Na czerwcowym posiedzeniu Konferencji Episkopatu Polski jednym z głównych tematów była katecheza w szkole. W dużych miastach, takich jak Warszawa czy Łódź, chodzi na nią dużo mniej niż połowa uczniów szkół średnich. Liczby spadają, ale zamiast koncentrować się na statystykach, chciałabym pomówić o jakości zajęć. Jak Ksiądz – na podstawie doświadczenia i wiedzy – ocenia sytuację?
– Pytanie jest bardzo szerokie, ponieważ jakość lekcji religii trzeba mierzyć, uwzględniając różne aspekty. Są to na przykład sekularyzacja, kryzys instytucji Kościoła czy poziom katechetów. Jest w Polsce duża grupa katechetów bardzo dobrych, uczących z pasją, ale są też niestety i tacy, którzy raczej nie prowadzą do spotkania z Chrystusem…
Co jest celem nauczania religii w szkole? Spotkanie z Chrystusem?
– To jest cel katechezy. Na początek trzeba wyraźnie rozróżnić pojęcia lekcji religii i katechezy. Nauczanie religii jest wyłącznie przekazem wiedzy religijnej, wychowaniem religijnym. Ma miejsce w budynku szkoły. Nauczyciel korzysta z podręczników, pomocy dydaktycznych itd. Katecheza jest czymś zupełnie innym. Jest to prowadzenie człowieka do Kościoła, pogłębienie doświadczenia Chrystusa, które dokonuje się we wspólnocie. Katecheza wymaga więc wspólnoty ludzi wierzących. I ma miejsce w parafii, bo wymaga liturgii, sakramentów, modlitwy, adoracji, czytania Słowa itd. W szkole nie ma na nią miejsca. Katecheza ma wymiar duchowy, lekcje religii – poznawczy. Przeniesienie nauki religii z salki przy kościele (tak było w czasie PRL-u) do szkoły zmieniło jej charakter i jakby „wyprowadziło” katechezę z parafii. Założono, że przeniesie się tam razem z lekcjami, podręcznikami i katechetami. Ale tak się nie stało.
Te terminy są jednak cały czas używane zamiennie i to nie tylko w języku potocznym. Nazwa podstawy programowej przedmiotu (zatwierdzana przez Konferencję Episkopatu Polski na zebraniu plenarnym) brzmi: „Podstawa programowa katechezy Kościoła katolickiego w Polsce”. Program jest programem „nauczania religii” – a nie katechezy. Podręczniki są przeznaczone na lekcje religii. Kto ich używa? Nauczyciele religii, katecheci. Pojęcia są w zasadzie synonimami.
– To jest w dużej mierze problem polskiej nomenklatury. W szkole uczy nauczyciel religii. Zdecydowana większość polskich księży i biskupów nie widzi jednak różnicy między nim a katechetą. Tak naprawdę dopiero papież Franciszek w liście apostolskim Antiquum ministerium zwrócił uwagę na to, że katecheta – po polsku słowo to tłumaczy się jako katechista – jest związany z parafią, wcale nie ze szkołą.
Nauczyciel religii może zostać katechistą, jeśli jest osobą świecką i zdobędzie odpowiednie wykształcenie. Szkoły dla katechistów dopiero powstają. Choć są wyjątki, np. w archidiecezji poznańskiej taka szkoła istnieje od 2010 r.
Może błąd zrobiono już na początku? Traktowanie katechezy jedynie jako przekazu wiedzy w szkole bardziej przypomina mi religioznawstwo niż budowanie relacji z Bogiem.
– Przedmiot „religia” w szkole nie może zastąpić ani wspólnoty, ani modlitwy, ani liturgii. Podobnie jak język polski, matematyka czy biologia, został on wpisany w strukturę szkoły; w cały system, instytucję. Celem instytucji szkoły jest edukacja i wychowanie. Opiera się ona na innych wartościach niż instytucja Kościoła. Nauczyciel religii – tak samo jak każdy inny – musi stawiać oceny za wiedzę, zrealizować program, mieć kryteria oceniania… W oczywisty sposób koncentruje się więc na ocenianiu ucznia i tego, co on robi na lekcji. Jak ocenić głębię wiary, relację z Bogiem, przynależność do wspólnoty czy rozwój duchowy? Te rzeczy nie są wymierne. Rozmowy o delikatnej, intymnej sferze, jaką jest relacja człowieka z Bogiem, nie będą się odbywać na forum grupy klasowej, między klasówką z chemii a rysowaniem wykresów na fizyce lub map na geografii. To mocno odziera sacrum z tajemnicy. A Bóg jest właśnie Tajemnicą. Odpowiedzią na pytania egzystencjalne. Sacrum nie przywrócą niestety ani symboliczne krzyże wiszące w klasie nad tablicą, ani fakt, że niektórzy nauczyciele przedmiotu „religia” przychodzą do tej pracy w sutannie i z koloratką.
Przyczyna obecnego kryzysu leży w decyzjach podjętych ponad 30 lat temu. Uważam nawet, że największy problem Kościoła po 1989 r. to właśnie „wyprowadzenie” katechezy z parafii, które jest konsekwencją przeniesienia do szkoły nauki religii. Z jednym zastrzeżeniem. Nurtuje mnie pytanie, czy w parafiach była wtedy autentyczna katecheza? Mam wrażenie, że w czasie PRL-u w strukturze parafialnej były jednak po prostu lekcje religii. Oczywiście odbywały się przy kościele, a nie w szkole, ale nauczanie było takie samo. Rzadko dzieci przechodziły z salki katechetycznej do świątyni, gdzie mogły połączyć doświadczenie z obszaru wiedzy z doświadczeniem religijnym. Nie jestem pewien, czy w polskim Kościele kiedykolwiek mieliśmy do czynienia z katechezą, o jakiej mówi Franciszek w nowym liście apostolskim. A jeśli tak, to kiedy to było?
Pora wrócić do początków chrześcijaństwa w Polsce. Nie po to, żeby znów hucznie świętować rocznicę chrztu, ale przyjrzeć się ówczesnym metodom apostolskim. Katecheza przedstawiona w Antiquum ministerium jest elementem ewangelizacji, apostolstwa, misyjności; obejmuje „nauczanie oraz formację stałą wiernych”. Nie jest skierowana tylko do młodzieży. Sądzę, że po upadku PRL-u nikt w gremiach decyzyjnych Kościoła w Polsce nie wziął pod uwagę tego, jak szybko społeczeństwo może się zsekularyzować. Co to jest: autentyczna katecheza?
– Autentyczna katecheza prowadzi do doświadczenia wiary. Wprowadza do niej, a potem pogłębia. Jest permanentna. Tym powinna się przede wszystkim różnić od religii w szkole. No i jest skierowana do wszystkich grup, które są we wspólnocie Kościoła. Przykładem katechezy dzieci i młodzieży jest przygotowanie do przyjęcia sakramentów: Pierwszej Komunii Świętej i bierzmowania. Inna jest katecheza dorosłych, katecheza rodzin. Może być katecheza dziadków. Katecheza powinna wprowadzać ludzi do Kościoła jak starożytny katechumenat.
Sakrament bierzmowania to „sakrament pożegnania z Kościołem” – uczeń dostaje zaświadczenie i ma już Kościół „z głowy”. Gdyby nie nakaz rodziców, sporo uczniów nawet tego by nie zrobiło.
– Katecheza, do jakiej zachęca papież Franciszek, ma bardzo szeroki wymiar. Nie należy jej mylić z duszpasterstwem. Ponieważ wiara rozwija się we wspólnocie, kluczowe są tu osoby prowadzące wspólnotę parafialną. Chyba dlatego papież Franciszek wprowadził posługę świeckiego katechisty. Po okresie kształcenia i formacji będzie on pomagał duchownym w swojej parafii. Pierwszym katechetą w parafii jest zawsze ksiądz proboszcz. To nawet jego podstawowa rola. Pierwszym katechetą w diecezji – biskup. Dokument Franciszka pokazuje inne rozumienie katechezy i katechety niż to, do jakiego przywykliśmy. Trzeba czasu, żeby one się przyjęły.
Papież rozumie, że nie ma powrotu do tego, co było. Trzeba wracać do korzeni, ale nie po to, by je kopiować. Polskie dywagacje na temat powrotu religii do salek nie mają większego sensu, bo to były zupełnie inne czasy. Zmienił się cały kontekst, w tym kluczowe relacje człowiek–Kościół–państwo. Ludzie garnęli się do Kościoła, kiedy był ubogi, skrzywdzony, pokorny, prześladowany przez państwo. Razem cierpieli i razem walczyli z aparatem przemocy. Po 1989 r. Kościół odzyskał zagrabiony majątek, ale też władzę, wpływy, poczucie siły. Teraz wygląda na to, że wielu Polakom Kościół i państwo zbiły się w świadomości w jeden odległy od ich doświadczenia i potrzeb konglomerat.
– Przegraliśmy sprawę religii w szkole. Trzeba to jasno powiedzieć. Boję się, że wkrótce w ogóle stracimy kontakt z młodzieżą. On jeszcze jest, gdy dzieci przygotowują się do przyjęcia sakramentu pojednania i Eucharystii, a młodzież – do sakramentu bierzmowania. Ale to jest jedyny czas, kiedy młodzi pojawiają się w kościele. Potem już nie. Nie dajemy im nic, co by ich zatrzymało na dłużej. Mam oczywiście świadomość, że są miejsca w Polsce, na południu czy na wschodzie, gdzie odsetek osób chodzących na lekcje religii jest dużo wyższy niż w Polsce centralnej, północnej i zachodniej. Np. w archidiecezji łódzkiej w szkole podstawowej w nauczaniu religii uczestniczy 86 proc. dzieci, podczas gdy w diecezjach tarnowskiej i rzeszowskiej jest to 98 proc. Dużo gorzej wygląda sytuacja w szkołach średnich. W archidiecezji warszawskiej w liceum na lekcje religii chodzi zaledwie 33 proc. młodych ludzi. W diecezji tarnowskiej ten odsetek sięga blisko 92 proc. Nie oceniam więc jednoznacznie zjawiska w skali kraju. Tym bardziej, że nie wiem, jak gdzie indziej pracuje się duszpastersko, znam tylko statystyki. Ale naprawdę w ogromnej części kraju wygląda to tak, jak u nas, a będzie jeszcze gorzej.
Rzeczywistość zmienia się błyskawicznie. Z wielu powodów młodzi ludzie myślą inaczej niż my w ich wieku. Dziś mają inne możliwości życiowe, większy wybór. Nie szukają w Kościele ciekawej alternatywy, czegoś nowego – co w naszych czasach często dawała wyłącznie parafia. Oni mają mnóstwo dodatkowych zajęć, gdzie rozwijają talenty, pasje. Pracowicie spędzają czas, a mają go mało. Muszą wybrać, na co go przeznaczą. Bardzo często wolą to, co daje im współczesny świat, niż ofertę Kościoła.
Naszą kolejną porażką jest internet. Przegraliśmy obecność w życiu młodych ludzi w przestrzeni wirtualnej. Niedawno byłem na spotkaniu w Toruniu, w którym brali udział dyrektorzy wydziałów katechetycznych z całej Polski. Usłyszałem informację, która mnie zszokowała: przeciętny młody człowiek spędza w internecie 6–7 godzin dziennie. Ta przestrzeń prawie zupełnie nie jest przez Kościół zagospodarowana.
Z tym się nie zgodzę, bo pracowałam dla dwóch niezłych portali internetowych, widzę sporo interesujących inicjatyw. Kwestia obecności w sieci od dawna znajduje się w centrum uwagi. Są takie, których w ogóle się nie widzi. Gdzie Kościół może być jeszcze aktywny?
– W obszarze sportu, kultury. Trzeba iść tam, gdzie młodzi ludzie już są. Moi uczniowie lubią jeździć na koncerty muzyczne. Dużo osób z naszej szkoły chodzi do szkoły muzycznej, grają na instrumentach. Talenty pokazują m.in. w czasie akcji organizowanej co roku przed Bożym Narodzeniem „Per musicam ad astra”. Śpiewają i grają kolędy; tworząc klasowe lub międzyklasowe zespoły. Bardzo się w to angażują. W tym roku dyrektor zaproponował nową inicjatywę, bo blisko szkoły jest teatr – uczniowie, nauczyciele (również religii) i rodzice idą obejrzeć wybraną sztukę. Potem, w teatrze, dyskutują na jej temat.
To pokazuje, że szkoła to nie tylko wiedza i oceny, choć jest instytucją. Według naukowców proces instytucjonalizacji to przejście od działań nieformalnych do bardziej sformalizowanych. Społeczeństwa Zachodu przechodzą dziś proces deinstytucjonalizacji, co widać na przykładzie rodziny czy Kościoła. Szkoła jest typową instytucją edukacyjną: ma formalny program nauczania, oceny itp. Sami doprowadziliśmy zatem do sytuacji, w której młodzi – a oni bardzo cenią wolność – dostają wiarę sformalizowaną podwójnie! W Kościele raz, w szkole – wtórnie.
– To jest ważny wątek. Młodzi ludzie często podkreślają, że na lekcji religii czują się jak na każdej innej lekcji. I to mimo różnic, bo one przecież są. Na przykład na religii zwykle nie stawia się im negatywnych ocen. Mają większą swobodę. Dobry katecheta stwarza im przestrzeń interesujących dyskusji. Sam odbyłem takich wiele, na przykład na temat prawa do aborcji, gender i wolności wyboru. Z drugiej strony – zaproponowałem uczniom, żeby podzielili się tym, jakiej muzyki słuchają i dlaczego. Każdy przygotował kilka ważnych dla siebie utworów, wprowadził nas w ulubione nurty muzyczne i zespoły, także te krytykowane przez ludzi Kościoła, jak choćby heavy metal. Kluczem do ciekawych zajęć jest po prostu osoba nauczyciela religii. To on sam jest najlepszą „metodą katechetyczną”. Jeśli w tym, co mówi i robi, jest przekonujący, młodzi go słuchają. Jeśli jest otwarty, może z nimi rozmawiać na każdy temat, który ich fascynuje. W innym przypadku młodzież nie będzie chciała wchodzić z nim w interakcje, będą się blokowali. W konsekwencji takie podejście będą mieć do religii jako takiej.
Papież Franciszek uczy „towarzyszenia” człowiekowi na co dzień. Może młodym trzeba po prostu mądrze towarzyszyć w rozwoju tam, gdzie sami chcą być.
– Towarzyszenie jest dość trudne w przestrzeni szkoły. Ono może zaistnieć dużo lepiej w przestrzeni parafii, bo wspólnoty, duszpasterstwa itp. polegają na towarzyszeniu sobie nawzajem. Towarzyszenie ma dwie zasady, pierwszą jest sztuka słuchania i rozmowy tak, by druga osoba mogła odkryć siebie, a druga to odkrycie w sobie ciszy, w której można spotkać Boga. I jestem pewny, że dużo łatwiej to zrobić w parafii.
