Logo Przewdonik Katolicki

Co dalej z lekcjami religii?

Monika Białkowska
fot. Dario Hayashi/Getty Images

Czy tego chcemy, czy nie, rozmowa o katechezie w szkole powraca. Wiele wskazuje na to, że tym razem nie pozostanie czysto teoretyczna, ale pociągnąć może za sobą konkretne zmiany. Można to potraktować jako zagrożenie dla obecnego status quo. Można również przyjąć to jako szansę na prawdziwą odnowę.

Na zapowiedź minister edukacji możliwego ograniczenia godzin religii w szkole jako jeden z pierwszych zareagował abp Wacław Depo, podkreślając, że dwie godziny takich zajęć gwarantowane są przez konkordat. Nie jest to prawdą. Artykuł 12 konkordatu uznaje prawo rodziców do religijnego wychowania dzieci oraz zasadę tolerancji. W związku z tym Państwo gwarantuje, że szkoły publiczne podstawowe i ponadpodstawowe oraz przedszkola organizują zgodnie z wolą zainteresowanych naukę religii w ramach planu zajęć. Program i podręczniki opracowuje władza kościelna i podaje je do wiadomości władzy państwowej. Liczba godzin religii w szkołach została określona w dodatkowych umowach, których renegocjacja nie wymaga zmiany konkordatu. 
Nie dziwi jednak to, że religia w szkole budzi wiele emocji i wiele pytań. 

Katecheza czy lekcja religii
Jedną z podstawowych kwestii jest to, że w gruncie rzeczy sami nie wiemy, czym religia w szkole ma być. 
W wielu krajach ten podział na lekcje religii i katechezę jest wyraźny, co jest owocem sekularyzacji społeczeństwa. W Niemczech ten podział pojawił się krótko po Soborze Watykańskim II. W 1974 r. tamtejsi biskupi wydali oddzielne dokumenty na temat katechezy i lekcji religii. We Włoszech podobny podział nastąpił w latach 80. i dziś w szkołach odbywają się lekcje religii, natomiast katecheza jest wręcz zabroniona. 
W Polsce dokumenty i publikacje dla katechetów świadomie zamiennie stosują pojęcia „lekcje religii” i „katecheza”. Sami katecheci/nauczyciele religii są tu podzieleni i różnie postrzegają swoje zadania i misję. O katechezie i lekcjach religii zamiennie mówią również biskupi. 
Czym się w takim razie różni katecheza od lekcji religii? Upraszczając nieco, można powiedzieć, że w katechezie chodzi o przepowiadanie Ewangelii i wychowanie do praktyki życia chrześcijańskiego oraz wprowadzenie do wspólnoty. Katecheta jest tu dla ucznia nie tyle nauczycielem, ile świadkiem. Katecheza jest zatem pojęciem bardzo szerokim – jest całym procesem, który powinien odbywać się w środowisku wiary, bo obejmuje nie tylko nauczanie, ale również wychowanie i wtajemniczenie. Wtajemniczenie w chrześcijaństwo bez wspólnoty, w warunkach szkolnej klasy, jest nie tylko trudne, ale wręcz niemożliwe. 
Lekcje religii są czymś węższym niż katecheza – są jedną z części procesu katechetycznego. Chodzi w nich o formowanie intelektualne, przekazywanie treści, można powiedzieć: nauczanie pewnej teorii, nauczanie podstaw teologii. 

Jak jest dziś
Katecheza/religia w szkole przeżywa dziś dużo problemów. Jednym z największych z nich jest fakt, że coraz więcej dzieci i młodzieży z możliwości udziału w zajęciach rezygnuje. Ankieta przeprowadzona przez „Przewodnik Katolicki” wśród ponad pięciuset katechetów wykazała, że prowadzonymi przez nich zajęciami niemal w ogóle nie interesują się rodzice dzieci i młodzieży. To znów oznacza, że gros głosów w przestrzeni publicznej, krytykujących zajęcia z religii, pochodzić może od ludzi, którzy mają o nich nie tyle wiedzę, ile po prostu własne wyobrażenia lub wspomnienia. 
Jako poważny problem we wspomnianej ankiecie pojawiła się niechęć wielu księży do uczenia w szkole i zwrócenie uwagi, że powołanie do kapłaństwa i do bycia nauczycielem nie jest równoznaczne. Dobrowolność wyboru takiego właśnie zajęcia zamiast obligatoryjnego wysyłania księdza do szkoły wydaje się więc słusznym postulatem. 
Katecheci świeccy mówią o dodatkowych obciążeniach, jakimi jest praca przy parafii. Oprócz tego, że w szkole mają etat jak każdy inny nauczyciel i tam również udzielają się, prowadząc koła zainteresowań, oczekuje się od nich prowadzenia grup parafialnych, formacji dzieci i młodzieży do sakramentów, uczestnictwa w działaniach charytatywnych parafii, obecności na konkretnych Mszach św. w niedzielę. Tylko dwa procent z nich za tę dodatkową pracę na rzecz parafii otrzymuje jakiekolwiek wynagrodzenie (nawet nie regularne, raczej doraźne). Większość skarży się, że przez ich zaangażowanie cierpi życie rodzinne, na które nie pozostaje im czasu. 
Tak mniej więcej wygląda panorama szkolnej katechezy w Polsce. Oczywiście znajdą się w niej również fantastyczni księża i świeccy katecheci. Znajdą się w niej również niewierzący uczniowie, którzy z ciekawości przychodzą na zajęcia, a potem nawet przyjmują chrzest. To właśnie z ich powodu trzeba uczciwie dziś pytać zarówno o plusy, jak i minusy obecności katechetów w szkole. Z ich powodu trzeba również pytać o to, co i jak w szkole można i trzeba ocalić. 

