Logo Przewdonik Katolicki

Kryzys jest szansą

Monika Białkowska
il. Agnieszka Sozańska

Mówienie dziś, że katecheza szkolna nie przeżywa kryzysu, byłoby zaklinaniem rzeczywistości. To o tyle niebezpieczne, że na chwilę poprawia samopoczucie, ale uniemożliwia zmierzenie się z problemem.

Dlatego odważnie powiedzieć dziś trzeba, że tak, katecheza szkolna przeżywa kryzys. Kryzys jednak może być szansą na nowy początek.
Składowych kryzysu jest wiele, choć zapewne nie wszystkie występować będą w każdej szkole i w przypadku każdego katechety. Dlatego można bardzo ogólnie – nie absolutyzując żadnego doświadczenia – mówić o pewnych jego przejawach, z którymi zmagają się zarówno katecheci, jak i ich uczniowie.
 
Pierwsi słuchają
Niezależnie od tego, jaka jest prawda, medialny wizerunek Kościoła nie jest najlepszy. Kolejne pojawiające się oskarżenia, watykańskie wyroki, niezbyt szczęśliwe wypowiedzi hierarchów sprawiają, że młodzież bombardowana jest mocno określoną wizją Kościoła. Jeśli na dodatek młodzi nie mają osobistej więzi z parafią czy konkretnym księdzem, któremu ufają i którego lubią – ów medialny wizerunek szybko staje się jedynym obrazem Kościoła, jaki do nich dociera. To właśnie katecheta w szkole jest pierwszym, który z owym medialnym wizerunkiem Kościoła musi się zmierzyć. Internetowy hejt łatwo jest zlekceważyć, wystarczy go nie czytać. Przed katechetą stają konkretni ludzie, którzy domagają się komentarza do konkretnej sytuacji czy konkretnych słów. Katecheci przyznają, że często są bezradni, rozdarci między lojalnością a zdrowym rozsądkiem. Nawet jeśli zdołają swoich uczniów przekonać, na czym polega istota Kościoła i dlaczego warto w nim pozostawać, za chwilę wydarza się coś, co znów staje się medialną bombą i podważa ich narrację. I znów to oni pierwsi słyszą głosy oburzenia czy sprzeciwu. Dobrze, jeśli w pracy przychodzi im się mierzyć wyłącznie z negatywnym obrazem pochodzącym z mediów. Trudniej, kiedy tłumaczyć się muszą za swojego proboszcza, którego słabości czy nadużyć są świadomi. Wydaje się, że jest to rzeczywistość, z której księża i biskupi zbyt często nie zdają sobie sprawy: że z ich złego kazania, z domagania się określonych kwot czy z niegrzecznego potraktowania kogoś w kancelarii pierwszy tłumaczyć się będzie katecheta. I że to od niego zależy, czy człowiek spróbuje jeszcze w ogóle do księdza wrócić.
 
Jakby Boga nie było
Slogan „żyć, jakby Boga nie było” pojawiał się w Kościele jako ostrzeżenie od wielu lat. Wydawało się jednak, że dotyczyć to będzie ludzi świadomie wybierających sprzeciw wobec Bożych przykazań. Dziś odkrywamy, że rzeczywistość jest inna. Duża część uczęszczających na katechezę naprawdę żyje, jakby Boga nie było. Nie ma w nich buntu, nie ma sprzeciwu. Kategorie religijne w ogóle nie są obecne w ich świecie. Bóg jest postacią z opowieści, w którą ktoś wierzy – z cudzej opowieści. „Żyją, jakby Boga nie było”, bo w ich życiu rzeczywiście nie ma do Niego żadnego odniesienia. Posługiwanie się wobec nich kategoriami grzechu czy nawet Bożej miłości jest nieadekwatne i nieskuteczne. Znalezienie jakiegokolwiek tematu z zakresu religijnego, który mógłby ich zainteresować, jest trudne, a lekcje religii w oczach tych młodych są czymś w rodzaju mitologii. „Mity greckie są OK, warto kilka znać, ale bez przesady, żeby one kierowały naszym życiem” – tak można streścić myślenie części młodych. Katecheta, który musi spróbować pokazać związek tego, o czym mówi z ich życiem, staje przed karkołomnym zadaniem.
 
