Helena Błażusiak w lutym 1944 roku skończyła osiemnaście lat, a trzy miesiące później została zaprzysiężoną żołnierką. „W maju 1944 roku zostałam zaprzysiężona przez komendanta placówki ZWZ-AK »Sieć I« Szczawnica, por. dr. Adama Czartoryskiego ps. »Szpak« do konspiracji jako łączniczka na trasie Szczawnica – Schronisko na Lubaniu. Tam był punkt kontaktowo-noclegowy i instruktażowy dla przechodzących oddziałów partyzanckich. W schronisku leczyli swoje rany ranni partyzanci polscy AK i radzieccy”. Helena przyjęła pseudonim „Lena”. Tu warto zrobić ważną dygresję: historia schroniska na Lubaniu sięga 1934 roku. Wybudowano je wówczas dla celów turystycznych. Przyjmowało miłośników górskich wycieczek. W 1937 roku powstał też duży ośrodek pod szczytem Lubania. Urządzono w nim sto miejsc noclegowych, a z drewnianej werandy roztaczała się przepiękna panorama Tatr. W czasie wojny schronisko nie zostało zniszczone. Co więcej, ukryte w lesie, w górach, stanowiło bezpieczny i doskonały punkt kontaktowy obwodu nowotarskiego AK. Zatrzymywali się tu partyzanci, prowadzona była działalność konspiracyjna. […]
Zdradzeni
Do schroniska na Lubaniu trudno było podejść niezauważonym. Natomiast partyzanci mogli z niego dość swobodnie obserwować teren. Czuli się więc względnie bezpiecznie. Jednak we wrześniu 1944 roku Niemcy otrzymali donos. Szykowali obławę i przejęcie terenu, aresztowanie ludzi. „W dniu 25 września 1944 roku, wczesnym rankiem, Niemcy (…) urządzili obławę na partyzantów ukrywających się w schronisku. Zostaliśmy wszyscy, 16 osób, aresztowani, w tym dwóch partyzantów radzieckich” – opisuje Wanda Pawlik [to nazwisko Błażusiak po mężu – przypis PK]. – Chwilę przed atakiem niemieckim do schroniska wpadł pan Dziewulski, Polak patriota, który pomagał partyzantom. Próbował wszystkich ostrzec, bo dowiedział się o zdradzie. Jednak przybył za późno. Niemcy byli pierwsi i aresztowali wszystkich – opowiada pani Bogna, córka Wandy. – Pan Dziewulski przeżył wojnę i zmarł niedawno. W czasie aresztowania Polacy nie mogli się skutecznie obronić, wrogowie mieli przewagę liczebną. Pojmanych niemiecka eskorta z wycelowaną bronią sprowadziła z Lubania. W tym czasie Niemcy podpalili schronisko, które całkowicie spłonęło. – Pan Dziewulski, gdy byli przy lesie, szepnął do mojej mamy, że będzie za chwilę uciekał. I żeby uciekała razem z nim. I może by go mama posłuchała, bo była odważna i bardzo sprawna fizycznie, ale wówczas pani Durkalec chwyciła ją za rękę i zatrzymała. Zaklinała ją, by ta nie ryzykowała ucieczki: „Ani się waż”, mówiła. Bała się bardzo o mamę, była pewna, że Niemcy ją zastrzelą – kontynuuje relację pani Bogna. Błażusiakówna posłuchała starszej i doświadczonej Durkalcowej. Kilka osób jednak spróbowało ucieczki. Część z dobrym skutkiem. Helena pisała: „[…] Zostaliśmy wszyscy pod eskortą Niemców sprowadzeni do willi pani Kozickiej w Czorsztynie. Tu nas przesłuchiwano, po czym odwieziono do aresztu w Nowym Targu, a później do katowni gestapo w Zakopanem”. […]
Tam nawet ściany płakały
– Trudno sobie nawet wyobrażać, co ciocia przeszła w Palace – mówi Jarosław Błażusiak. – Mój dawny znajomy, który przeszedł również przesłuchiwania w katowni, mawiał zawsze, że „tam nawet ściany płakały”. I ten opis do mnie najbardziej przemawia. „Lena” o swojej męczarni pisała krótko: „Na gestapo już od pierwszego dnia zaczęła się gehenna przesłuchania, bicia, wieszanie na drzwiach itp. Tam też miałam wybite zęby”. I więcej o Palace nie napisze. Po wielu latach o tym, co ją spotkało, opowiedziała zięciowi. Jednak też w bardzo oszczędnych słowach. Bo kto może dziś zrozumieć tamten czas i tamte tortury – bicie, głodzenie, polewanie lodowatą wodą? Kto zrozumie śmierć z zamarznięcia i maleńkie cele, w których jednocześnie przebywało po kilkadziesiąt stłoczonych, poranionych osób? Kto zrozumie tamto cierpienie, krew na ścianach i podłodze? Tu przez lata okupacji Niemcy zamordowali setki osób, a torturowali cztery tysiące. – Mama musiała cierpieć niewyobrażalnie. Niemcy wściekli byli na tych, którzy nikogo nie sypnęli mimo tortur, bardzo drażniły ich niezłomne kobiety – mówi pani Bogna. – Gdy matkę pojmali, towarzysze broni dziadka obawiali się więc rezultatu przesłuchania Heleny. Nawet najwięksi twardziele, mężczyźni, czasem nie wytrzymywali tortur i sypali. Dziadek jednak miał spokojnie powiedzieć do swoich dowódców: „Nie bójcie się, ona nikogo nie wyda”. Znał swoją córkę doskonale. Faktycznie nie wydała nikogo. […]
Modlitwa Heleny
„Nie wiadomo, czy Helena przeżyła pobyt w Palace i czym wyskrobała swoją modlitwę na ścianie. Może kawałkiem cegły” – można było przeczytać do niedawna w jednym z internetowych opracowań na temat Błażusiakówny. Jak już wiemy, Helena wojnę i pobyt w Palace przeżyła. Ponadto modlitwę wydrapała na ścianach swojej celi nie cegłą, lecz własnym wybitym zębem. Opowiedziała o tym po latach rodzinie. Osiemnastolatka pozostawiła wstrząsający ślad: napis na murze w celi numer trzy. Różni więźniowie pozostawiali w celach, na korytarzu czy w toalecie inskrypcje. Jedni pisali, czym się zresztą dało, tylko nazwisko, inni wydrapywali inicjały. Bywało, że wypisywali czas pobytu i miejscowość, skąd pochodzili. Chcieli pozostawić po sobie jakiś ślad na wypadek, gdyby przepadli bez wieści. Istniało wówczas jakieś prawdopodobieństwo, że kolejny więzień Palace napis przeczyta i przekaże po wyjściu na wolność rodzinie. Helena wyryła natomiast modlitwę – wiersz. Jedyny taki w całej katowni.
„Mamo, nie płacz, nie.
Niebios Przeczysta Królowo,
Ty zawsze wspieraj mnie.
Zdrowaś Mario, Łaskiś Pełna
Zakopane Palace, cela nr 3, ściana nr 3. Błażusiakówna Helena Wanda, lat 18, siedzi od 25 września 44”.
Najpewniej Helena pozostawiła napis pod koniec pobytu w katowni. W Palace przebywała siedem długich tygodni. Po czym nagle kazano jej wyjść z budynku. Część więźniów załadowano do auta i wywieziono pod eskortą na stację kolejową. Pociąg ruszył w kierunku Krakowa, ale nie wiadomo, gdzie miała być docelowa stacja. Być może wieźli jeńców do więzienia w Krakowie na Montelupich. Być może wprost do któregoś z obozów zagłady. […] „Dnia 22 listopada 1944 roku zabrali kilkanaście osób (…) do samochodu i pojechaliśmy na stację kolejową pod eskortą rzekomo do obozu. Nikt nie wiedział gdzie, oczywiście było to późnym wieczorem. Jak pociąg dojeżdżał do lasku, nagle było słychać ostrą strzelaninę, pociąg zwolnił, partyzanci wyłamali drzwi, kazali nam wyskakiwać, gdzie kto może, i uciekać” – relacjonowała kobieta. Był to już bowiem czas, gdy Niemcy słabli, a partyzantka w okolicznych lasach stawała się coraz mocniejsza. Helena została więc odbita i uwolniona. Kto dokładnie odbił jeńców? Tego nie wiadomo. Helena poszła pieszo do Nowego Targu. Wędrowała długo, prawie całą noc. Można więc przypuszczać, że przebyła około dwudziestu kilometrów. Zmordowana, przemarznięta, obolała po przesłuchaniach w Palace, weszła do pierwszego napotkanego domu. Nie było możliwości, by gospodarze nie dostrzegli jej stanu i nie zdawali sobie sprawy, że oto mają przed sobą więźniarkę uciekinierkę. Helena wiele ryzykowała, ale nie miała wyboru. Musiała dostać ubranie, bo żeby ruszyć dalej, nie mogła na siebie zwracać uwagi. Napotkani ludzie dali jej sutą spódnicę i dużą chustkę, którą mogła się okryć. Zapewne również ją nakarmili. „Poradzono mi, żebym starała się zabrać ciężarówką, która wyjeżdżała z rynku do Dębna, gdzie kopano rowy. Tak też zrobiłam, udało się i już wieczorem byłam w Szczawnicy u dziadków. Dziadkowie mieli mówić, gdyby mnie ktoś zobaczył, że zostałam zwolniona. Na trzeci dzień zachorowałam i doktor Kołączkowski wysłał mnie do szpitala w Nowym Targu z poufnym listem do doktora Przetacznika, w szpitalu przeleżałam do końca wojny”. Trudne przejścia z Palace dały w końcu o sobie znać: Helena ciężko chorowała i do końca wojny przebywała w szpitalu. Personel wiele ryzykował, by ją – zbiegłą więźniarkę – leczyć w pełnej konspiracji. Prawdopodobnie miała zmienione dane osobowe i podrobione papiery. […]
Tekst pochodzi z książki Waleczne z gór. Nieznane historie bohaterskich kobiet Agaty Puścikowskiej, wydanej właśnie przez Znak. Tytuł, lead oraz śródtytuły od redakcji