Postmodernizm jako prąd myślowy zawładnął umysłami filozofów i artystów XX w. Swój bardzo materialny wyraz znalazł on także w architekturze. Bodaj o tej dziedzinie najłatwiej możemy powiedzieć, że któryś z jego wytworów jest postmodernistyczny lub nie. Może pomogła w tym opozycja do poprzedniego silnego nurtu w architekturze, wręcz epoki, zwanej modernizmem. Wtedy królować miała nowoczesność, oryginalne rozwiązania, liczyła się przede wszystkim funkcjonalność budynku, wyrażona w haśle amerykańskiego architekta Louisa Sullivana form follows function, a więc forma podąża za funkcją, ma z niej wynikać. Drugim hasłem modernizmu było słynne less is more (mniej znaczy więcej), które z kolei postmoderniści przedrzeźniają jako less is a bore – im mniej, tym nudniej. Trudno jednak opisać jeden system ideowy w postmodernistycznej architekturze. Budynki te grają z kontekstem, w którym są postawione, z okolicą, swoim otoczeniem. Na pewno słowami opisującymi ten nurt będą też pluralizm i eklektyzm – łączenie różnych elementów, stylów, dekoracji, ozdób – często w bardzo śmiały sposób. To cecha wielu postmodernistycznych projektów. Łączy się więc on z miastem, dynamizmem, intensywnymi przemianami, ale równocześnie nawiązuje do historii, opowiada ją na nowo. Duże znaczenie przykłada się w nim do elewacji, tego co w budynku widoczne na zewnątrz (postmodernistyczni architekci porównują to do ludzkich ubrań i mody).
Rozwijał się on już na Zachodzie od lat 50. We Włoszech były to ironiczne, to znaczy swobodne i z lekkim przymrużeniem oka, nawiązania do stylów historycznych. Podobnie działo się za oceanem. W Stanach Zjednoczonych rozwój wieżowców i pnących się coraz wyżej w górę budynków był możliwy właśnie dzięki postmodernizmowi. Swoista moda na ten styl pojawiła się w Europie Zachodniej pod koniec lat 70., wtedy też w USA i Europie stał się on dominujący. Z pewnym opóźnieniem oczywiście w krajach demoludów, ale i u nas pojawiały się pewne awangardowe w tym względzie projekty. Co ciekawe, były one związane z projektami… sakralnymi.
Wszakże w budownictwie państwowym, oficjalnym dominowały długo szare, przemysłowe projekty. Kościół za to pozwalał sobie na wznoszenie odważnych budowli, takich jak kościół Wniebowstąpienia Pańskiego na warszawskim Ursynowie. Jego bryła nawiązuje do historycznych form. Spływy fasady kojarzą się z formami barokowymi, przypory w elewacjach bocznych, nieotynkowana cegła oraz kamienie w cokole odwołują się do gotyku. Jest ona też nietypowo usytuowana, bo nie od ulicy, ale od strony wewnętrznego parku. Umieszczony pośrodku krzyż jest zarówno wejściem, jak i dużym świetlikiem.
Unikalnym postmodernistycznym projektem sakralnym jest również Centrum Resurrectionis w Krakowie – ogromny kompleks seminarium księży zmartwychwstańców, który wyróżnia zarówno bryła, jak i kolory.
Prawdziwy wysyp takiej architektury dały jednak lata 90.: Centrum Manggha nad Wisłą w Krakowie, przypominające falę i nawiązujące do sztuki japońskiej, gmach Sądu Najwyższego w Warszawie, z odnoszącą do sztuki rzymskiej kolumnadą i wypisanymi na niej sentencjami prawniczymi, albo rozbudowa Akademii Muzycznej w Poznaniu, wpisująca się w styl tzw. dzielnicy cesarskiej.
Wkracza kapitalizm
Wrocław, którego tkanka urbanistyczna bardzo ucierpiała podczas II wojny światowej, posiada wiele budynków postmodernistycznych. Już w latach 70. powstał tu kościół Ducha Świętego projektu Tadeusz Zipsera, Waldemara Wawrzyniaka i Jerzego Wojnarowicza, przypominający swoim kształtem kielich, z którego na stożku „wyrasta” duży krzyż. Kościół przypomina też Szewska Centrum, które tak naprawdę jest parkingiem i biurowcem. Charakterystyczny jest hotel o obłych kształtach, oddanych także w jego nazwie OVO, czyli jajko, projektu Asafa Gottesmana. Sky Tower, widoczny już kilkanaście kilometrów przed stolicą Dolnego Śląska, powstał w latach 2007–2012, w postmodernistycznym stylu high-tech. Obiekt spełnia funkcje hotelowe, mieszkalne, handlowe oraz biurowo-usługowe. To najwyższy wieżowiec w mieście, w województwie, w kraju.
Pierwszym komercyjnym, handlowym budynkiem był jednak Solpol przy ul. Świdnickiej. Trudno opisać go jednym zdaniem. Dom towarowy Solpol I znajduje się na rogu ulicy Świdnickiej i małej Franciszkańskiej, prowadzącej po północnej stronie średniowiecznego kościoła św. Doroty, Stanisława i Wacława w kierunku pl. Franciszkańskiego. Działka ta była do 1945 r. zabudowana dwoma domami: narożną kamienicą mieszkalną wybudowaną w XIX w. i sąsiadującą z nią kamienicą o funkcji mieszkalno-handlowej. W tym właśnie narożniku znajduje się niezwykły obiekt – ze szklaną wieżą, o fantastycznych kolorach: różowym, fioletowym, zielonym i szarym. Projekt budowy nowego domu towarowego powstawał w 1992 r. w pracowni architektonicznej Studio Ar-5, prowadzonej wówczas przez Wojciecha Jarząbka. Wraz z Jarząbkiem w pracach projektowych uczestniczyli architekci: Paweł Jaszczuk, Jan Matkowski i Jacek Sroczyński. Prace projektowe trwały zaledwie pięć dni i pięć nocy, jak relacjonował główny architekt budynku, Wojciech Jarząbek. Projektanci jako jedni z pierwszych wykorzystali symulacje komputerowe, by dobrze wkomponować budynek w otoczenie. Rekordowo szybko budynek też zbudowano, bo już w mikołajki 1993 r. nastąpiło uroczyste otwarcie.
Tak zaczął do nas wkraczać kapitalizm: wraz z ruchomymi schodami, windami i klimatyzacją, wielkopowierzchniowym sklepem spożywczym na parterze i stoiskami różnych branż na wyższych piętrach. Wszystko to za 5 mln dol. wybudował jeden człowiek – Zygmunt Solorz-Żak, znany nam dziś bardziej jako właściciel telewizji Polsat. Wtedy rozwijał on swoje biznesy, handlując m.in. elektroniką. Postawienie domu towarowego w centrum miasta było strzałem w dziesiątkę, biorąc pod uwagę rozwijające się potrzeby konsumenckie. Przegapiono jednak moment, kiedy te potrzeby się zmieniały. Coraz popularniejsze stały się galerie handlowe z wydzielonymi sklepami, a nie domy towarowe z otwartymi stoiskami. I choć próbowano różnego rodzaju przeróbek, a w 2002 r. zrealizowano w nim nawet reality show „Bar”, to jednak od dawna obiekt nie był używany, co skłoniło jego właściciela do podjęcia decyzji o rozbiórce. 31 sierpnia oficjalną zgodę na to działanie wydał wrocławski magistrat.
Czy nie będzie nam żal?
Decyzja ta podzieliła wrocławian. Choć w internetowych ankietach przeważają głosy, że czas pożegnać się z dziwnym budynkiem, to miejscy aktywiści i miłośnicy architektury stają w jego obronie: przypominają słowa architekta, który odpowiadając na zarzut nieodpowiedniego sąsiedztwa z gotyckim kościołem, podkreślał, że Solpol nawiązuje zarówno do świątyni, jak i neobarokowego hotelu Monopol, eksponując ich piękno.
Gorącym orędownikiem tego obiektu jest też Jakub Snopek, autor książki Architektura VIII dnia o współczesnych kościołach, który regularnie publikuje o nim na Facebooku: „To, co ma największą wartość, jest burzone, a po pewnym czasie następuje refleksja, najczęściej gdy ktoś na Zachodzie napisze albo powie, że to było wartościowe. Wtedy bierzemy się za ochronę tego typu obiektów, ale już nie tych najlepszych, bo te wyburzono”.
Solpol chciano zresztą wpisać na listę zabytków – bezskutecznie. Wydaje się więc, że jego los jest nieunikniony. Tym bardziej, że za jego zniknięciem stoi coś więcej – opowieść o naszym społeczeństwie z początku lat 90., dzikiej transformacji, nieco efekciarskich rozwiązaniach. Na pewno w jakiś sposób tego jaskrawego budynku będzie na Świdnickiej brakować.