Między szkołą a parafią
Trudnością w pracy katechetycznej jest też bez wątpienia – o czym mówił niegdyś w rozmowie z KAI kard. Kazimierz Nycz – zerwanie jej związku z parafią. – Od początku powrotu lekcji religii do szkół zakładaliśmy, że będziemy tam realizować to, co da się w szkole zrobić, ale nie rezygnujemy z katechezy przy parafii. Od początku była więc założona komplementarność lekcji religii w szkole i przy parafii – mówił kard. Nycz. – Przyznajmy, że czasem, może nie z zaniedbania, ale z pewnej wygody lub zbytniego zaufania do możliwości szkoły, nie dopilnowaliśmy do końca tej równowagi miejsc katechezy, a więc domu rodzinnego, parafii i szkoły.
Dziś ta komplementarność albo nie istnieje, albo jest szczątkowa. W parafiach organizuje się wprawdzie katechezę przez bierzmowaniem, w wielu miejscach również przed Pierwszą Komunią, także dla rodziców – ale to formacja okazjonalna, a nie ciągła. A to zdecydowanie za mało.
 
Korytarz i pensja
W szkołach nie brakuje trudności, które można streścić jako „techniczne”. Zdarza się, że katecheci traktowani są jak nauczyciele drugiej kategorii nie tylko przez uczniów, ale i przez kolegów z pracy czy dyrekcję. Nadal są szkoły, w których lekcje religii – ze względu na duże obciążenie szkół – prowadzone są na korytarzu. Oczywiście z tym, że szkoły są zatłoczone, trudno jest dyskutować, nie zmienia to jednak faktu, że na korytarzu ląduje właśnie religia, a nie na przykład godziny wychowawcze, o innych przedmiotach nie wspominając.
Do technicznych trudności zaliczyć można i to, że realnie przeciążeni nauką uczniowie zwłaszcza w liceum rezygnują z lekcji religii nie tyle z przekonania czy realnej niechęci, ale po prostu dlatego, żeby w napiętym planie lekcji złapać chwilę oddechu albo wyjść wcześniej do domu. Nauczyciel religii, który chce traktować swoje zajęcia poważnie i podobnie jak inni nauczyciele wymagać od uczniów konkretnej wiedzy, którą ocenia, może być łatwo uznany za tego, który wręcz znęca się nad podopiecznymi: bo przecież „to jest tylko religia”. Tu do listy można też dopisać niskie płace, mały prestiż, brak katechetów chętnych do podjęcia pracy, ale też coraz mniejszą liczbę godzin do rozdysponowania.
 
Własność ruchoma
Tym, na co nieraz skarżą się katecheci, jest sposób ich traktowania przez proboszczów. Najtrudniejszy dla nich jest brak wsparcia (wielu mówi wprost o osamotnieniu) oraz oczekiwanie dodatkowej aktywności poza szkołą, w parafii – zwykle na zasadzie wolontariatu. Zdarza się, że katecheta po pracy w szkole w wymiarze etatu prowadzi również scholę, grupy parafialne, katechezę parafialną przygotowującą do sakramentów, a ponadto jest w niedzielę na konkretnej Mszy św., na której są jego uczniowie (to wymaganie dotyczy głównie szkoły podstawowej). Katecheci skarżą się, że niektórzy proboszczowie traktują ich jak ruchomą własność parafii, którą to własnością posługiwać się można w dowolnym czasie, nawet za to nie dziękując. Katecheci tymczasem wykonują swoją pracę w szkole – otrzymują za nią wynagrodzenie – a poza tym mają swoje domy, rodziny i dzieci, które są ich pierwszym obowiązkiem po pracy.
 
Dorosły ma czas
To wszystko są części składowe kryzysu – na pewno nie wszystkie – występujące w różnych miejscach i w różnych proporcjach. Nie da się jednak nie zauważyć, że mamy duży problem. Sytuacja prawa, która obliguje uczniów do uczestniczenia albo w lekcjach religii, albo etyki, nie pozostawiając możliwości rezygnacji z obu może sprawić, że uczniowie na religii znów się pojawią. To wcale nie znaczy, że opisane wcześniej trudności znikną: nie znikną. Żeby stały się szansą, konieczne będzie nowe spojrzenie na kilka przynajmniej kwestii.
Pierwszą z nich jest dowartościowanie relacji. To, że katechezy nie da się nauczać bez relacji może być dla katechety trudnością: nie może po prostu wyłożyć konkretnych treści, odpytać z ich znajomości i wystawić oceny. To jest jednak pierwsza z jego szans i największa siła – i wielu katechetów już jest tego świadomych. Katecheta, jeśli zbuduje z uczniami osobową relację, może być tym, którego uczniowie zwyczajnie lubią i któremu ufają. To cenne zwłaszcza wówczas, gdy lubią i ufają mu uczniowie obojętni i niewierzący. To katecheta może być tym dorosłym, do którego uczniowie chcą przyjść się wygadać albo poskarżyć. Nauczyciele przedmiotowi nie mają dziś na to czasu. Katecheta – autentyczny, rzetelny, uczciwie przyznający się do swoich słabości i próbujący rozumieć słabości i wątpliwości młodzieży – może odgrywać ważną rolę nie w szkole, nie w parafii, ale po prostu w życiu swoich uczniów.
 
Dowartościować wiedzę
Drugą niezwykle istotną kwestią, na dodatek pilną, jest dowartościowanie formacji intelektualnej najpierw w katechezie, a potem w Kościele w ogóle. Na fali entuzjazmu dla nowej ewangelizacji ten aspekt wyraźnie gdzieś umknął. Skutkuje to nie tylko pokaźnym gronem wierzących, którzy nie do końca wiedzą, w co wierzą i jako „prawd wiary” bronią najróżniejszych prywatnych tez – ale w bolesny dla katechetów sposób owocuje również przekonaniem, że przecież „to tylko religia”. Na nowo trzeba przypomnieć, że chrześcijaństwo to nie tylko pobożność, ale również konkretna baza intelektualna, która często zainteresować może również osoby niewierzące i stać się być może nawet przepustką do wiary.
 
Kontakt z parafią
Trzecią pilną kwestią jest przywrócenie związku katechezy z parafią. To zadanie nie dla samych katechetów, ale dla całej wspólnoty, która weźmie na siebie ciężar formacji, zadanie dla proboszczów, dla konkretnych małych grup, które wychodzić powinny na poszukiwanie ludzi i wewnątrz również prowadzić stałą formację. W idealnym świecie owo połączenie katechezy w szkole i formacji w parafii powinno być na tyle silne, żeby ewentualne zmiany w systemie edukacji nie zagroziły utracie uczniów, ale wymagały jedynie krótkiego i szybkiego przegrupowania sił. Na razie ważne jest, żeby nie zagłuszać sumienia po żadnej ze stron: w kwestii prawidłowego wychowania religijnego nie wystarczy ani sama rodzina, ani sama szkoła, ani sama parafia. Na żadną nie można zrzucać odpowiedzialności i żadna nie może poczuć się z tego zadania zwolniona.
 
Zadbać o katechetów
Bez wątpienia zadaniem przede wszystkim proboszczów będzie zadbanie o swoich katechetów. Nie chodzi tu tylko o pieniądze: chodzi o ich dowartościowanie, docenienie pracy, właściwe podziękowanie, zadbanie również o ich dokształcanie, motywowanie ich do rozwoju. Bez usatysfakcjonowanego i kochającego swoją pracę katechety, którego pasja nie musi już wiązać się z frustracją – który wie, że proboszcz i parafia stoi za nim murem – odpływ młodzieży z Kościoła będzie jeszcze większy.
 
Małe grupy
Na koniec bodaj najważniejsze. Popełnionych w przeszłości błędów naprawić się nie da. Jeśli uczniowie na katechezę nie wrócą, zająć się trzeba będzie tymi, którzy pozostaną – ale w zupełnie inny nowy sposób. Mała grupa rzeczywiście przekonanych uczniów może być szansą na zupełnie nową jakość kameralnej katechezy, na budowanie opartej na zaufaniu relacji, z czasem na pogłębione rozmowy, z łatwiejszym przejściem z poziomu szkoły na poziom wspólnoty parafialnej. Dlatego właśnie małych grup nie trzeba się bać i nie trzeba z ich powodu rozpaczać. Skoro musimy się z nimi zmierzyć, trzeba je wykorzystać jako szansę. A młodzi, którzy z tych grup wyjdą, dobrze i mądrze uformowani, z pozytywnym doświadczeniem Kościoła, będą mogli przyprowadzać do niego następnych.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki