Zapowiedź na razie dotyczy zaledwie planów i nie została przełożona na konkrety, ale zdążyła poruszyć opinię publiczną: minister Czarnek ogłasza, że lekcje religii lub etyki będą w szkole obowiązkowe. Zniesiona ma być dotychczasowa możliwość rezygnacji z uczęszczania na oba te przedmioty. Uczeń (lub jego rodzice) będą mogli wybrać jeden z tych przedmiotów lub zdecydować się na oba. – Będziemy chcieli zlikwidować to, co wiele lat temu zostało wprowadzone, czyli możliwość wyboru jednego z trzech wariantów: albo religia, albo etyka, albo nic. To „nic” stało się dość powszechne na przykład w dużych miastach – mówił minister edukacji i nauki w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”. – To „nic” służy temu, by odbywały się zbiegowiska osób, które kompletnie bezrefleksyjnie podchodzą do życia. Nauka albo religii, albo etyki będzie obligatoryjna, by do młodzieży docierał jakikolwiek przekaz o systemie wartości.
Jednocześnie minister zapowiedział również, że powołany już został zespół ekspertów, pracujących nad korektą podstawy programowej i wykazem lektur.
Postulat i pytania
Ks. prof. Piotr Tomasik, koordynator Biura Programowania Katechezy przy Komisji Wychowania Katolickiego KEP, w rozmowie z KAI przypomina, że obowiązkowe uczestnictwo uczniów w zajęciach z religii lub etyki było przez Kościół postulowane od kilkunastu lat. – Jest to natomiast postulat prowadzący do tego, aby szkoła miała bardziej wychowawczy charakter. Komuś, kto nie chodzi na religię – a trzeba pamiętać, że lekcje religii prowadzone są nie tylko dla uczniów wyznania katolickiego, ale także przez inne Kościoły i związki wyznaniowe – czyli jest bezwyznaniowcem – proponowana jest etyka. Z wychowawczego punktu widzenia ma to duży walor – mówi ks. Tomasik. Jednocześnie przypomina on również, że Kościół nigdy nie proponował, aby wszyscy chodzili na religię, że taka myśl nigdy się nie pojawiała – a sama „religia” nie jest przedmiotem jednolitym, bo prowadzony jest on przez różne Kościoły i związki wyznaniowe, w zależności od lokalnych potrzeb.
W przestrzeni publicznej pojawiły się jednak pytania i wątpliwości. Skąd wziąć nauczycieli etyki? Czy nie jest to sposób na to, żeby dołożyć godzin katechetom? Czy rzeczywiście trzeba dokładać przepracowanym i nadmiernie już obciążonym uczniom „niepotrzebne” przedmioty? Czy szkoła nie stara się w ten sposób wchodzić w kompetencje rodziców, zastępując ich w roli wychowawczej? Czy można kogoś zmuszać do udziału w konkretnych zajęciach? Czy wreszcie taki wybór nie sprowadza samej religijności wyłącznie do systemu pewnych zachowań – nie redukuje życia wiary do samej tylko etyki?
Etyka, czyli co
Zacznijmy od tego, czym jest etyka, bo w potocznym dyskursie wydaje się ona czymś w rodzaju religii, tyle że odartej sztucznie z odniesienia do Boga. Tymczasem etyka jest odrębną dziedziną nauk filozoficznych – nauką o zespole wartości, zasad, zakazów i nakazów, jakie kierują zarówno życiem społecznym, jak i indywidualnymi postawami człowieka. Jest w niej miejsce zarówno na historię moralności, jak i na normatywne określenie pojęć dobra, zła, sprawiedliwości, obowiązków i powinności człowieka. Etyka mówi również o sensie ludzkiego życia, o szczęściu, o współczesnych wyzwaniach dla człowieka. To wszystko znajduje również swoje odbicie w podstawie programowej etyki jako przedmiotu szkolnego. Wiedza etyczna przekazywana uczniom ma służyć kształtowaniu postaw, rozwijaniu zdolności samodzielnego i krytycznego myślenia, pomagać w zajmowaniu określonego stanowiska i w postępowaniu zgodnie z normami życia społecznego. Choć zasadne pozostaje pytanie o to, kto owe normy i wartości będzie formułował jako obowiązujące w podstawie programowej przedmiotu. W tym punkcie może się rozpocząć kolejna, bardzo burzliwa dyskusja społeczna. A może jest nam ona potrzebna?
