W książce Felietony zza hołdy pisze Ksiądz m.in. o przemocy seksualnej w Kościele. Czy to wina słabości jednostek, czy u podstaw leży błąd teologiczny? Jak Ksiądz widzi to dziś, będąc bogatszym o nowe doświadczenia w Fundacji św. Józefa?
– Niezrównoważona teologia może utrudniać reagowanie na wykorzystanie seksualne. Chodzi mi np. o koncepcję Kościoła, posługi prezbiterów, która przeakcentowuje ich godność. Wyeksportowuje ich w przestrzeń świętości i nietykalności, pewnej nieskazitelności, co sprawia, że nie wierzy się ich ofiarom. Musi się dokonać swoista desakralizacja myślenia o posługach kościelnych.
Sakralizacja nastąpiła po Soborze Trydenckim, na skutek polemiki z protestantami. W Katechizmie Trydenckim padły słowa, które zdeterminowały katechizmy do XX w.: „nic wyższego od kapłaństwa na tym świecie pomyśleć się nie zdoła”; „księży można nazywać nie tylko aniołami, ale wręcz bogami”. Nawet jeżeli w większości katechizmów nie używano już tych określeń, to jeszcze niedawno naukę dzieci o sakramencie święceń zaczynano od tego, jak wielka jest godność kapłaństwa… Kapłani są namiestnikami Boga na ziemi. Jeżeli dziecku wbiło się w głowę taką teologię, to każdy znak zainteresowania ze strony namiestnika Boga był traktowany jako wielki przywilej, łaska. Rodzice tracili czujność. Dzieci były bezbronne.
Trzeba przeczytać, żeby uwierzyć: „[…] jawna rzecz jest, że taki jest ich urząd, nad który żaden wyższy wymyślony być nie może. Przeto słusznie nie tylko Aniołami, ale też i Bogami są nazywani, iż moc i władzę Boga nieśmiertelnego między nami na sobie mają. Ale acz wielka powaga zawsze ich była, wszakże nowego Zakonu Kapłani nad wszystkich innych godnością celują; albowiem ta moc, którą mają Ciało i Krew Pana naszego poświęcać i ofiarować, także i grzechy odpuszczać, wszystek także rozum ludzki przewyższa i nic jej na ziemi równego i podobnego znalezione być nie może”. To fragment Katechizmu Rzymskiego z XVI w.
– To był oficjalny katechizm do ogłoszenia nowego, w 1995 r.
Wizja księdza-Boga wynika z kontry wobec reformacji?
– Ze stosunkowo przygodnych okoliczności historycznych. Ważne jest także, że w międzyczasie łacińskie chrześcijaństwo związało się z kulturą stanową.
Średniowieczną.
– Tak. Stanowość została wprowadzona do Kościoła jako normalność. Do dziś nią jest. Karą dla księży za niektóre przestępstwa jest pozbawienie „stanu duchownego”. Ludzie świeccy się zastanawiają, co to za kara? Od dawna nie żyjemy w społeczeństwie stanowym. Niestety, „zassanie” mentalności stanowej nie zniknęło.
Brzmi to jak pozbawienie tytułu księcia.
– Trochę tak. W prawie kanonicznym są „prawa i obowiązki duchownych”. Ksiądz zostaje pozbawiony pewnych praw i zwolniony z obowiązków (bardziej to drugie!). Jeżeli myślimy w kategoriach „wielka jest godność kapłańska”, a za nią odpowiada stan, to utrata godności ma znaczenie. Ale dla tych, którzy nie myślą w tych kategoriach, kara jest właściwie żadna.
„Zassanie mentalności” stanowej dało też podstawę do tego, aby duchowieństwo stało się kategorią wyróżnioną (z uwagi na szczególną godność). Konkurowało w tym ze szlachtą. Bardzo często następowały tu fuzje. Rody szlacheckie i arystokratyczne plasowały swoich przedstawicieli w duchowieństwie różnego rzędu. Tymczasem jednym z postulatów protestantyzmu było odejście od myślenia o posługach kościelnych w kategoriach sakramentu. A co za tym idzie, w kategoriach godnościowych. To nie Bóg jest tym, który nadaje godność. To wspólnota nadaje funkcję. W odpowiedzi na to w Kościele powinna nastąpić ewangeliczna reforma sakramentu święceń. Zamiast tego pociągnięto wajchę dokładnie w przeciwną stronę. Trzeba dodać, że Sobór Trydencki był niezwykle krytyczny wobec duchowieństwa. Katechizm – na jego polecenie, ale po nim – napisali teologowie papiescy. Reforma Trydentu w dużej mierze się nie udała, bo zmiany organizacyjne nie dostały wsparcia adekwatnej teologii, co przyczyniło się do kolejnych kryzysów.
Podobna dwuznaczność cechuje Sobór Watykański II, który docenił powołania świeckich, zniósł podział na tzw. powołania „pierwszej i drugiej kategorii”. Tylko to nie działa. Świeccy cały czas są niżej w hierarchii prestiżu, godności.
– To nie mogło zadziałać. Sobór w Konstytucji o Kościele (Lumen gentium) poszedł drogą wielu kompromisów. To były lata dużego napięcia. Aby zachować soborową jednomyślność, wybierano kompromisowe rozwiązania. I tak z jednej strony mamy silne podkreślenie, że powołanie do świętości jest wspólne. Z drugiej ta sama Konstytucja mówi, że ustrój Kościoła jest hierarchiczny. Może mamy równość w porządku łaski, ale równości w porządku życia kościelnego – nie. Oczywiście sobór trzeba czytać w kontekście. Myślenie w kategoriach prawdziwej synodalności, współodpowiedzialności za Kościół na każdym na szczeblu, było wtedy praktycznie niemożliwe. Już sama idea kolegialności biskupów była trudna do przełknięcia. Największy kryzys przy pisaniu Lumen gentium wywołała właśnie idea kolegialności… Więc sobór pewne rzeczy przypieczętował teologicznie, w tym wątek powołania do świętości świeckich, jednak nie rozwiązał mnóstwa problemów, które ciągnęły się za stanową eklezjologią. No i był ponad pół wieku temu. Ta teologia raczej konserwuje nam teraz stan, co do którego mam poważne podejrzenie, że nie jest ewangelicznie optymalny.
Aby skutecznie zająć się profilaktyką przemocy seksualnej, Kościół musi działać nie tylko doraźnie, ale naprawić błąd teologiczny?
– Uważam, że tak. Mając dobre intencje, tworzymy teksty, które po latach powodują dramatyczne skutki. Wiele treści w nauczaniu jest uzależnionych od kontekstu, w jakim powstawały. Czas płynie, kultura się zmienia. Czytając je po latach, widzimy, że są uwsteczniające.
Teoria to jeden problem. Kolejnym jest formacja kleryków. Był Ksiądz w zespole, który opracował projekt zmian formacyjnych dla polskich seminariów. Wejdą w życie od nowego semestru. Jak się formuje „Anioły i Bogów”?
– Ratio institutionis sacerdotalis pro Polonia – bo tak oficjalnie nazywa się ten dokument – jest na dość dużym poziomie ogólności, bo zawiera głównie wskazania systemowe. Sporo uwagi poświęca się „formacji ludzkiej”, która dotąd była piętą achillesową. Od czasów Karola Boromeusza, kiedy to powstały seminaria, założenia były mniej więcej takie: przychodzi ukształtowany już człowiek, dajemy mu wykształcenie teologiczne i przygotowanie pastoralne. Idzie do posługi.
Charakter mu się nie zmieni, bo jest dorosły?
– Kiedy przesunął się wiek dojrzałości, sprawa się skomplikowała. Struktura zrobiła się kompletnie niewydolna wobec nowych kandydatów na innym etapie rozwoju. Proces zmian kulturowych rozpoczął się kilkadziesiąt lat temu i długo nie było na niego adekwatnej odpowiedzi. Na przykład dopiero od obecnego Ratio okres propedeutyczny staje się obowiązkowy. A on prawie cały poświęcony jest „formacji ludzkiej”.
Do tej pory był jako opcja do wyboru.
– Było zalecenie wprowadzenia. Większość diecezji z tego nie skorzystała. Sporo elementów formacji ludzkiej, łącznie ze współpracą z psychologami, zostało też wpisanych do nowego programu jako obowiązkowe. Na ile przyniesie to efekty, zależy już od realizacji. Co do idei, jest w miarę przyzwoicie. Najtrudniejsze będzie przełożenie tego na praktykę seminaryjną.
Powstaje też wzorcowy model koncepcji wychowawczej, regulaminu wychowawczego. On będzie rozpisywał już konkretne zadania, sposoby ich realizacji. A także weryfikacji osiągania celów wychowawczych. Dokument ten ma stanowić punkt wyjścia do opracowania programów wychowawczych w poszczególnych seminariach. Tam będzie określone, że np. na III roku kleryk ma dojść do takiego a takiego poziomu rozeznania; mieć przepracowane to i to. Jeżeli nie ma, nie może iść dalej. To jest bardzo istotna zmiana w ewolucji seminariów.
Wychowawcy temu sprostają?
– Od ładnych paru lat funkcjonuje w Krakowie szkoła formatorów, która m.in. przygotowuje do pracy wychowawców seminaryjnych. Będzie coraz mniej osób przypadkowych.
Seminaria zaczynają się… profesjonalizować?
– Na pewno tak. Inne były oczekiwania wobec tzw. przełożonych zewnętrznych, czyli prefektów, 30 lat temu, a inne są dziś. Kiedyś mieli w zasadzie tylko dopilnować, żeby był przestrzegany regulamin. Nikt od nich nie oczekiwał wychowywania. Dziś prefekt raczej jest wychowawcą seminaryjnym. Zaczęło się używać tego określenia. Jeśli ma być wychowawcą, to oczekujemy od niego działań, które doprowadzą do większej dojrzałości młodych kandydatów. On musi być dobrze przygotowany.
Znaczenie formacji ludzkiej podkreślał Jan Paweł II w adhortacji Pastores Dabo Vobis w 1992 r. Czytając ją, byłam bardzo zdziwiona, że nie ma tam nic o formacji do męskości. Celibat jest wyzwaniem nie ludzkim, lecz męskim, dotyczy relacji męsko-damskiej. Sprawcami większości przypadków przemocy seksualnej w Kościele nie są pedofile tylko niedojrzali mężczyźni, którzy zaspokajali swoje potrzeby w zły sposób. Czemu temat był ignorowany?
– To jest właśnie część formacji ludzkiej. Od kwestii płci większy wpływ na tę niedojrzałość miało przygotowanie do celibatu. A raczej jego brak. Kiedy się zmierzymy z kwestią celibatu, wyjdzie przy tym problem męskości, jak ją przeżywać w samotności itd. W dokumentach nie trzeba mówić o niej wprost. Niestety, zdecydowaną słabością wielu kościelnych dokumentów było założenie, że decyzja o celibacie poprzedza formację, co sprawiło, że żadnej formacji do celibatu w praktyce nie było! Katechizm uczy, że kandydaci do święceń „są wybierani spośród wierzących nieżonatych mężczyzn, którzy chcą zachować celibat” (1579).
To jak proszenie się o kandydatów z problemami. Jak sprawdzić, kto celibat wybrał i chce go zachować ze względu na Boga, a kto nie jest zdolny do małżeństwa?
– Tak zawsze było. Logicznie wybór celibatu powinien poprzedzać wejście do formacji. Formacja do celibatu powinna więc być na samym początku. Tyle że najczęściej było to robione tak: przyszedłeś do seminarium, czyli zdecydowałeś się na celibat. Nie musimy się już tym zajmować. Formujemy cię do bycia księdzem.
Celibat to drugi po godności przeakcentowany element bycia księdzem. Św. Piotr był żonaty. Jezus nie wymagał od uczniów celibatu. Nie miało to kluczowego znaczenia tak jak u nas. W Kościele jest druga hierarchia: celibatariusz jest bardziej uświęcony, bliżej sacrum itp. To jakby wyższy stan od małżeństwa.
– To jest związane z tabu seksualnym, ma charakter religijny, a nie teologiczny. Wystarczy poczytać stare teksty synodalne, żeby zobaczyć, jak przepisy starotestamentalne o czystości rytualnej, które – jak się wydawało, porzuciliśmy – zaczynają być czytane dosłownie przez synody. Na przykład zakazuje się pewnych czynności biskupom, którzy odbyli stosunek seksualny.
Stali się nieczyści?
– Tak. To zostało wciągnięte do praktyki kościelnej, mimo że nie ma takiej teologii.
Podział na czystych i nieczystych wrócił.
– To cały czas gdzieś z tyłu w Kościele było. Trochę dlatego, że to atawizm. Patrząc ewolucyjnie, tabu seksualne jest bardzo mocne. Model kapłaństwa w niektórych religiach jest z nim wprost silnie związany. Lepszy kontakt ma się z bóstwem albo powstrzymując się od, albo wręcz za pośrednictwem działań seksualnych. Ten atawizm wykorzystywał dominikanin o. Paweł M.
A także matriarchalne kulty wielkiej bogini itp.
– Tak, inne wersje religii. Albo w sytuacji, kiedy kontaktu seksualnego nie ma. We wszystkich religiach jest albo tak, albo tak. Nie udaje się złapać środka.
Jest nim chrześcijaństwo! Nie przepracowaliśmy wcielenia Boga. To ono przełamało dychotomię sacrum–profanum.
– Jeżeli popatrzymy na źródła teologiczne, to tam tego tabu seksualnego nie ma wprost. Ono się wpycha bokami.
Jezus wiele razy łamał tabu. Dał się dotknąć kobiecie cierpiącej na krwotok, nieczystej. Był wyrozumiały wobec kobiet, które uprawiały nieczysty seks, takich jak nierządnica, konkubina Samarytanka.
– Chrześcijaństwo – także to Pawłowe – teoretycznie strząsa z siebie bez trudu całe prawo związane z czystością rytualną. Zostają tylko zalecenia, żeby nie jeść mięsa z krwią (a powody były prawdopodobnie bardziej higieniczne niż tabuiczne). Nam natomiast ciągle to wraca… Między innymi dlatego, że z konsekwencją godną lepszej sprawy mylimy pojęcia. Kiedy w Polsce mówimy o kapłaństwie, fałszujemy język. Nie ma „sakramentu kapłaństwa”. W oficjalnych dokumentach kościelnych mamy określenie: sakrament święceń. On ma trzy stopnie: diakonat, prezbiterat i biskupstwo. Przy ostatnich dwóch mowa jest o funkcjach kapłańskich, co wiąże się z przewodniczeniem Eucharystii. Na mocy starożytnej tradycji celibat jest „na sztywno” związany z biskupami. Z prezbiterami – nie. Tak jest tylko w tradycji łacińskiej.
Brak celibatu uchodzi za protestantyzację, tymczasem nie ma go w Kościołach wschodnich. Chrześcijańscy męczennicy w Syrii czy Egipcie w ogromnej większości nie uznają celibatu prezbiterów. Osobną sprawą jest celibat w prawosławiu...
– Obowiązkowy celibat w odniesieniu do prezbiterów jest tylko w Kościele łacińskim. Jeżeli weźmiemy polskie tłumaczenia oficjalnych tekstów kościelnych, to począwszy od Soboru Watykańskiego II słowo „prezbiter” jest w Polsce ciągle tłumaczone jako „kapłan”. Powoduje to poważne fałszerstwo teologiczne.
Aktualny kryzys Kościoła, będący następstwem ujawnienia skali grzechów seksualnych, tuszowania przestępstw itd., odsłonił wiele problemów. Nie ma jednego, odpowiedzialnego za kryzys czynnika. To nie jest ani klerykalizm, ani struktura, ani formacja, ani celibat, ani brak nauczania o przemocy. Wszystko jednocześnie.
– Tak.
Choć są powiązane. Męczy mnie ten Anioł, bez potrzeb seksualnych i ciała. Jak można było zostawić chłopców samym sobie? Może kryzys jest też po to, żebyśmy stanęli w prawdzie: księża to są ludzie w ciałach.
– Po tym kryzysie rzeczywiście nie da się już tego pominąć. A tak naprawdę nie dawało się też wcześniej, tylko sprzeciw opinii publicznej był znacznie mniejszy wobec przekroczeń celibatu związanych z relacjami damsko-męskimi, za obopólną zgodą, niż wobec relacji przemocowych wobec dzieci. To akurat jest zdrowe, bo teraz reakcja społeczna jest zdecydowana.
Trudno się dziwić. W powszechnym odczuciu nie ma bardziej ohydnego przestępstwa.
– Kłopot w Kościele jest wielowymiarowy. Wiązanie krzywdzenia dzieci z celibatem jest po części błędne, po części – trafne. Jeżeli chodzi o sprawców preferencyjnych (preferują dzieci w wyniku zaburzenia popędu), to celibat nie ma na to żadnego wpływu. To wiemy z badań. W przypadku sprawców zastępczych – może mieć. Trzeba bardzo uważnie rozróżniać te sytuacje.
Czego nie robią media.
