzech lat PiS-owi udało się wprowadzić do liczącej 23 miejsca rady miasta… jednego radnego. Dodaje, że w innych przypadkach ordynacja jednomandatowa działa na korzyść jego ugrupowania, na czym tracą inni, a chodzi o to, żeby duże grupy wyborców zawsze miały swoich reprezentantów.
Trzy lata temu w wyborach do rad gmin kandydaci PiS, PO, SLD i PSL zdobyli razem 27 proc. głosów. Cała reszta przypadła ludziom niezwiązanym z żadną dużą partią. – Ten system działa całkiem sprawnie, bo dla wybranych w taki sposób radnych liczy się nie interes partii, a np. wsi, która go wybrała – komentuje dr Paweł Antkowiak, politolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.
Pomnażanie przez dzielenie?
Kolejna zmiana, którą chciałby wprowadzić PiS, to zwiększenie liczby wojewódzkich i powołanie powiatowych komisarzy wyborczych (do nich jeszcze za chwilę wrócimy). To oni mieliby wyznaczać okręgi wyborcze i określać liczbę mandatów.
Czy niewielka zmiana w liczbie wybieranych radnych może mieć znaczenie? – Prawdą jest, że rozkład mandatów może się różnić w zależności od liczby mandatów w danym okręgu. Ale żeby to określić, trzeba byłoby wcześniej znać dokładne wyniki głosowania – studzi emocje poseł Bartłomiej Wróblewski.
Nieco inaczej jest w przypadku wyznaczania okręgów. – Znając geografię wyborczą, czyli wyniki poprzednich wyborów, można w taki sposób sterować kształtem okręgów, by zapewnić „swojej” partii przewagę – wyjaśnia dr Paweł Antkowiak. – Takie majstrowanie przy ordynacji wyborczej to żadna nowość. Niemal wszyscy rządzący chcieli w taki sposób zwiększyć swoje szanse w wyborach samorządowych – mówi politolog. Także PiS ma już doświadczenia ze zmianą wyborczych reguł. Podczas swoich poprzednich rządów w 2006 r. na trzy miesiące przed wyborami samorządowymi pozwolono na tzw. blokowanie list, które miało pomóc uzyskać lepszy wyborczy wynik ówczesnej rządowej koalicji PiS-u, Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin.
Stary znajomy
Wróćmy do komisarzy wyborczych. Dziś wojewódzkich komisarzy powołuje Państwowa Komisja Wyborcza spośród sędziów. Ten wymóg ma zniknąć. Kandydat na komisarza nie będzie musiał być sędzią, wystarczy mu wyższe wykształcenie prawnicze.
– Proszę to jasno i uczciwie powiedzieć wyborcom: nie chcemy systemu sędziowskiego, sędziowie nie zasługują na to, by być wiarygodni, wiarygodne będą osoby wskazane przez organ polityczny, jakim jest Sejm i będzie nowy system rządowo-partyjny – powiedział autorom projektu, przewodniczący PKW sędzia Wojciech Hermeliński. Za takie słowa można by go łatwo zdyskredytować jako członka „nadzwyczajnej kasty ludzi”. Jest tylko jeden problem. Hermeliński to dobry znajomy Jarosława Kaczyńskiego. W 2006 r. dzięki poparciu PiS-u został sędzią Trybunału Konstytucyjnego, a trzy lata później został odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Z etykietką „człowieka PiS-u” obejmował też stanowisko po kompromitacji PKW przed trzema laty.
Czarny scenariusz?
Wszystko to może być tylko czarnym scenariuszem, który wcale nie musi się spełnić. Problem w tym, że i te zmiany wprowadzane są w typowy dla obozu rządzącego sposób. Projekt zmian w kodeksie wyborczym został zgłoszony przez posłów, co oznacza, że Sejm może go przyjąć błyskawicznie, bez konsultacji społecznych.
Co jeśli tak się stanie? Na wprowadzenie w życie nowych przepisów przed przyszłorocznymi wyborami może zabraknąć czasu. Przypomnę, że mówimy tutaj o powołaniu niemal 400 powiatowych komisarzy wyborczych, na których barkach praktycznie spocznie ciężar zorganizowania wyborów. Mechanizmy zabezpieczające? Naturalnie: są nimi sądy okręgowe orzekające o ważności wyborów samorządowych. A te działają już według uchwalonej przez rządzącą większość ustawy o ustroju sądów powszechnych.
Wybory według PiS
Zmiana składu Państwowej Komisji Wyborczej
Powołanie powiatowych komisarzy
Likwidacja jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do rad gmin
Obowiązek transmisji głosowania z lokalu wyborczego
Koniec z głosowaniem korespondencyjnym – możliwość oddania głosu tylko przez pełnomocnika
Dwukadencyjność wójtów, burmistrzów i prezydentów miast