Dopóki talibowie nie nałożą sankcji na internet, codziennie czytam wiadomości publikowane na profilach niezależnych afgańskich dziennikarzy i ludzi kultury. Boją się. „Tydzień temu byłam dziennikarką newsową. Dzisiaj nie mogę pisać pod swoim nazwiskiem ani przyznawać się, skąd jestem i gdzie jestem. Moje całe życie zostało wymazane w ciągu zaledwie kilku dni”. „Idą, żeby nas zabić”. „Proszę, módlcie się za nas”.
Po dwudziestu latach talibowie przejmują rządy nad Afganistanem, a pamięć o tym, jak wyglądało wówczas życie, jest wciąż żywa. Prawo szariatu w talibskiej interpretacji zakazuje słuchania muzyki, oglądania telewizji, edukacji dziewcząt oraz kobiet po 12. roku życia oraz wykonywania przez nie pracy zarobkowej. Szariat dotyka głównie kobiet, które nie mogą wyjść z domu bez towarzyszącego jej mężczyzny, a i wtedy muszą mieć na sobie burkę szczelnie zakrywającą całe ciało. Za podejrzenie cudzołóstwa grozi im kamienowanie. Dotyczy też wszystkich dziedzin kultury: ten świat, który był mozolnie odbudowywany w ciągu ostatnich dwudziestu lat, po prostu przestanie istnieć.
Tym bardziej, że sztuka współczesna Afganistanu opierała się w dużej mierze na twórczości kobiet. To one, po latach zamknięcia i bez prawa głosu, mogły wreszcie odetchnąć pełną piersią i wypowiadać się na wszystkie tematy, także te kontrowersyjne. Mogły się uczyć – na uniwersytecie w Kabulu przed wkroczeniem do miasta talibów stanowiły połowę wszystkich studentów. Odważnie wkroczyły do świata mediów. Przez chwilę miały nadzieję, że mogą mówić głośno i dosadnie i że świat je słyszy. Ale dzisiaj świat ich nie słyszy.
Wołanie o pomoc
„Jeśli to przeżyję i jeśli będę miała jeszcze szansę robić filmy, moje kino zmieni się na zawsze. Czuję się jak obserwator niesprawiedliwości i czegoś naprawdę strasznego, co powinnam zachować w sobie, zapamiętać i później pokazać w filmie, dzieląc się tym ze światem. Jeśli ocaleję, zrobię film o tym, co się wydarzyło” – zapowiedziała nagradzana afgańska reżyserka, trzydziestoletnia Shahrbanoo Sadat. O wejściu talibów do Kabulu ostrzeżono ją dzień przedtem, ale trudno jej było uwierzyć, że stanie się to tak szybko i nagle. Zrezygnowała z propozycji ewakuacji ze względu na najbliższych, którzy takiej możliwości nie mieli. Wciąż próbuje dostać się z rodziną na lotnisko, choć jest to coraz bardziej utrudniane przez talibskie bojówki. Sadat dorastała w niewielkiej wiosce w środkowym Afganistanie, studiowała w Kabulu, a jej pierwszy film fabularny Wilk i owca opowiadający o życiu społeczności na peryferiach, został dostrzeżony i nagrodzony w Cannes w 2016 r. Kolejny film Sierociniec otrzymał nagrodę na festiwalu w Reykjaviku, a scenariusz jej najnowszego projektu, Kabul Jan, został wybrany wśród dziesiątek innych i otrzymał główną nagrodę jednej z niemieckich fundacji filmowych. Czy dziś może liczyć na pomoc filmowej społeczności międzynarodowej?
O taką pomoc zaapelowała inna afgańska reżyserka, Sahraa Karimi, zaczynając swój publiczny list słowami: „Piszę do Was ze złamanym sercem i głęboką nadzieją, że dołączycie do mnie, żeby ochronić mój piękny naród, zwłaszcza filmowców, przed talibami”, a kończy dramatycznie: „Zabronią wszelkiej sztuki. Ja i inni filmowcy możemy być następni na ich liście”. W pierwszych dniach po wkroczeniu talibów do Kabulu Karimi publikowała krótkie filmiki z pełnych chaosu ulic miasta, mówiła do kamery roztrzęsionym głosem: „Ludzie tego wielkiego świata, proszę, nie milczcie. Oni przyszli, żeby nas zabić”. Sahraa Karimi przewodniczy Afghan Film Organisation. Jest jedyną kobietą w kraju, która ma doktorat ze sztuki filmowej, wykłada na uczelni. Jej film Afgańskie kobiety za zasłoną zdobył około dwudziestu nagród na międzynarodowych festiwalach filmowych. Urodziła się i wychowała w Teheranie, studiowała w Bratysławie, oprócz obywatelstwa afgańskiego posiada też obywatelstwo słowackie. Prawdopodobnie dzięki temu udało się jej już 17 sierpnia uciec z Kabulu. W mediach społecznościowych napisała: „Żyję i jestem bezpieczna”, dziękując rządom Słowacji, Ukrainy i Turcji, którzy pomogli jej i 11 innym osobom, których nazwisk nie podaje, wydostać się z opanowanego przez talibów miasta.