Nie ma nauczycieli
Powracające w wielu miejscach pytanie brzmi: skąd jednak brać nauczycieli tego przedmiotu, skoro dziś wiemy, że jest ich bardzo mało? Po wprowadzeniu zajęć jako obowiązkowych (wymiennie z lekcjami religii) prawdopodobnie będą musieli być oni w każdej szkole – trudno dziś żyć złudzeniem, że znajdzie się taka szkoła, w której lekcji etyki nie wybierze nikt. Czy mamy przygotowaną kadrę? I czy etyków nie będą po prostu zastępować katecheci, budując w ten sposób pewną fikcję (co jest dla niektórych źródłem niepokoju)?
Pierwsze, co trzeba tu zauważyć, to fakt, że dotychczasowy niedobór nauczycieli etyki w szkołach wynikał przede wszystkim z braku popytu. Nauczyciele nie zdobywali uprawnień do uczenia tego przedmiotu, bo było go w siatce zajęć tak mało, że zwyczajnie się to nie opłacało. Żeby wyrobić godziny w ramach etatu, nauczyciel uczący wyłącznie etyki musiałby prowadzić zajęcia w kilku szkołach, co logistycznie jest bardzo trudne, między innymi ze względu na organizację planu lekcji w różnych placówkach. Żeby uczyć etyki jako drugiego przedmiotu humanistycznego, musi skończyć dodatkowo podyplomowe studia dla nauczycieli (350 godzin zajęć, zwykle w trzech semestrach, oprócz tego również często praktyki). Po ich ukończeniu zyskuje w szkole jedną – dwie godziny lekcji etyki w tygodniu. Trudno się więc dziwić, że uprawnienia do uczenia etyki zdobywało tak niewielu: prawdziwi pasjonaci albo nauczyciele w tych miejscach, gdzie potrzeba (a więc i liczba godzin) była większa.
Kto może uczyć?
Jeśli uczniowie zobligowani zostaną do wyboru między religią i etyką, można przypuszczać, że popularność lekcji etyki wzrośnie, a wraz z nią wzrośnie również liczba nauczycieli, którzy będą chcieli w tym właśnie kierunku rozwijać swoje kompetencje: polonistów, historyków, również nauczycieli religii.
Czy to, że nauczyciel religii będzie również uczył etyki jest problemem? Wydaje się, że nie. Etyka jest odrębną nauką i potraktowana uczciwie nie ucierpi przez to, że nauczyciel będzie wierzący – podobnie jak na wierze i przekonaniach nauczyciela nie cierpi uczona przez niego biologia czy historia. Ks. prof. Tomasik we wspomnianej wcześniej rozmowie z KAI zauważa jednak trzeźwo i niejako uprzedzając zastrzeżenia wielu: – Uważam, że przeszkody nie ma, aczkolwiek jeśli nauczyciel religii chce także uczyć etyki, to nie powinien jej uczyć w tej samej placówce: ze względu na to, że w ramach tej samej społeczności szkolnej pracowałby z inną grupą uczniów. Mogłoby to być swego rodzaju zaburzeniem jego pracy. Jednak formalnego zakazu prawnego w takiej sytuacji nie może być, bo mielibyśmy wtedy do czynienia z nierównością w traktowaniu nauczyciela. Gdyby jednak jakiś nauczyciel religii spytał mnie, czy może iść na studia podyplomowe i potem uczyć etyki, to nie widziałbym przeciwwskazań, ale doradziłbym mu, aby wziął te godziny w innej szkole. Tu występuje bowiem jako przedstawiciel Kościoła czy jakiegokolwiek innego związku wyznaniowego, a tam może uczyć jako przedstawiciel pozawyznaniowego systemu szkolnego.
Warto tu również dodać, że adresatem pytania „skąd brać nauczycieli etyki” w żaden sposób nie jest Kościół, ale władze państwowe, które wprowadzając taki przedmiot do nauczania, są również zobowiązane zapewnić odpowiednią kadrę.
To, co niepotrzebne
Czy jednak te dodatkowe dwie godziny w planie zajęć to nie jest dla uczniów zbyt dużo? Coraz głośniej mówi się o przeładowaniu programu, który zapewne po pandemii coraz trudniej będzie zrealizować. Dotychczas uczniowie mieli możliwość uszczknięcia z planu zajęć godzin przeznaczonych na nieobowiązkową religię lub etykę. Wielu tym właśnie motywowało rezygnację z zajęć religii: nie tyle niechęcią do wiary, ile zwykłym przemęczeniem i chęcią odciążenia pośród wielu obowiązków. To oni i ich rodzice pytają: po co dokładać jako obowiązek i tracić cenny czas, zmuszając dzieci do uczenia się czegoś, co jest niepotrzebne?
Pierwsze słowo klucz tutaj to „niepotrzebne”. Niestety, to właśnie nieobowiązkowość religii lub etyki sprawiły, że straciły one w oczach wielu swoją wartość, że stały się zbędnym balastem, kłopotliwym dodatkiem do szkolnego programu. Tymczasem to właśnie w tym miejscu, na religii lub etyce, odbywa się (albo odbywać się powinien) jeśli nie sam proces socjalizacji i wychowania dzieci i młodzieży, to przynajmniej ważny jego element. Gdzie indziej, jeśli nie tam, młody człowiek otrzymuje wiedzę o normach moralnych, o zasadach życia społecznego, o właściwych postawach, które oparte są na uniwersalnych wartościach? Czy możemy uznać, że proces wychowania może się odbyć bez tych elementów?
Przymus edukacji
Drugie słowo klucz to „zmuszanie” do udziału w lekcjach religii lub etyki. Jeśli mówimy tu o procesie wychowania, wszechstronnego kształtowania obywatela i członka społeczeństwa – jeśli kompetencje w tym procesie przynajmniej częściowo oddajemy w ręce systemu edukacji – czy on cały nie jest pewną formą „przymusu”, na którą się zgadzamy? Przecież matematyki „muszą” uczyć się przyszli dziennikarze, którzy nie będą nawet pamiętać, czym był tangens i cotangens – a Słowackiego od Mickiewicza odróżniać „muszą” przyszli programiści, którzy przez resztę życia nie wyjdą poza systemy informatyczne. Dlaczego i na jakiej podstawie uznaliśmy, że znajomość norm społecznych jest mniej ważna od znajomości Ody do młodości – i że do jednej system edukacji „zmuszać” może, a do drugiej nie? Jakkolwiek trudno to może zabrzmieć, cały proces wychowania jest swoistym, ale jednak „przymusem” (zauważmy: nie tyle przymusem przestrzegania norm, bo do tego zmusić nie można, ile do ich znajomości) – a rezygnacja z niego szybko stać się może niewychowawcza.
Dowartościować wartości
Wydaje się, że na to najpierw powinniśmy zwrócić uwagę i o tym przede wszystkim mówić: że również szkoła jest i powinna być miejscem uczenia wartości i kształtowania postaw – a nie tylko miejscem zdobywania teoretycznej wiedzy. Przywrócenie właściwego miejsca nauczaniu wartości powinno się odbywać najpierw przez dowartościowanie lekcji etyki, właśnie jako odrębnej nauki, a nie „okrojonej religijności” – a przez to i dzięki temu dowartościowana zostanie również religia.
Religia i etyka nie są bowiem sobie przeciwstawne, nie stoją wobec siebie w opozycji. Co więcej, nie zastępują się nawzajem. One wzajemnie się uzupełniają, mogą prowadzić ze sobą polemikę, obie integrują człowieka i całe jego doświadczenie.
Czy jednak zadanie wychowania człowieka i kształtowania jego postaw nie powinno być pozostawione wyłącznie rodzicom? Pytanie to można odwrócić: dlaczego rodzice nie mieliby w tym najważniejszym przecież elemencie wychowania liczyć na pomoc społeczeństwa przez system edukacji? Dlaczego w tym właśnie, co ostatecznie dotyczy całej społeczności, bo na niej się odbija, mieliby tego wsparcia być pozbawieni? Nie bez znaczenia jest tu również fakt, że współczesne rodziny często nie wypełniają w dostateczny sposób swojej wychowującej do wartości funkcji, że często większy wpływ na młodego człowieka ma środowisko rówieśnicze czy internet. Tymczasem stawka jest za wysoka – bo skutki tego akurat zaniedbania ponosić będzie całe społeczeństwo przez pokolenia.
Szukanie drogi
Oczywiście nie bez znaczenia jest tu najtrudniejsze bodaj pytanie: jak? Czy rzeczywiście to alternatywa między religią a etyką jest najlepsza? Może to etyka powinna być obowiązkowa, choćby w mniejszym wymiarze, a religia dodatkowa? Może wymiennie z religią (przy obowiązkowej dla wszystkich etyce) proponowane być powinno religioznawstwo albo po prostu historia religii? Z rozstrzygnięciem tego tak długo będziemy mieć problem, jak długo nie będziemy potrafili jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czym właściwie jest religia w szkole: ewangelizacją, katechezą, teologią? Nie wiedząc tego, nie będziemy potrafili znaleźć adekwatnego zamiennika dla tych, którzy wiary nie wyznają.