Wokół katechezy szkolnej jest ostatnio zła atmosfera. Mówi się, że jest niepotrzebna, że dzieci przez nią odchodzą z Kościoła. A ja zapytam przekornie: co się nam w katechezie szkolnej udało?
– Zanim odpowiem, chcę podkreślić, że mam zupełnie inne doświadczenie. Moim zdaniem nie jest aż tak źle, jak to się czasem przedstawia. Może miałam szczęście do świetnych uczniów i dobrych szkół, ale jak katechizuję od 16 lat, tak jestem przekonana o wielkim sensie lekcji religii w szkole. Szczególnie teraz, gdy jest tak zła atmosfera wokół Kościoła i gdy tak wiele osób odchodzi od wiary.
Widzę wyraźnie, że tym, co się w katechezie szkolnej udaje, jest fakt, iż zawsze coś w tych dzieciach i młodzieży zostaje. Nawet jeśli tych owoców od razu nie widać, nie oznacza że ich wcale nie będzie. Czasem będzie można je zobaczyć dopiero po wielu latach. Sama się o tym niedawno przekonałam, gdy spotkałam przypadkiem jedną ze swoich dawnych uczennic, dziś już dorosłą kobietę. Widząc mnie, powiedziała: „To jest siostra, która mi pokazała, że Pan Jezus jest normalny”. Dzieci zapamiętują to, co dla nich ważne. Szukają normalności, normalności w rodzinach, w Kościele, w świecie i na katechezie też.
Ale czy coś w nich zostanie, nawet jeśli ta katecheza jest prowadzona nieciekawie?
– Przyznaję, że źle prowadzona katecheza to jest problem. Wiem, że to się zdarza, choć osobiście nie spotkałam kiepskich katechetów. Jednak mimo to jestem optymistką i mam nadzieję, że nawet przy źle prowadzonej katechezie coś tam się Panu Bogu udaje w dzieciach zdziałać. Nawet kiepski katecheta może być narzędziem w Jego ręku. Czasem przecież wystarczy coś z pozoru mało znaczącego, by On się tym posłużył. Słyszymy to czasem w świadectwach nawrócenia! Poza tym my się przecież modlimy za swoich uczniów i nie sądzę, by Pan Bóg był na to obojętny. Skoro przez oślicę Baalama przemówił, to może znajdzie sposób, by przemówić też przez kiepskiego katechetę. Równolegle trzeba pamiętać, że jest tylu kreatywnych, zaangażowanych, wytrwałych w przeciwnościach katechetów.
A co z perspektywy doświadczenia Siostry działa najlepiej?
– Myślę, że rozmowa, relacja z uczniami i świadectwo własnego życia. Rozmowa, bo dla nich bardzo ważne jest, byśmy byli dostępni, gotowi wysłuchać, być. Szczególnie mocno widzę to teraz, gdy uczę starsze dzieci i młodzież w klasach 4–8. Oczywiście, oni często prowokują, zadają trudne pytania, ale właśnie w tym trzeba z nimi być. Po drugie relacja: relacja sprawia, że coś staje się dla nas ważne. Jeśli więc uda się nawiązać więź między uczniami i katechetą, to i religia będzie przebiegać lepiej. No i świadectwo własnego życia. Ja na przykład bardzo lubię zapraszać moich uczniów do siebie do domu, by pokazać, jak mieszkam, pokazać, gdzie się modlę, wypić z nimi wspólnie herbatę. Na szczęście mogę sobie na to pozwolić, bo jestem siostrą zakonną. To dużo daje.
Te relacje zakłóciła pandemia i zdalne nauczanie...
– Rzeczywiście, to było duże wyzwanie także dla mnie, bo chciałam działać ambitnie i bardzo kombinowałam. Pomogło częściowo to, że już wcześniej, opracowując podręczniki dla Wydawnictwa św. Wojciecha, pracowałam z nowoczesnymi technikami, np. kodami QR w książkach. Świetnie robi je dla nas zespół grafików Dayenu. Widziałam, jak młodzież to uwielbia. Korzystałam więc, z czego się dało, by zarówno zaciekawić tematem, jak i utrzymać z nimi relacje. Miałam np. pomysł, by w Piśmie Świętym wyszukiwać wspólnie potraw lub produktów do jedzenia i w ramach lekcji je robić w swoich domach; takie wspólne gotowanie w czasie katechezy. Uczę w szkole Montessori, więc takie niebanalne praktyki u nas się zdarzają. Ponadto umawiałam się z uczniami na indywidualne rozmowy na komunikatorach, spotykałam się też z nimi na żywo, wychodząc wspólnie na łyżwy. Były różne pomysły.
Z tego, co Siostra mówi, wyłania się obraz lekcji religii jako takiego wentyla bezpieczeństwa pośród innych lekcji. Czasu na rozmowę, pomyślenie o czymś innym, czasu na oddech.
– Na pewno tak powinno być. Uświadomiła mi to kiedyś moja współsiostra, emerytowana katechetka z wielkim doświadczeniem. Ja jako początkująca nauczycielka religii martwiłam się, czy nie postawiłam uczniom za dobrych ocen. A ona na to: „Dzięki Bogu, że siostra im dobre oceny wystawiła! Te dzieci mają się u siostry czuć bezpieczne, kochane, bo wtedy będą wiedziały, że Pan Bóg ich kocha. Jesteś Jego reprezentantem”. Dlatego religia nie może być czasem stresu, ale miejscem dobrym, bezpiecznym, właśnie takim wentylem pośród innych zajęć i spraw.
Wspomniała Siostra wcześniej o trudnych czasach, jakie dziś mamy. Jak atmosfera wokół Kościoła wpłynęła na katechezę? Co się zmieniło w uczniach?
– Zmieniło się bardzo wiele, wiemy to choćby ze statystyk. Gdy zaczynałam 16 lat temu, to tylko garstka uczniów nie chodziła na religię, teraz jest ich znacznie więcej. Jesteśmy jakby na równi pochyłej. Przed rokiem szkolnym zastanawiamy się, ilu uczniów będziemy mieli mniej, albo ile się w ogóle zapisze. Rezygnacja z zapisu na religię stała się sposobem, by zaprotestować przeciwko Kościołowi albo ujawnianym aferom. Bardzo się tym niepokoję.
Katecheci stają chyba na pierwszej linii. Pewnie miała Siostra okazję tego doświadczyć.
– Oczywiście, że tak. Ale zawsze wtedy najbardziej mnie martwi to, że młodzi nie oddzielają Kościoła od wiary albo zła w Kościele od Kościoła w ogóle. Gdy nagłaśniana jest jakaś kolejna afera, to od razu utożsamiają z tym mnie; dla nich to jedna rzeczywistość. A jak to młodzież, lubią się nakręcać. Ja stawiam jednak na spokojną rozmowę. Tłumaczę im, że rozumiem ich oburzenie, ale ja jestem siostra Beata Zawiślak i nie jestem bohaterką danej afery, że w Kościele nie wszyscy księża są źli, że znam wielu wspaniałych. Czasem mówię też o tym, co mnie się w Kościele nie podoba – bo nie musi mi się podobać wszystko. I takie spokojne pogadanie pomaga. Nawet taka trudna rozmowa robi się po prostu łatwiejsza.
Powiedziała Siostra, że jesteśmy trochę na równi pochyłej, jeśli chodzi o wpływ różnych afer na udział w katechezie. Jak możemy na to odpowiedzieć? Zmienić program nauczania religii, dostosowując go do innych uczniów i innych czasów?
