Trzeba pamiętać o tych, którym żyje się bez porównania gorzej niż nam i wspierać liczny zastęp polskich księży, sióstr zakonnych i osób świeckich, którzy na wiele różnych sposobów służą wspólnocie tamtejszego Kościoła, przetrzebionego w sowieckich czasach. W ten sposób możemy spłacić choćby cząstkę ogromnego długu, jaki mamy wobec rzesz męczenników, łagierników i tułaczy.
W dzisiejszych „tłustych” czasach wolimy patrzeć na syty Zachód i stamtąd czerpać wzorce. W tym naszym pędzie zdajemy się zapominać o tym, co najważniejsze. Dlatego spojrzenie na Wschód może mieć dla nas wpływ wręcz zbawienny. Tam bowiem wartości duchowe zawsze były czymś istotnym, może najważniejszym dla zwykłego człowieka; czymś, co w sposób niespotykany gdzie indziej rozpalało umysły myślicieli, pisarzy, kompozytorów. Czy dlatego, że te ziemie tak boleśnie doświadczała Historia, niejako „wymuszając” pytania o Boga, sens, śmierć? Pytania, których na zasobnym Zachodzie nie stawiano z taką intensywnością? Nie wiem, ale chyba coś jest na rzeczy. Zwracali na to uwagę niepospolici ludzie naszego Kościoła. Ilekroć zbliża się kolejny dzień poświęcony Kościołowi w krajach byłego ZSRR, przypominają mi się na przykład słowa śp. biskupa Ignacego Jeża, który powiedział mniej więcej tak: „im dalej na Wschód, tym więcej ducha, tym jaśniejsze światło”.
Dla mnie ta druga niedziela Adwentu to także twarze. Twarze ludzi spotkanych na Wschodzie, gdzie – dłużej czy krócej – służyli lub wciąż jeszcze pracują. To twarz kard. Kazimierza Świątka, legendy Kościoła na Białorusi, więźnia łagrów, któremu pistolet do głowy przykładało i NKWD, i Gestapo. To twarz o. Ludwika Wiśniewskiego, którego ponad 20 lat temu spotkałem w Petersburgu – w kłębach papierosowego dymu, zmęczonym tonem lecz z pasją opowiadał o trudach odbudowy kościoła św. Katarzyny przy Newskim Prospekcie. To twarz księdza (jego nazwiska nie zapamiętałem niestety), który w jednym z rosyjskich miasteczek odbywał kafkowskie wędrówki po postsowieckich urzędach – chciał zyskać prawo do odprawiania Mszy w zwróconym Kościołowi budynku, który przed rewolucją był świątynią, a po pierestrojce wciąż pełnił funkcję kina i salonu gier.
Tak, Kościół na Wschodzie ma także polskie twarze. To nie tylko twarze męczenników epoki komunizmu, ale i tych, którzy pracowali tam – i pracują – po 1989 r. W przyszłym roku, dzięki przygotowywanej książce, będziemy mogli poznać ich losy i wspomnienia. Coś czuję, że może to być ważna lekcja pokory dla Kościoła w Polsce. Uświadomienie sobie, jak heroicznego trudu wymaga od księży, sióstr i świeckich odbudowa tamtejszego Kościoła, może być mocno zawstydzające dla nas, żyjących w kościelnych strukturach, infrastrukturach i stabilizacji, a mimo to często skłonnych do narzekań z byle powodu.
Czekam na tę lekcję, czekam na ten wstyd. Bo wiem, że dobre przyniosą owoce.