Zamalować, zakazać, zamknąć
Obecną sytuację w swoim stylu komentuje Shamsia Hassani, artystka graffiti, profesorka rysunku na uniwersytecie w Kabulu. Od 15 sierpnia codziennie dzieli się kolejną grafiką, w której główną rolę gra dziewczyna ubrana w hidżab, szukająca wolności i nadziei. Na ostatnich ilustracjach mierzy się z przerastającym ją złem, jest skonfrontowana ze światem grozy, strachu, niesprawiedliwości i przemocy, który uosabiają otaczający ją talibscy bojownicy. Dziewczyna na grafikach Hassani należy do świata innego. Graffiti Hassani można zobaczyć na ulicach Kabulu. Przepraszam, można było – z pewnością są już zamalowane.
„Chcę pokazać, że kobiety wróciły do afgańskiego społeczeństwa w nowej, silniejszej formie. To nowa kobieta. Kobieta pełna energii, która chce zacząć od nowa” – mówiła parę lat temu artystka. Sztukę graffiti uważa za pokojową walkę o prawa kobiet, mając nadzieję, że sztuka ma moc zmienić społeczeństwa. Jej „kobiety w burkach” są nowoczesne, pokazane w ruchu, aktywne, mają przyzwyczaić Afgańczyków do zupełnie nowego spojrzenia na kobietę. Żeby za burką inni widzieli człowieka, który ma marzenia, pasje, ambicje, dumę i energię do działania, którą może zarazić innym. Graffiti Shamsi Hassani znikną z Kabulu. Nie wiadomo, co będzie z nią samą, czy będzie mogła dalej tworzyć (na pewno nie na ulicach) i wykładać. Zawsze powtarzała, że chciałaby sprawić, żeby Afganistan był słynny nie z powodu wojny, ale sztuki.
Na kilka dni przed zajęciem Kabulu Hassani opublikowała ilustrację, którą zatytułowała Nightmare („Koszmar”). Na pierwszym planie, na tle tłumu talibskich bojowników z karabinami, stoi dziewczyna w burce przytulająca do serca instrument klawiszowy. Może nam się to wydać dziwne, ale tylko do momentu, gdy uświadomimy sobie, że Taliban zakazuje grania i słuchania muzyki. W jednej z zajętych prowincji natychmiast talibowie zniszczyli znalezione w domach instrumenty, nawet te tradycyjne. Dwadzieścia lat temu Afganistan zamilkł, w kraju z bogatymi tradycjami muzycznymi zabronione były tańce i muzyka nawet na weselach.
Dziewczyną z ilustracji Hassani może być dwudziestopięcioletnia Sonita Alizadeh, afgańska raperka i aktywistka. Na razie jest bezpieczna, jak informuje swoich fanów na Instagramie. Scena hiphopowa w Afganistanie ma się bardzo dobrze, rap jest bardzo popularny wśród młodzieży. Od 2013 r. na scenę wkroczyły kobiety, rymując o przymusowych małżeństwach, o przemocy domowej i walcząc w ten sposób o swoje prawa. Afgańskim raperkom grożono porwaniem, oblaniem kwasem, a nawet śmiercią. Jedna z ich została ciężko pobita.
Afgańska scena muzyczna, która zaczynała się tworzyć po latach wojen, teraz znów zamilknie. Podobnie jak scena muzyki tradycyjnej. Nie odbędą się festiwale, zamkną się kluby, teatry, muzea, kina i galerie. Być może rozpocznie się dzieło zniszczenia dziedzictwa kulturowego. W muzeum kabulskim, dokąd niedawno dotarły historyczne skarby wywiezione w latach 90. w celu ukrycia ich przed talibami, na razie jest spokój, ale pracownicy obawiają się, że sytuacja może zmienić się w każdej chwili. Poprzednio za rządów talibów straty dziedzictwa kulturowego wyniosły 50 procent. Zniszczone zostały m.in. pochodzące z VI w. monumentalne posągi Buddy w Bamjanie. Zagrożona jest sztuka w każdej postaci. Szykuje się wielkie niszczenie. Oby artystkom i artystom afgańskim wystarczyło sił na twórczość w ukryciu. Z nadzieją, że świat ich kiedyś usłyszy.