– Uważam, że najważniejsze, co można zrobić, to wzmocnić rodziny. Wzmocnić przeżywanie wiary w rodzinach. To jest największe wyzwanie. Bo gdy dzieci widzą, że wiarę przekazuje im ktoś bliski, że dla ich mamy czy taty rzeczywistość wiary jest bardzo ważna, to inaczej reagują, inaczej funkcjonują na religii. Natomiast jeśli ta rzeczywistość jest zupełnie odcięta od ich codziennego życia, to wątpię, czy modyfikacja programu nauczania cokolwiek zmieni. My możemy się starać i stawać na głowie, ale bez przekazu wiary w domu na niewiele to się zda. Także gdy patrzę na kryzys, jaki Kościół przechodzi, widzę całą nadzieję w rodzinach. A są powody, by sądzić, że rodziny same już odczuwają głód wiary, głód Pana Boga. Pandemia to mocno pokazała. I to jest duża szansa zarówno dla katechetów, jak i dla księży, zajmujących się katechezą dorosłych.
Czyli chcąc poprawić jakość katechezy dzieci, powinniśmy postawić na lepszą katechezę dorosłych?
– Tak mi się wydaje. Zresztą, kiedyś to już było w postaci np. nauk stanowych na rekolekcjach parafialnych. Osobne nauki dla kobiet, dla mężczyzn itd. Widzę taką potrzebę choćby po tym, jak przybywa wspólnot dla dorosłych. Ludzie naprawdę tego szukają. Zarówno wiedzy, pogłębienia swojej duchowości, jak i możliwości przeżywania jej w grupie. Tu też widać, jakie jest miejsce katechezy dla dzieci: usystematyzować coś, pokazać, zainspirować, uzupełnić to, co dziecko wynosi w kwestii wiary z domu.
Zakończę najbardziej generalnym pytaniem, jakie można tu zadać: czy w takim razie Siostra jest za pozostawieniem religii w szkołach, czy lepiej, by odbywała się ona w salkach przy parafiach?
– Miałam doświadczenie i salki, i religii w szkole: byłam najpierw uczona w salkach, potem w szkole – i choćby z tej perspektywy jestem za pozostawieniem jej w szkole. W jakiej formie, to można się zastanawiać, ale katecheza w szkole między lekcjami przedmiotowymi jest bardzo potrzebna. Jako uzupełnienie, wspomniany już „wentyl”, ale też ułatwienie logistyczne dla rodziców, którym na tym zależy. Natomiast sądzę, że jeszcze oprócz religii szkolnej powinno się przy parafiach odbywać coś na wzór „szkółek niedzielnych” – spotkań dla dzieci, młodzieży i dorosłych, gdzie można wspólnie swoją wiarę przeżywać. To wyzwanie na te czasy, by stworzyć pewien systematyczny program duszpasterski dla wszystkich grup wiekowych; by odpowiedzieć na to, czego ludzie oczekują czy potrzebują. Wszyscy jesteśmy za to odpowiedzialni.
Może mogliby do tego posłużyć katecheci, których posługę wprowadził niedawno papież Franciszek?
– Na pewno, choć u nas to bardzo powoli idzie. Z pewnością musimy się trochę przeorganizować także i w tym względzie. Tak jak umieliśmy się przeorganizować z godzinami Mszy św. w niedziele w parafiach. Kiedyś ostatnia Msza to była o godz. 18.00, dziś coraz więcej parafii odprawia ostatnie Msze nawet o 21.00, bo właśnie taka była potrzeba ludzi, taka potrzeba czasów. Dlatego wierzę, że w innych sprawach – w tym katechezy dorosłych – możliwe jest odpowiedzenie na potrzebę czasów. Jest możliwe, aby otworzyć się na nowość, która jest bardzo wymagająca, ale i piękna, bo daje ogromne możliwości.
Beata Zawiślak USJK
Urszulanka, katechetka, pedagog i wychowawca; aktualnie uczy religii w V klasie Szkoły Podstawowej Montessori im. św. Urszuli Ledóchowskiej w Warszawie. Zafascynowana „Barankami” prowadzonymi przez Olę Sawicką, przygotowuje rodziny do sakramentu pokuty i pojednania oraz Eucharystii; współpracuje z Wydawnictwem św. Wojciecha w Poznaniu, gdzie zajmuje się redakcją nowych podręczników do religii dla klas V–VIII; czasami można ją usłyszeć w Polskim Radiu