Tak dla szkoły
Pierwszym i najważniejszym argumentem za obecnością religii w szkole jest oczywiście konkordat. Jego wypowiedzenie czy renegocjacja jest potężnym przedsięwzięciem i nie ma do tego żadnych formalnych podstaw. Po ponad trzydziestu latach zmiana jest i możliwa, i zrozumiała: zmieniło się społeczeństwo, zmienił się Kościół, zmieniły się potrzeby również ludzi wierzących, wszyscy nabraliśmy doświadczenia i sprawdziliśmy na sobie pewne mechanizmy działania. Jednak do tych naturalnych zmian nie są potrzebne dramatyczne i zrywające ruchy, ale mądra ewolucja.  
Drugim ważnym argumentem jest zapomniane już może nieco pojęcie wychowania do wartości. Proces wychowania młodego człowieka jest skomplikowany i nie polega jedynie na przekazaniu mu wiedzy z nauk matematycznych, biologicznych i humanistycznych. W procesie tym niezbędne jest również kształtowanie określonych postaw i umiejętności społecznych, formowanie człowieka do odróżniania dobra od zła, uczenie sprawiedliwości, odpowiedzialności, przyjmowania obowiązujących w społeczeństwie zasad. Pierwszymi nauczycielami powinni być tu rodzice, ale i szkoła, jako element systemu społecznego, nie powinna z obowiązku wychowania do wartości rezygnować. Tego obowiązku nie musi wypełniać lekcja religii – ale z pewnością może być ważnym elementem tego wychowania, przynajmniej na równi z etyką.
 
Budowanie relacji
Ważnym elementem, na który często powołują się zwłaszcza uczący w szkole księża jest fakt, że właśnie tam mogą spotkać i wejść w relację z tymi młodymi, którzy sami już do kościoła czy na salkę katechetyczną z pewnością nie przyjdą. W szkole zatrzyma ich czasem albo poczucie obowiązku, albo osobowość księdza, albo opinia innych uczniów, którzy uznają, że „na religii jest fajnie”. W ten sposób ksiądz czy katecheta mogą być jedyną formą kontaktu młodego człowieka z Kościołem: jedyną, ale czasami przeradzającą się w głębszą relację z samym Jezusem. To ważne zwłaszcza w społeczeństwie, w którym zerwany został międzypokoleniowy przekaz wiary w rodzinach. Łatwe rezygnowanie w takiej szansy spotkań może być lekkomyślne i krótkowzroczne. 
Argumentami za obecnością religii w szkołach z pewnością jest również fakt, że sam ksiądz w sutannie czy w koloratce jest pewnego rodzaju znakiem. Świeccy katecheci swoją pracą wnoszą często istotną wartość w funkcjonowanie szkoły. Jednocześnie słusznie obawiają się oni o swoje etaty, bo mają na utrzymaniu rodziny. 

