Logo Przewdonik Katolicki

Kapelani września

Paweł Stachowiak
fot. MAREK LASYK/REPORTER

Z czasów II wojny światowej nie zaistniał w naszej pamięci żaden nowy ks. Ignacy Skorupka, być może dlatego, że w 1939 r. żaden „cud” nie nastąpił. Jest to wielka niesprawiedliwość, bo w dniach klęski, rozczarowania i upadku nadziei kapelani dobrze wypełnili swą misję.

Kapelan wojskowy w armii II Rzeczypospolitej miał odgrywać rolę szczególną. Wzorcem jego powołania był bowiem ks. Ignacy Skorupka, poległy 14 sierpnia 1920 r. pod Ossowem w najbardziej dramatycznym momencie Bitwy Warszawskiej. Nie ma absolutnej pewności co do okoliczności jego śmierci. Jedna wersja przedstawia młodego kapelana I batalionu 236 pułku piechoty Armii Ochotniczej jako bohatera wiodącego wojsko do ataku na pozycje bolszewickie, z krzyżem w ręku, śpiewającego Serdeczna Matko. Druga mówi o śmierci podczas pełnienia posługi kapłańskiej – miał zostać trafiony zbłąkaną kulą, gdy udzielał ostatniego namaszczenia. Od samego początku kultywowana była przede wszystkim pierwsza wersja wydarzeń. Zgodnie z nią ukazany został ks. Skorupka w niezliczonych kazaniach, czytankach i rycinach. Tak przedstawił go też Jan Henryk Rosen na słynnym obrazie Cud nad Wisłą, namalowanym dla papieskiej kaplicy w Castel Gandolfo. Obie wersje śmierci bohaterskiego księdza odpowiadają dwóm wizjom misji kapelana wojskowego. Pierwsza, głęboko zakorzeniona w polskiej narodowo-religijnej tradycji, zakłada utożsamienie sprawy polskiej i sprawy Bożej, czyniąc kapłana wojownikiem ich obu równocześnie. Kapelan podrywający żołnierzy do boju i ginący podczas ataku jest jej uosobieniem. Druga wizja – kapelana, ofiary przypadkowej kuli, skoncentrowanego na sprawowaniu sakramentów, działającego niejako obok dziejącego się dramatu – słabiej współgra z narodowo-romantyczną, polską tradycją.
 
Na front na ochotnika
Wspominam postać ks. Ignacego Skorupki, a raczej legendę, którą została otoczona jego śmierć, po to, aby ukazać szczególny kontekst posługi duszpasterzy wojskowych w dniach narodowej klęski września 1939 r., w okolicznościach jakże innych niż tamte z dni „Cudu nad Wisłą”. We wrześniu żaden „cud” nie nastąpił. Może dlatego nie zaistniał w naszej pamięci żaden nowy ks. Skorupka. A jest to przecież wielka niesprawiedliwość. Kapelani wojskowi września 1939 r. w dniach klęski, rozczarowania i upadku nadziei dobrze wypełnili swą misję, choć nie opromienił ich mit, podobny do tamtego z sierpnia 1920 r.
Armia II RP miała dobrze zorganizowany system opieki duszpasterskiej, dostosowany do wieloetnicznej struktury społeczeństwa. Około 30 proc. żołnierzy nie było rzymskimi katolikami, ale wyznawcami kościołów unickiego, prawosławnego, różnych wyznań protestanckich, judaizmu i nawet islamu. Niestety, chaotyczny charakter mobilizacji w ostatnich dniach sierpnia 1939 r. spowodował, że wielu kapelanów nie dotarło na czas do wyznaczonych jednostek. Często ruszający do walki żołnierze byli więc pozbawieni posługi kapłańskiej. Sytuację ratowało ochotnicze zaangażowanie księży, którzy nie byli formalnie kapelanami wojskowymi.
W teorii działalność kapelanów wojskowych była doskonale zorganizowana. Jeszcze przed wojną zakupiono dla nich nowoczesne kaplice polowe z pełnym wyposażeniem liturgicznym. Przenoszono je w specjalnych walizkach i skonstruowano tak, żeby dało się je szybko składać i rozkładać. Oprócz tych „waliz kaplicznych” towarzyszący wojsku ksiądz posiadał też skrzynię na akta kancelaryjne. Do tego dochodziły mundur, sutanna oraz rzeczy osobiste. Nic dziwnego, że do przewożenia tego bagażu każdemu z duchownych przysługiwał wóz konny. W praktyce nie wszystko wyglądało tak idealnie. Po wybuchu wojny okazało się, że sprawowanie Mszy w warunkach ciągłego marszu i nieustannego zagrożenia nalotami jest praktycznie niemożliwe. Odprawiano je zatem niezwykle rzadko. Skarżono się też na przenośne kaplice – ich elementy srebrzone i niklowane błyszczały w słońcu, co mogło przyciągać uwagę wroga.
 
Ksiądz podrywa do walki
Kapelan wojskowy na polu walki był, używając słynnej frazy papieża Franciszka, przede wszystkim duchowym lekarzem w „szpitalu polowym”. Słuchał spowiedzi, pocieszał i odpuszczał grzechy. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia śmiercią miał prawo udzielania rozgrzeszenia ogólnego z pomocą specjalnej skróconej formuły. Z zasady przyjmowano, że kapelani nie powinni bezpośrednio angażować się w walkę. Wielu z nich przekraczało jednak ten zakaz i często zastępowało oficerów, zachęcając żołnierzy do walki. Dowódca 11 Dywizji Piechoty w Armii „Karpaty”, generał brygady Bronisław Prugar-Ketling, wspominał, że do ataku podrywał ich zwykle ks. Walerian Święcicki. Robił to… „jakimś wileńskim okrzykiem”. Ks. Franciszek Piwowarski osobiście dowodził pododdziałem żołnierzy 17 września podczas walk o Kobryń, a następnie jednym z oddziałów wchodzących w skład Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”. Podobnych przypadków było wiele. Legenda ks. Skorupki prowadzącego natarcie była, jak widać, żywa.
Nie znamy dokładnej liczby księży zaangażowanych we wrześniu 1939 r. W jednostkach frontowych pojawiło się co najmniej 270 duchownych. Łącznie we wszystkich jednostkach wojskowych, wliczając w to szpitale, posługiwało co najmniej 550 księży. Ich los był często tragiczny. W trakcie kampanii 29 z nich zmarło w wyniku ran lub rozstrzelania. Co najmniej 20 zostało poważnie rannych, 110 trafiło do niewoli niemieckiej, a przynajmniej 48 – do sowieckiej. Księża zatrzymani przez Niemców często nie byli wysyłani do obozów jenieckich z resztą żołnierzy – oddawano ich w ręce Gestapo i wysyłano do obozów koncentracyjnych. Warto przypomnieć dwóch kapelanów wojskowych: ks. Franciszka Dachterę i ks. Władysława Miegonia, biorących udział w kampanii wrześniowej, a następnie zamordowanych w obozie koncentracyjnym w Dachau. Papież Jan Paweł II beatyfikował ich wśród 108 męczenników II wojny światowej w 1999 r. w Warszawie.
 
„Miłujcie nieprzyjaciół waszych”
Romantyczno-patriotyczna legenda śmierci ks. Skorupki nie otoczyła żadnego z kapelanów wrześniowych. Narodowo-religijna mitologia kapłana żołnierza wiodącego żołnierzy do boju nie sprawdziła się w bolesnych realiach klęski wrześniowej. Być może dlatego warto przypomnieć postać wpisującą się w inną wersję śmierci ks. Skorupki – tę, w której ginie, udzielając ostatniego namaszczenia umierającemu żołnierzowi.
Myślę o ks. Janie Ziei, legendarnym kapłanie, bezkompromisowo głoszącym, że przykazanie „nie zabijaj” mówi w istocie „nigdy i nikogo”. Był kapelanem 84 Pułku Strzelców Poleskich, uczestniczył w walkach w obronie twierdzy Modlin, a po jej kapitulacji ochotniczo pozostał w niej, aby opiekować się chorymi i rannymi. Jego postawa we wrześniu 1939 r. jest daleka od narodowo-religijnego wzorca kapłana wojownika. Znacznie bliżej jej do owej mniej popularnej wersji losów ks. Skorupki. Jacek Moskwa w swej niedawno opublikowanej biografii ks. Ziei opisuje kazanie, które ten wygłosił do żołnierzy swego pułku. Oparł się na słowach Ewangelii św. Mateusza: „Miłujcie nieprzyjaciół waszych, dobrze czyńcie tym, którzy was mają w nienawiści, błogosławcie tym, którzy was przeklinają”. Dowódca pułku uznał za stosowne, aby skorygować słowa księdza, które były w istocie słowami Chrystusa: „ksiądz kapelan prawił wam o miłości nieprzyjaciół. A ja wam powiadam, że urządzimy Niemcom drugi Grunwald”. Już po kapitulacji Modlina, gdy niemieccy dowódcy poprosili ks. Zieję o odprawienie Mszy św. dla żołnierzy Wehrmachtu – katolików, nie wahał się to uczynić, bo w obliczu Boga „nie ma Greczyna ani Żyda”, a obowiązki narodowe są wtórne wobec zobowiązań wiary.
Legenda ks. Skorupki może ustąpić innej legendzie. Ks. Jan Zieja, bohaterski kapelan tragicznego września, bezkompromisowy wyznawca przykazania „nie zabijaj”, towarzyszący żołnierzom, ale nie sugerujący, że zadawanie śmierci jest czymś chwalebnym, świadomy, kto jest agresorem, a kto obrońcą, świadczący jednak duszpasterską posługę wszystkim, swoim i obcym, przedkładający chrześcijaństwo ponad polskość, pokazuje, kim winien być kapłan Kościoła powszechnego wobec dramatu wojny. Spuścizna ks. Ziei sugeruje, że również wróg jest bliźnim, że nie można go odczłowieczać, czynić zeń jedynie element wrażej, nieludzkiej siły. To przede wszystkim człowiek, a powołaniem kapłana jest troska o jego zbawienie, kimkolwiek by był.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki