Życiorys podpułkownika Łukasza Cieplińskiego – ps. Pług - może posłużyć za kanwę niejednego filmowego scenariusza. Prawdziwy heros w walce o niepodległą Polskę, nieugięty rycerz Niepokalanej.
W głównej katowni bezpieki, znajdującej się w gmachu mokotowskiego więzienia przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, późnym wieczorem 1 marca 1950 r. padły strzały. Komunistyczna władza zawzięcie wykonywała wyroki śmierci na uznanych przez władzę ludową wrogach, zdrajcach i bandytach. Jednym ze skazanych był podpułkownik Łukasz Ciepliński, prezes podziemnej organizacji niepodległościowej „Wolność i Niezawisłość”, którego życia pozbawiono katyńskim strzałem w tył głowy.
Niepojęty żołnierski los
Łukasz Ciepliński (ur. 1913 r.) wraz z siedmiorgiem rodzeństwa wychowywany był w oparciu o najważniejsze wartości, jakie wówczas kultywowało się w polskich rodzinach: Bóg, honor, Ojczyzna. W wieku zaledwie dwudziestu trzech lat znalazł się w 62. bydgoskim pułku piechoty, gdzie trafił pod skrzydła kpt. Kazimierza Rogoziewicza, dowódcy jednej z kompanii, który szybko zauważył, że młody podporucznik wyróżnia się nieprzeciętnymi zdolnościami. Potwierdziły się one podczas walk pod Witkowicami, w trakcie przeprawy przez Bzurę, gdzie Ciepliński na oczach generała Tadeusza Kutrzeby z działka przeciwpancernego zniszczył sześć niemieckich czołgów. Ten samodzielny bohaterski czyn ocalił pułk oraz przerwał niemiecką linię frontu. Jak twierdzą naoczni świadkowie, generał Kutrzeba na polu bitwy zdjął krzyż Virtuti Militari z własnej piersi i zawiesił go na piersi Cieplińskiego. Nie zmieniło to jednak młodego żołnierza, pozostał nadal skromny, opanowany i pełen wewnętrznego dobra.
Po przedostaniu się do Warszawy, w szpitalu, odnalazł ciężko rannego kapitana Kazimierza Rogoziewicza, któremu powierzył swoje dalsze plany działania. Nie zamierzał się poddawać, przeszedł do walki partyzanckiej. W uzgodnieniu z konspiracją dostał się do szpitala, gdzie przebywał kilka dni jako „ranny” oficer. Po kapitulacji Warszawy, już w cywilnym ubraniu, specjalnie dla niego przygotowanym przez najlepszą warszawską firmę braci Jabłkowskich, zaopatrzony w fałszywe dokumenty, uciekł przez zieloną granicę do Budapesztu, gdzie otrzymał propozycję przerzutu do Paryża. Nie zgodził się na nią i przeszedł specjalistyczne przeszkolenie konspiracyjne. W drodze powrotnej do kraju wpadł w ręce ukraińskiej milicji i trafił do sanockiego więzienia. Gdy ukraiński komendant zostawił go na chwilę samego, „Pług” prześwietlił przewożone mikrofilmy, także te z odezwą generała Sikorskiego do narodu polskiego, zaś pozostałe dokumenty wrzucił do pieca. Trudno się dziwić, że Ukraińcy wściekli się i przekazali go Niemcom jako szczególnie niebezpiecznego więźnia.
Miał być rozstrzelany. Ale Opatrzność miała go w swojej opiece. W więzieniu siedział w jednej celi z Łemkiem, który codziennie wychodził do pracy. Pewnego dnia Ciepliński przebrał się za towarzysza niedoli, opuścił więzienie i uciekł. Po paru dniach katorżniczej wędrówki, podczas której niejednokrotnie mdlał z wyczerpania, dotarł do swojej dawnej kwatery w Rzeszowie.
Winny za niewinność
Po odzyskaniu sił ppłk. Ciepliński zgłosił się w Inspektoracie Związku Walki Zbrojnej – Rzeszów, i jak zwykle sumienny, i obowiązkowy przystąpił do pracy. W szybkim czasie, mimo młodego wieku, został komendantem Inspektoratu ZWZ AK Rzeszów. Znów bez reszty oddał się swojej służbie, organizował i brał udział w wielu akcjach bojowych, jednak przede wszystkim doprowadził do doskonałego zorganizowania struktur wywiadu i kontrwywiadu, które zlikwidowały setki gestapowskich szpicli i kolaborantów.
Ogromnym sukcesem jego podwładnych było przechwycenie wiosną 1944 r. części słynnych niemieckich pocisków V-1 i V-2 oraz wykrycie tajnej kwatery Adolfa Hitlera w tunelu kolejowym pod wsią Wiśniowa, Stępina niedaleko Strzyżowa. W maju 1944 r. przeprowadził słynną akcję „Kośba”, podczas której dokonano udanego zamachu w Rzeszowie przy ul. Batorego na okrutnych gestapowcach Friederichu Pottenbaumie i Hansie Flaschke. W ramach akcji „Burza” oddziały ppłk. Cieplińskiego brały udział w wyzwalaniu Rzeszowa.
Wojna dogorywała, a „Pług” rozpoczął swoją najtragiczniejszą walkę o wolność i życie. Pierwszą komendą wydaną w tym rozdziale życia był rozkaz zbojkotowania mobilizacji do Ludowego Wojska Polskiego oraz ujawniania się żołnierzy AK. W nocy z 7 na 8 października 1944 r. podjął odważną, niestety nieudaną, próbę odbicia dwustu AK-owców więzionych przez NKWD na Zamku Rzeszowskim. W styczniu 1945 r. został przeniesiony do sztabu Okręgu Krakowskiego AK. Tam współorganizował organizację NIE, następnie związał się ze Zrzeszeniem WiN (Wolność i Niezawisłość).
- Ostatni raz Łukasza widziałam pod koniec października 1945 r. – wspomina Grażyna Jaśkowska, córka kapitana Rogoziewicza. – Późnym wieczorem przyszedł do mojego ojca. W ciemnym płaszczu, z podniesionym kołnierzem i kapeluszem mocno zsuniętym na twarz nie poznałam go w mrocznym korytarzu. Ponieważ ojciec był wówczas po dwóch aresztowaniach, „zamieszkali” z nami ludzie z UB, by stale go kontrolować, dlatego panowie rozmawiali szeptem przez całą noc przy zamkniętych drzwiach. O czym, to już pozostanie tajemnicą. Po śmierci Łukasza ojciec jeden jedyny raz powiedział do mnie: myśmy się pożegnali. Tego wieczoru i tej wstrząsającej dla mnie wizyty nigdy nie zapomnę – mówi pani Jaśkowska.
Męczennicy z gmachu przy Rakowieckiej
Łukasz Ciepliński został aresztowany 27 listopada 1947 r. Z Katowic przewieziono go do śledczego więzienia mokotowskiego w Warszawie. Przykutego za ręce i nogi do ściany, najpierw trzymano w ciemnej celi, gdzie z otworu w suficie lała się na niego zimna woda. Następnie umieszczono go w tzw. psiej budzie. Później trzymano go w jednej celi z oficerem gestapo. Przeżył wielogodzinne stójki, nawet całodobowe, bez możliwości snu, a także barbarzyńskie katowanie: bicie głową o ścianę, wyrywanie włosów ze skroni, miażdżenie palców, kopanie po jądrach… Po niektórych przesłuchaniach przenoszono go na kocu, ze względu na połamane kości rąk i nóg. Ogłuchł na jedno ucho, wybito mu wszystkie zęby. Jego gehenna trwała do czasu pokazowego procesu, który miał miejsce między 4 a 15 października 1950 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie. Wówczas ppłk. Ciepliński usłyszał, że jest zdrajcą narodu, bandytą, mordercą, szpiegiem, wrogiem ustroju Polski Ludowej. Lista oskarżeń nie miała końca. Wyrok był jednogłośny – śmierć przez rozstrzelanie.
Ppłk. Cieplińskiemu przez te wszystkie lata cierpień dołożono jeszcze jedno, najokrutniejsze, brak widzenia i korespondencji z najbliższymi. Odebrano mu też prawo pożegnania się z nimi przed śmiercią. Zachowały się jego grypsy więzienne; w jednym z nich pisał do ukochanej żony Jadwigi: „Odbiorą mi tylko życie. A to nie najważniejsze. Cieszę się, że będę zamordowany jako katolik za wiarę świętą, jako Polak za Polskę niepodległą i szczęśliwą, jako człowiek za prawdę i sprawiedliwość. Wierzę dziś bardziej niż kiedykolwiek, że idea Chrystusowa zwycięży i Polska niepodległość odzyska, a pohańbiona godność ludzka zostanie przywrócona”.
1 marca 1951 r. ppłk. Łukasz Ciepliński, z cudem ocalonym, ukochanym medalikiem, zostaje rozstrzelany, następnie w nocy wywieziony w blaszanym pojemniku, wrzucony do dołu, zasypany i zalany wapnem…
Dziękuję pani Grażynie Jaśkowskiej za użyczenie swoich wspomnień i prywatnych dokumentów.