A może w parafii?
Argumenty za przeniesieniem katechezy w jej naturalne środowisko, to znaczy na grunt parafialny, również są poważne. 
Przede wszystkim należałoby zrobić tu rachunek zysków i strat i sprawdzić, jakie są owoce obecności katechetów w szkołach po trzydziestu latach. Nie jest to łatwe, bo nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie, jak wyglądałaby sytuacja, gdyby katechezy w szkole nie było. Nie da się jednak ukryć, że lawinowo wręcz postępującą laicyzację społeczeństwa czy fakt, że według ostatniego spisu powszechnego w ciągu ostatnich dziesięciu lat w Polsce ubyło aż sześć milionów katolików, trudno uznać za sukces katechetyczny. Wypada zatem zapytać, czy kierowane do szkoły siły i podejmowany wysiłek nie są niewspółmiernie wysokie wobec osiąganego (czy raczej nieosiąganego) efektu. Czy tych sił nie można spożytkować lepiej w innym miejscu? 
To pytanie będzie się nam łączyło z kwestią postawioną już na samym początku. Jeśli sami dziś nie wiemy, czym zajęcia w szkole mają być, i próbujemy łączyć lekcje religii z katechezą i najprostszą ewangelizacją, nie jesteśmy w stanie prawidłowo zdefiniować odbiorcy. W ten sposób znów tracimy siły na działania, które nie mają sensu: bo ewangelizujemy tych, którzy w wierze są już dojrzali, a uczyć teologii próbujemy tych, którzy są niewierzący. 

Wspólnota
Niezwykle poważnie należy potraktować również pytanie o to, czy szkoła powinna być miejscem katechizowania. Nie chodzi tu o obronę świeckości szkoły, co raczej o ochronę misterium katechizacji. Troska o przekazywanie wiary jest czymś, czego wspólnota nie powinna cedować na szkołę. To wspólnota parafialna jest naturalnym miejscem prowadzenia do wiary, wtajemniczania w sprawowanie Misterium, formowania do życia w Chrystusie, nauki modlitwy i wprowadzenia do życia wspólnotowego. Katecheza w szkole tych zadań nie spełnia, nie wiąże młodych ani z parafią, ani z żadną inną wspólnotą, nie wprowadza do Kościoła. Jeśli nie towarzyszy jej równolegle katecheza parafialna – katecheza w szkole pozostaje całkowicie oderwana od jakiejkolwiek duchowości, przeżycia i doświadczenia wiary. 
Oczywiście ważne tu będą również inne pytania. Czy szansa na głębsze relacje w szkole aby na pewno będzie w pełni wykorzystana w sytuacji, kiedy ksiądz pojawia się z dziennikiem, sprawdza obecność i wystawia oceny. Na ile szanse tej obecności zostają zniweczone przez przeciążenie uczniów nauką i przeładowany plan lekcji. Na ile adekwatne do potrzeb dzieci i młodzieży są podręczniki i program nauczania religii – i czy sam program jasno odróżnia, co jest lekcją religii, a co katechezą.

Szukać nowego
Niezależnie od ruchów ministerstwa czy od negocjacji, jakie zapewne prowadzone tu będą ze stroną kościelną, nie da się ukryć, że religia w szkole umiera powoli śmiercią naturalną, kiedy rezygnują z niej kolejni uczniowie. Na horyzoncie nie widać nic, co by mogło ten ruch powstrzymać i odwrócić. Nie oznacza to, że Kościół może złożyć broń. Przeciwnie: jest to moment, który wymaga poważnych badań i poważnej dyskusji nad kształtem obecności w szkole w przyszłości. Nie chodzi bowiem o to, żeby „ratować co się da”, próbując wprowadzać kolejne korekty w dotychczasowym systemie. Cenna byłaby raczej próba zbudowania zupełnie nowego modelu obecności księdza i katechety w szkole, z nowym określeniem jego misji. Ten nowy model wpatrzony powinien być raczej w przyszłość niż w przeszłość – przewidując to, jak prawdopodobnie zmieni się świat. Czy potrafimy wyobrazić sobie w szkole lekcje religioznawstwa, dające uczniom wiedzę na temat chrześcijaństwa, judaizmu i islamu, formując ich jednocześnie do tolerancji i dialogu? Z obecnością w szkole księdza bez dziennika, za to stale otwartego na spotkania, z lekcjami w mieszanych grupach międzyklasowych, tworzących małe wspólnoty? Czy potrafimy jeszcze zorganizować przy parafiach solidną i regularną katechezę dla wierzących katolików, zarówno przygotowującą do sakramentów dzieci i młodzież, jak i formującą dorosłych – o co tak dobitnie domagali się niemal wszyscy świeccy biorący udział w synodzie? Czy potrafimy wpisać to wszystko w zupełnie inny system finansowania Kościoła, jaki z dużym prawdopodobieństwem będzie nas czekał za kilka lub kilkanaście lat? 
Na te pytania jeszcze nikt nie zna odpowiedzi. Odwagą i odpowiedzialnością za Kościół jest stawiać je już teraz i już teraz szukać odpowiedzi, żeby w przyszłość wchodzić nie z lękiem, ale z planem. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki