Umęczonych więzieniem, skatowanych kapłanów postawiono na czele pochodu. Z miasta do Lasku Borysowskiego jest dobre kilka kilometrów szosą. Całą tę trasę pięć tysięcy ludzi przeszło piechotą. Na piaskowym wzgórzu czekały już na nich dwa duże doły. Wykopali je chłopi, spędzeni tutaj z pobliskiej wsi Chidry. Postronnych świadków zbrodni nie było.
Mały Lwów
Wiemy o nich niewiele. Nie poświęcono im opracowań ani dokumentalnych filmów, jesteśmy więc zdani na okruchy ich życiorysów. Ksiądz Jan Wolski, rocznik 1887, był proboszczem kobryńskiej parafii jeszcze przed wybuchem wojny. Jego wikariusz, Władysław Grobelny, to człowiek młodszy o całe pokolenie, urodzony w pierwszym roku istnienia niepodległej Polski. Do parafii w Kobryniu przyszedł prawdopodobnie prosto z seminarium.
Nie mają nawet grobu. Niedaleko kościoła, nad rzeczką Muchawiec, stoi co prawda murowany pomniczek z wykutymi w kamieniu nazwiskami obu męczenników. Ale to grób symboliczny. W 1944 r., gdy do Kobrynia zbliżał się front sowiecki, Niemcy kazali wykopać szczątki rozstrzelanych, które spalono w pobliskiej stodole.
Kobryń, leżący dziś na Białorusi, przed wojną był średniej wielkości powiatowym miasteczkiem. Polaków mieszkało tam niewielu, ot, kilka tysięcy, ale polskie życie biło tam mocnym tętnem. Ton nadawała inteligencja, rodziny urzędników i nauczycieli. Nowo zbudowane gimnazjum imienia Marii Rodziewiczówny, pisarki pochodzącej z niedalekiej od Kobrynia Hruszowej, do końca swego istnienia zdążyło wypuścić w świat dziesięć roczników solidnie wykształconej i patriotycznie wychowanej młodzieży. Gdy we wrześniu 1939 r. pod miasto podeszły wojska niemieckie, a Kobryń przez kilka dni stanowił dla nich mocny punkt polskiego oporu, gimnazjaliści sformowali ochotniczą kompanię, która wzięła udział w obronie, obok regularnych formacji wojskowych oraz starszych kolegów-ochotników, studentów Legii Akademickiej.
Obrońcy skazani byli jednak na przegraną. Od wschodu stały już pod miastem czołgi i piechota Armii Czerwonej, by objąć w posiadanie tereny, przyznane Sowietom w tajnym porozumieniu Hitlera ze Stalinem. Zwycięscy Niemcy byli tu krótko, zaledwie jeden dzień. Po nich, 21 września, wkroczyli do Kobrynia kolejni okupanci.
Piwnica pod zakrystią
Sowiecka władza trwała tu do czerwca 1941 r., kiedy to błyskawicznym, szerokim zagonem znowu zajęły miasto oddziały niemieckie. Hitlerowcy utworzyli tutaj dwa getta. W tym oznaczonym literą „A” skupili wszystkich zdolnych do pracy oraz ich rodziny. Do getta „B” trafili, jako „bezproduktywni”, ludzie starzy i chorzy. Wszyscy wiedzieli, jaki los przeznaczono gettu „B”, dlatego wielu Żydów początkowo próbowało przedostać się do getta „A”. Ale zapobiegliwi Niemcy otoczyli je drutem kolczastym. Getta „B” nie zamknięto, bo jego mieszkańcy nie mieli dokąd uciekać. Szybko zostali rozstrzelani.
Jesienią 1942 r. wszystkie kobryńskie wróble ćwierkały już o tym, że dni getta „A” są policzone. Mimo drutów, parafii udało się zachować jakiś kontakt z Żydami, ale nie wiemy, czy do księży zgłosili się rodzice, czy też same dzieci szukały u nich ratunku. Pewne jest tylko to, że na jakiś czas przed akcją likwidacyjną do piwnicy pod zakrystią trafiła ósemka nieletnich Żydów. Piwnica istnieje po dziś dzień.
Niestety, znalazł się donosiciel. 9 października obu księży, a także ukrywane przez nich żydowskie dzieci wyprowadziła białoruska kolaborancka policja. Wolskiego razem z Grobelnym zamknięto w miejscowym więzieniu przy ulicy Brzeskiej. Małych Żydów zapewne zapędzono z powrotem za druty. Nie było sensu karać ich za ucieczkę, skoro ich los i tak był przesądzony. 15 października 1942 r. wszyscy zginęli w Lasku Borysowskim.
Marsz widziała, jako przypadkowy świadek, młoda mieszkanka Kobrynia i z jej to relacji, opisanej po latach w liście, wiemy, co się stało.
Ostatnia posługa
Zabójstwo obu księży nie złamało ducha ich parafian. Nie złamało go też prowadzone od 1945 r. wysiedlenie do okrojonej z ziem wschodnich, pojałtańskiej Polski. Mimo nacisku ze strony sowieckiej wielu spośród kobryńskich Polaków zdecydowało się pozostać. Uszczupleni liczbą, tym bardziej byli zwartą i solidarną grupą.
Kobryń, obok sąsiedniego Brześcia, stał się głównym ośrodkiem działania Związku Obrońców Wolności (ZOW), najpoważniejszej na terenie ZSRR cywilnej polskiej organizacji podziemnej. Przez kilka lat, aż do rozbicia siatki konspiracji przez NKWD, członkowie ZOW organizowali tajne nauczanie, pielęgnowali też i chronili, zakazaną wtedy na sowieckiej Białorusi, polską kulturę.
Praktycznie wszyscy członkowie kobryńskiej komórki ZOW byli parafianami miejscowego kościoła, a następca księdza Wolskiego, proboszcz Józef Horodeński, dwoił się i troił, by małej trzódce swoich wiernych zapewnić religijną opiekę z ojczystym języku. Aresztowany w 1948 r., wrócił z Sybiru dwa lata po śmierci Stalina. „Zowiacy”, choć przetrzebieni wyrokami, nadal stanowili tu mocne środowisko – i za kontakty z nimi ksiądz Horodeński po raz kolejny, w 1958 r., trafił za kraty. Po roku władze sowieckie „łaskawie” pozwoliły mu odsiedzieć resztę wyroku w polskim więzieniu. W tym samym czasie, w ramach tak zwanej „drugiej repatriacji”, wyjechała za Bug większość ludzi ZOW. Ostatni polscy Mohikanie w Kobryniu jeszcze niedawno dożywali tam starości.
W 2008 r. ulice miasteczka stały się widownią wyjątkowego zdarzenia. W uroczystej ceremonii pochowano tu 60 polskich oficerów, policjantów oraz osoby cywilne, zamordowane we wrześniu 1939 r. w okolicach Kobrynia przez prokomunistyczne bojówki. W kościele, odzyskanym po Chruszczowowskiej kasacie, odprawiono za ich dusze solenne egzekwie. Następnie szczątki złożono z honorami w ziemi pobliskiego cmentarza. Na tę uroczystość zszedł się dosłownie cały Kobryń, katolicy i prawosławni. Przyjechał też z Polski Andrzej Przewoźnik, szef Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.
Tożsamości pomordowanych nigdy by nie ustalono, gdyby nie lista nazwisk, sporządzona jeszcze we wrześniu 1939 r. przez księdza Wolskiego. W ten sposób do katolickiego pochówku kilkudziesięciu osób przyczynił się po śmierci ktoś, kto sam nie ma grobu.