Logo Przewdonik Katolicki

Nie składamy broni

O wynikach ankiety „Przewodnika Katolickiego”, trudnościach i nadziejach w pracy katechetów z dr Anetą Rayzacher-Majewską rozmawia Monika Białkowska

Czy katecheci są szczęśliwymi ludźmi?
– Powiedziałabym, że ci, którzy sami tę pracę wybrali i czują do niej powołanie, są szczęśliwi. 

Zdecydowana większość katechetów mówi o dużej satysfakcji z pracy. Wydawałoby się, że w świecie, w którym o katechezie szkolnej powiedziało się już tyle złego, będzie to wyglądało zgoła inaczej.
– Dla mnie to jednak bardzo pocieszająca wiadomość i miło ją słyszeć. My sami, kiedy dyskutujemy między sobą o naszej pracy, często mówimy o tym, co nas boli i co jest trudne. Dlatego dobrze jest zobaczyć z boku, że mimo wszystko nie składamy broni i chcemy w tej drużynie Jezusa nadal działać. 

Wspomniała Pani, że szczęśliwi są ci, którzy tę pracę wybrali. W ankietach pojawiały się jednak również wypowiedzi: „robię to, bo muszę”. Ich autorami byli księża. Duża część z nich mówiła, że gdyby mieli wybór, woleliby zająć się pracą duszpasterską w parafii, nie szkołą…
– Są księża, którzy w szkole uczą z prawdziwą pasją, ale rzeczywiście, wśród świeckich trudno jest znaleźć katechetę, który nie chce uczyć. Wśród księży się to zdarza, bo są do tej pracy zobowiązani. Dobrze by było, żeby – jeśli już do szkoły trafiają – mimo wszystko robili to solidnie. Ich brak zadowolenia z pracy może wpływać na jakość uczenia, wiązać się z lekceważeniem programu czy podręczników. A uczniowie szybko wyczuwają, czy mają do czynienia z człowiekiem z powołaniem. 

Jeśli kluczem jest dobrowolność i pasja, to może obecność księży w szkołach trzeba przemyśleć? Jeden z ankietowanych – zresztą ksiądz – napisał: „Broń nas Panie Boże przed wysyłaniem każdego księdza i każdej siostry do katechezy!”.
– Po pierwsze, z księży w szkołach zrezygnować się nie da, bo i tak mamy już za mało katechetów. Po drugie, ksiądz jest pewnym znakiem na gruncie szkoły i źle by było, gdyby przestał w niej być obecny, gdyby zamknąć księży wyłącznie w parafii. Dzieci i młodzież zadają księżom inne pytania, przychodzą do nich z innymi wątpliwościami, może dlatego, że kojarzy się im również z konfesjonałem. Ale zdanie, które pani zacytowała, jest ważne i mądre, bo z jednej strony nie wyklucza ich obecności w szkole, a z drugiej sprzeciwia się wysyłaniu ich tam z automatu, co się często wiąże wręcz z porażką religii w całej szkole. Do rozważenia jest to, czy nie powinny tu być brane pod uwagę pewne preferencje księdza czy jego osobiste talenty. Ktoś, kto przez dziesięć lat uczył w szkole średniej, nie odnajdzie się nagle w klasach I–III – a potencjał, który w sobie ma, zostanie zmarnowany.

To marnowanie potencjału zakrawa na grzech, zwłaszcza w sytuacji, kiedy katechetów jest coraz mniej… 
– Wielu katechetów weszło do szkół razem z religią w 1990 r. i oni albo właśnie poszli na emeryturę, albo za chwilę na nią pójdą. Do tego dochodzi spadek liczby powołań, więc mniej jest księży, którzy mogą uczyć. Coraz mniej jest również studentów. Ale pocieszające jest dla mnie, że wciąż jednak tych studentów mamy, choć nie są to tłumy. A kiedy zapytałam ich o motywy podjęcia studiów teologicznych – czy może słyszeli, że są braki, że po studiach mają gwarancję zatrudnienia – okazywało się, że wcale nie. Nie badali rynku pracy, przyszli, bo chcieli być katechetami, bo takie właśnie mieli pragnienie, takie powołanie. Coraz częściej również nauczyciele innych przedmiotów robią studia podyplomowe, żeby móc uczyć religii. Zdarza się, że dyrekcja widząc czyjeś predyspozycje, sugeruje mu takie studia. Dzięki temu nauczyciel może mieć pełen etat, którego z jednym przedmiotem by nie miał, a szkoła ma katechetę. 

40 procent katechetów na pytanie, czy myślą o odejściu przed emeryturą, odpowiada: „Nie ma mowy!”. Wydziały katechetyczne podają, że rezygnacje z zawodu się nie zdarzają albo są sporadyczne. Jednak z wypowiedzi katechetów wynika też, że aż 60 procent z nich bardziej lub mniej poważnie, ale rozważało zmianę zawodu. 
– Musimy tu wziąć pod uwagę specyfikę badania – w przestrzeni wirtualnej wypowiedziała się tylko pewna część katechetów. Zakładam, że bardziej miarodajne są tu jednak dane z wydziałów katechetycznych. Poza tym w każdym zawodzie, i wśród katechetów, są różni ludzie. Są tacy, którzy w każdej szkole będą kochani, i są tacy, którzy będą antyreklamą tego zawodu i którzy szukać będą trudności: nie w sobie, ale w tym, że winny jest system, że religia w szkole jest zła, że nikt nie lubi katechetów. 

Rodzice też zwykle są „źli”. Katecheci zwracają uwagę na to, że często nie mają z nimi żadnego kontaktu ani wsparcia.
– Tymczasem to katecheta ma być dla nich wsparciem w wychowaniu ich dziecka! Dobrze by było, gdyby rodzice na początku roku zainteresowali się kryteriami oceniania, wymaganiami nauczyciela, żeby byli na bieżąco z postępami swoich dzieci. Relacje z rodzicami są dla nas trudne, bo krytykowani jesteśmy zarówno przez mniej wierzących, jak i bardzo wierzących. Ci pierwsi mówią, że oceniamy praktyki religijne dzieci i ingerujemy w ich prywatność, na przykład pytając, czy były na Mszy św. Ci drudzy dziwią się, jak można z religii robić sprawdziany i „oceniać wiarę”, przecież ich dziecko chodzi regularnie do kościoła! Nie oceniamy wiary, nie oceniamy praktyk religijnych, oceniamy wiedzę. Młodsze dzieci nie mogą być karane za to, że rodzice nie zaprowadzili ich do kościoła. Samo zaangażowanie w życie parafialne nie jest podstawą do profitów na lekcjach religii. 

Życie parafialne to kolejny trudny temat. Zdecydowana większość katechetów oprócz pracy w szkole pracuje również w parafii. Większość robi to nie z własnej woli, ale zobligowana przez proboszczów. I zdecydowana większość – za darmo. 
– Trzeba pamiętać, że przed żadnym katechetą nie było nigdy ukrywane, że jego zatrudnienie zależy od proboszcza, który występuje o misję kanoniczną – dopiero ona pozwala dyrektorowi szkoły zatrudnić katechetę. Czasem kiedy jeden zwierzchnik, czyli dyrektor, o coś prosi, to katecheta wykonuje jego polecenia bez mrugnięcia okiem, a kiedy prosi proboszcz, spotyka się z niechęcią albo odmową.
A ja będę bronić katechetów. Dyrektor wymaga, bo dyrektor płaci pensję. Proboszcz wymaga – bo skierował kogoś do innej pracy? Katecheci piszą, że nie mają czasu dla własnej rodziny, że to często niemal drugi etat, bo prowadzą w parafii scholę, przygotowują dzieci i młodzież do sakramentów, prowadzą grupy przy parafiach. To jest w porządku, że wszystko to dzieje się za „Bóg zapłać”? Za to, że mogą pracować w szkole, ciężko i za marne pieniądze?
– Misja wydawana jest na prośbę proboszcza, ale do nauczania w konkretnej szkole, a nie na całość działań katechetycznych. Ewentualnie diecezjalne statuty mogą określić dodatkowe obowiązki katechety, ale nie powinien to być drugi etat i nie za „Bóg zapłać”. Katecheta ma obowiązek uczestniczyć we Mszy św. z dziećmi i młodzieżą w niedziele i święta. Jeśli pracuje w swojej parafii, jest mu łatwiej. Jeśli w innej, zaczynają się problemy, bo trzeba dojechać, bo własne dziecko akurat przygotowuje się do sakramentów i trudno nie być przy nim. Ale sądzę, że wszystko to jest kwestią indywidualnych relacji z proboszczem i prostej rozmowy. Niestety, za często mamy tendencję do tego, żeby znosić coś w milczeniu albo narzekać za plecami, zamiast jasno komunikować swoje oczekiwania. 