– One nie odróżniają pedofilii od efebofilii, sprawców preferencyjnych od zastępczych itd. A to utrudnia rozwiązanie problemu. W uproszczonym schemacie mamy dwie narracje: „to nie ma żadnego związku z celibatem”…
…lub „winien jest celibat”.
– Jedno i drugie jest nieprawdą. Odpowiadają za to bardzo złożone mechanizmy. Musimy więc przeciwdziałać nie jednemu zjawisku, tylko szeregowi zjawisk. Co jest dużo trudniejsze.
Wracając do głównego tematu naszej debaty w „Przewodniku Katolickim”, dlaczego przemoc seksualną uznaje się za łamanie VI przykazania „Nie cudzołóż”, ignorując fakt, że łamane jest V przykazanie „Nie zabijaj”? Nie każda przemoc zabija od razu. Można przemocą doprowadzić kogoś do samobójstwa, okaleczeń. Mówiąc o przyczynach „cudzołóstwa”, obwinia się zwykle ofiarę – kobietę, kusicielkę; „lgnące” dziecko itd. Kapłan jest święty, anielski, musiał ulec pokusie (jest ofiarą?) Kiedy patrzymy na mechanizm przemocy, jest jasny podział na sprawcę i ofiarę, krzywdziciela i skrzywdzonego.
– Bo przemoc kojarzy nam się z użyciem siły. Z gwałtownym łamaniem wolności. Z trudem myślimy o manipulacji psychicznej, rozłożonej w czasie, jako o przemocy. Myślę, że to jest jeden z kluczowych punktów problemu. Czasem nawet osoby skrzywdzone, w miarę uczciwie patrząc na siebie, są przekonane, że się na to zgodziły! One same nie widzą przemocy. Sprawca jej wprost nie użył... Nawet w aktach sądowych pada stwierdzenie „nie było przemocy”.
Bezpośredniej.
– Była manipulacja. Jest sporo powodów, dla których prościej jest to zjawisko definiować od strony sfery seksualnej niż od strony przemocy. Po prostu łatwiej jest opisać zakres, w którym się dokonują czyny zabronione, niż całą ich dynamikę.
Może przełomem będzie sprawa dominikanina o. Pawła M., bo to ewidentny przypadek przemocy seksualnej, fizycznej, psychicznej i ekonomicznej. Ofiarami są dorosłe kobiety. Przemoc zaczęła być traktowana w naszej kulturze jako problem społeczny w drugiej połowie XX w. Kościół zawsze reagował z opóźnieniem, ale przecież to Ewangelia!
– Mam wrażenie, że stworzyliśmy dziś na tyle bezpieczne społeczeństwo, że możemy pozwolić sobie na większą wrażliwość. Na sprzeciw wobec przemocy. To jest dobre. Natomiast dzieje się to na tyle szybko, że jednocześnie w tym samym społeczeństwie (i Kościele) żyją ludzie o kompletnie różnych wrażliwościach. Na przykład dla jednych zabijanie i zjadanie zwierząt jest czymś normalnym, sami to robili. Inni na samą myśl, że mogliby zabić zwierzę, dostają gęsiej skórki i prawie mdleją. Także dlatego tak trudno jest nam problem przemocy w Kościele porozsupływać. My się wolno adaptujemy do zmian.
Ci, którzy w Kościele powinni podejmować decyzje, ze względu na wiek mają wrażliwość z czasów, gdy przemoc codzienna, interpersonalna, nie budziła sprzeciwu, jeśli nie przekraczała pewnej miary. Teraz niezwykle potrzebne jest cierpliwe tłumaczenie tego, że zmiany, które się dokonują, przesunięcie tej miary, jest naprawdę dobre! Ewangelia mówi: Nie tak będzie między wami. Ten, kto jest największy, ma się stać waszym sługą. Nowy Testament powinien podtrzymywać w nas wysiłek budowania społeczeństwa bez przemocy.
Ks. Grzegorz Strzelczyk
Ur. 1971 r., ksiądz archidiecezji katowickiej, jeden z najwybitniejszych polskich teologów; adiunkt na Uniwersytecie Śląskim, dyrektor Ośrodka Formacji Diakonów Stałych; od 2019 r proboszcz parafii św. Maksymiliana Kolbego w Tychach. Od grudnia 2020 r. członek Zarządu Fundacji Świętego Józefa KEP. Autor wielu książek, m.in.: Kościół. Niełatwa miłość i Przyjaciel grzeszników. Boga portret własny