Bardzo boli mnie w Kościele brak zrozumienia wobec duchownych, którzy angażują się w spotkania w internecie (Facebook, Instagram, TikTok itd.) oraz w inne obszary poza oficjalnymi, formalnymi ramami. Niestety, dostrzegam, że są krytykowani i negowani – i to przez samych współbraci w kapłaństwie. A oni przecież wychodzą na obrzeża, peryferie, margines, do czego wzywa papież Franciszek. Szukają ludzi. Starają się tworzyć z nimi relacje, które zainspirują ich do poszukiwania relacji z Bogiem. Wejścia w nią.
Mamy pokusę szukania winnych zła na zewnątrz, poza sobą. Krytykujemy to, na co nie mamy wpływu, przemilczając rzeczy, które łatwo samemu da się zmienić.
– Zawsze uważałem, że trzeba stawiać na dzieci i młodzież. Dziś zgadzam się z tym, że ogromny wpływ na wiarę młodzieży ma kondycja rodziny. Z tym że problem trzeba tu rozumieć bardzo szeroko. Wyzwaniem są m.in. takie rzeczy, jak: katecheza dorosłych, towarzyszenie rodzinie na co dzień, także w różnych kryzysach. Powinniśmy się skoncentrować przede wszystkim na rodzinie. Jej kryzys ma bardzo konkretne skutki dla przyszłych pokoleń.
Zastanawia mnie coś jeszcze. Skoro wprowadzenie w wiarę ma miejsce w parafii, w szkole, w domu, w internecie, w mediach, to trzeba przemyśleć nie tyle różnice między katechizacją a edukacją, ile… socjalizację. To pojęcie jest szersze niż wychowanie, bo obejmuje wszystkie wpływy na dziecko, planowe ale też spontaniczne, niezorganizowane. Dzieci są szpikowane różnymi, często sprzecznymi ze sobą przekazami. Rodzice nie mają nad tym pełnej kontroli. Może zamiast zrzucać całą odpowiedzialność na rodzinę, warto pomyśleć, jak może wyglądać dobra współpraca parafii z rodzicami, aby socjalizacja była spójna?
– Wszystko to, co podaje się dzieciom i młodzieży, musi być na bardzo wysokim poziomie. Trzeba o to dbać. Inaczej nie dotrzemy do młodzieży. Mam tu na myśli jakość zarówno tych, którzy biorą udział w socjalizacji, jak i to, co się dzieciom podaje. Rodzice, jako pierwsi wychowawcy, mają za zadanie organizowanie dzieciom odpowiedniego środowiska do wszechstronnego rozwoju religijnego. Potrzebują oni jednak profesjonalnego wsparcia ze strony innych osób, które są zaangażowane w wychowanie. Dobrym rozwiązaniem byłoby organizowanie w parafiach specjalnych spotkań z pedagogami i psychologami, które stałyby się wzmocnieniem dla rodziców.
Mając nadzieję na pozytywy, trzeba się zawsze liczyć z możliwością porażki. W tym miejscu pojawia się pytanie: czy my jako Kościół w Polsce jesteśmy w stanie przyjąć porażkę? Czy uczymy się na swoich błędach? Według mnie wciąż jesteśmy żądni sukcesu. Trudno nam przyjąć rzeczywistość, która zamiast sukcesu przynosi krzyż. Sukces rozumiem nie jako sławę, splendor, ale skuteczność. Jeśli jako ksiądz w coś się angażuję, podejmuję decyzję, to chcę, aby była dobra. Komuś pomogłem, doprowadziłem do relacji z Bogiem – to mój sukces. Każdy człowiek potrzebuje osiągnięć. A potem tzw. głasków, czyli nagród. One motywują do działania. Dają poczucie sensu. Życie nie składa się jednak tylko z tego. Porażka nie musi oznaczać klęski, można ją przekuć w źródło sukcesu. Tylko przestańmy sobie wmawiać: nie moja wina; nic się nie stało.
Ks. dr Marcin Wojtasik
Dyrektor Wydziału Katechetycznego kurii archidiecezji łódzkiej; katecheta w I Liceum Ogólnokształcącym im. Mikołaja Kopernika w Łodzi