Rozumiem, że katechecie trudno jest powiedzieć proboszczowi, że owszem, poprowadzi grupę do bierzmowania, ale to są dla niego dwie dodatkowe godziny pracy w tygodniu plus trzecia w domu na przygotowanie się, a godzina jego pracy jest warta tyle i tyle… 
– Być może wcale nie jest to kwestia takich rozliczeń. Może trzeba czasem uświadomić proboszcza, że dobrze by było, żeby zatroszczył się o pomoce duszpasterskie dla katechety, o jakąś biblioteczkę albo o gitarę, jak odpowiada ktoś w ankiecie. Może wtedy proboszcz zobaczy, że katecheta potrzebuje od niego więcej niż samej tylko misji kanonicznej? Może znajdzie środki? A może dodatkowe osoby do pomocy? W Poznaniu czy w Warszawie są już przecież kursy katechistów. To również są ludzie, w których można inwestować i z których posługi korzystać. Nie wszystko musi robić katecheta, który w samej tylko szkole ma dość obowiązków. 

A o czym dziś rozmawiają katecheci między sobą?
– Zwykle o sprawach bieżących. Ostatnio choćby o strajkach, czy brać w nich udział. I o ograniczeniu liczby godzin lekcji religii. Zaskakujące jest, że sami katecheci zastanawiają się, czy nie lepiej byłoby, gdyby to była godzina w szkole, godzina przy parafii. 

Przecież to uderzyłoby w ich etaty!
– Owszem. Poza tym religia w szkole jest dla nas ogromną szansą, a szansę lepiej jest wykorzystać, niż zmarnować. Jeszcze bardziej niezrozumiałe wydaje mi się mówienie o całkowitym powrocie katechezy do sal parafialnych. Katecheza w salkach parafialnych wcale nie była idealna. Odbywała się nieregularnie, w trudnych warunkach, które wcale się nie poprawiły, w za dużych grupach, a na dodatek była na bardzo różnym, niekoniecznie najwyższym poziomie. Tym, którzy ją idealizują, przypominam tylko, że rodzice dzieci, które dziś uczymy, są tymi, którzy sami uczyli się religii w salkach. Czy są bardziej wierzący? Lepiej uformowani? Mają większą wiedzę? Czy może z nimi właśnie mamy kłopoty, bo ich dzieci wyrastają w domach bez wiary? Marzenie o powrocie do tamtych czasów jest tanim sentymentalizmem i w żaden sposób nam nie posłuży. 

Dr Aneta Rayzacher-Majewska
Doktor teologii, wykładowca i pracownik Katedry Katechetyki Fundamentalnej i Historii Katechezy Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Jest nauczycielem religii w przedszkolu UKSW. Pełni obowiązki rzeczoznawcy ds. oceny programów nauczania religii przy Komisji Wychowania Katolickiego KEP

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki