Nie znam dokładnej liczby dzieci i młodzieży wypisanej z religii w ostatnich latach. Obserwując sytuację z bliska, widzę jednak, że ona z każdym rokiem wzrasta. Ale nie statystyka jest tu najważniejsza. Po 30 latach obecności katechezy w szkole mnie bardziej niż statystyki interesuje odpowiedź na pytanie: dlaczego tak się dzieje? I nie spieszyłabym się z udzielaniem prostych odpowiedzi. One mogą nas zgubić, wytworzyć atmosferę oblężonej twierdzy, w której zabraknie okien i światła na przyszłość. Zbyt łatwo możemy zrzucić winę na zły świat i trudną młodzież. Tylko więc pytając szczerze i dogłębnie, także o pracę samych katechetów, możemy odnaleźć sposób, aby tę tendencję odwrócić. Bo nawet jeśli dzisiaj brzmi to dość apokaliptycznie, nie jest bezzasadna obawa, że w końcu religia zniknie ze szkół. I to nie z powodu zmian politycznych czy nieżyczliwego Kościołowi ministra edukacji, ale z decyzji samych rodziców. Tych ostatnich bowiem, którzy będą chcieli religię w szkole utrzymać, będzie zwyczajnie za mało.
Dlaczego młodzi odchodzą?
Pierwszą i chyba najbardziej oczywistą przyczyną jest sekularyzacja. Fala bardzo głębokich kulturowych zmian, która od kilkudziesięciu lat przetacza się przez Europę, dotarła też do wschodniej Europy. Od pewnego czasu my katecheci, pracujący każdego dnia w bezpośrednim kontakcie z młodzieżą, dostrzegamy, z jak ogromną i narastającą siłą dotyka ona dzisiaj Polski. Tematyka religijna traci w oczach dzieci i młodzieży na swojej atrakcyjności. Całe rodziny odrywają się od tradycyjnego przekazu wiary, który jeszcze tak niedawno był czymś naturalnym w społeczeństwie polskim zakorzenionym kulturowo w chrześcijaństwie.
Drugim jednak czynnikiem, równie mocno wpływającym na osłabienie autorytetu Kościoła, a nawet samej religii, są nadużycia w Kościele. I to nie tylko te, o których zwykle mówią dorośli, a które związane są głównie z wykorzystaniem seksualnym wśród duchownych, ale także, a nawet przede wszystkim – patrząc na ten problem oczami młodzieży – nadużycia związane z językiem debaty publicznej. Młodzi szybko wychwytują błędy w komunikacji Kościoła, są wrażliwi na sposób, w jaki się do nich mówi. To wszystko sprawia, że ludzie odwracają się od Kościoła.
Oprócz czynników zewnętrznych warto jednak zauważyć też te, które są ukryte niejako wewnątrz. Zdarza się bowiem, że lekcje religii są postrzegane przez dzieci i młodzież jako zwyczajnie nudne. I to nie dlatego, że w domu nie mówi się w ogóle o Bogu albo że zgorszyli się postawą ludzi Kościoła, są nudne z powodu samych katechetów. No bo ile filmów można obejrzeć? – słyszę czasami narzekania uczniów. Ile czasu można poświęcać na misterne wypełnianie kart pracy? Przez ile katechez można wysłuchiwać monologów z katechizmu? Jak można spokojnie reagować na stwierdzenia: tak myśleć wam nie wolno, bo chrześcijanin…? Ja od takiego katechety też bym uciekła.
Młodzi przychodzą z pytaniami
Mają swoje problemy, mierzą się z wieloma niepewnościami. Tych ostatnich społeczeństwo zsekularyzowane pozornie miało wywoływać mniej, a w rzeczywistości dostarcza ich więcej. Młodym brakuje jasnych punktów odniesienia. Chcą być wolni, autonomiczni, ale to nie znaczy, że lubią chaos. Tacy uczniowie przychodzą na katechezę. I co myślę? Świetnie! To właśnie jest przestrzeń do rozmów, do poszukiwań, do głoszenia Ewangelii. Dla dobrego katechety punktem wyjścia nie jest konspekt lekcji, ale właśnie te pytania. Dobry katecheta cieszy się, że one się pojawiają, nawet wtedy gdy młodzież prowokuje. Te prowokacje są zwykle pozorne. Dlatego dobry nauczyciel religii nie potrafi zadowalać się świętym spokojem biernie nastawionej klasy. I to wcale nie znaczy, że realizacja programu nauczania musi konkurować z wyobraźnią dzieci i młodzieży. Wręcz przeciwnie, dobrze zrealizowany program zakłada, że treści religijne są dopasowane do realnego życia uczniów.
Jeśli ktoś chce uczyć religii, musi mieć świadomość, że spoczywa na nim obowiązek dobrego wykorzystania tego czasu. Kiedy uczniowie, w jakiejkolwiek grupie wiekowej, stawiają mu pytania, nauczyciel powinien rozstrzygnąć, czy go podpuszczają, czy chcą go w ten sposób jedynie zdenerwować albo wywołać jakieś zamieszanie. Powinien mieć jednak nastawienie pozytywne, oceniać takie sytuacje raczej jako chęć porozmawiania. Nauczyciel powinien więc taką sytuację wykorzystać, wychodząc od pytań uczniów, szukać wspólnie z nimi odpowiedzi w Ewangelii. Jeśli katecheta boi się rozmów z uczniami, unika konfrontacji, jeśli jego fundament wiary jest zachwiany, będzie wybierał sztywny sposób prowadzenia lekcji. No i dla młodego człowieka to właśnie będzie nudne!
Mówię hipotetycznie: jeśli ktoś chciałby uczyć religii… Ale fakty są takie, że mamy naprawdę wielu fantastycznych katechetów. Chwalą ich dyrektorzy szkół, celująco przechodzą przez rozmowy kwalifikacyjne w czasie awansu zawodowego. Wciąż zdobywają nowe umiejętności, pogłębiają swoją wiedzę. Dzieci i młodzież uwielbiają lekcje z nimi. Istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że od takich katechetów uczniowie się „wypiszą”. Przynajmniej jeśli chodzi o szkołę podstawową, bo na etapie szkoły średniej decydującą rolę odgrywają czynniki od katechety często niezależne. Wielokrotnie zdarza się, że gdy ktoś taki przejmuje klasę, młodzi ludzie „wpisują się” z powrotem na religię. W czym tkwi ich sukces? I co mogą zrobić ci, którzy pomimo stosowania różnorodnych metod i mnóstwa środków odczuwają ścisk w żołądku na myśl, że skończył się weekend i trzeba wrócić do szkoły?
Niekwestionowany mistrz
Spójrzmy na Jezusa, On zawsze rozpoczynał mówić, biorąc za punkt wyjścia sytuację egzystencjalną swoich rozmówców. Kiedy spotkał Samarytankę przy studni, opowiedział jej o źródle wody życia. Pocieszając Marię i Martę przy grobie ich brata, mówił o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym. Po nakarmieniu głodnych zapowiedział, że nadejdzie czas, kiedy otrzymają chleb z nieba. Gdy słuchaczami byli celnicy i cudzołożnice, mówił o zagubionych owcach, których szuka pasterz, i marnotrawnych dzieciach, na które czeka miłosierny ojciec. Dlaczego tak? Bo Ewangelia jest odpowiedzią na życie człowieka. Jej prawda najlepiej spełnia swoje posłannictwo, gdy wchodzi w konkretne doświadczenie człowieka. Zdaje się, że właśnie to miał na myśli ks. prof. Tomasik, mówiąc: „Podawanie tej prawdy zbawczej jest bardzo istotnym elementem lekcji religii. Może ona poruszyć ludzkie serce, o ile skierujemy ją do konkretnego człowieka, a nie tylko przedstawimy jako pewien system”. Konkretny człowiek, z konkretnymi potrzebami, zranieniami, brakami – takich mamy na katechezie. Mądry katecheta najpierw wsłuchuje się w swoich uczniów. Poznaje ich – czasami zajrzy na ich facebookowe profile, posłucha muzyki dźwięczącej w ich słuchawkach (choć akurat to dla starszego pokolenia katechetów bywa niełatwe). Dobry katecheta stwarza przestrzeń do otwartości. Kiedy już pozna 8a i 8b, to wie, że w tej pierwszej musi rozpocząć od Ewangelii Jana, a w tej drugiej klasie będzie przerabiać List św. Jakuba. I idąc innymi ścieżkami, będzie prowadzić w tę samą stronę – poznania, zakochania się w Bogu i życia w przyjaźni z Nim.
Najlepiej zrobi to jednak, dając osobiste świadectwo. Tak, katecheta nie może tylko nauczać. Jak podkreśla nowe Dyrektorium Ogólne o Katechizacji, katecheci mają być wiarygodnymi świadkami wiary. Mają się nie tylko trudnić się katechizacją, ale rzeczywiście być katechetami. Ktoś zapyta, czy to wystarczy?
Nie!
Bo to nie jest na największe pragnienie katechetów. Co nam się marzy? Współpraca z rodzicami. Jak mówił ostatnio ks. dr Marek Korgul na zebraniu plenarnym biskupów na Jasnej Górze: „Rodzina jest fundamentem. Katecheta może być święty i najidealniej w świecie prowadzić katechezę. Jeżeli jednak młody człowiek przychodzi do domu i albo słyszy podważanie tego, co usłyszało się na religii, albo widzi życie odbiegające od tego, co mówiono na katechezie, to trudno odnaleźć się w takim świecie”. Jak byłoby pięknie, gdyby rodzice i katecheci wspierali się w wychowywaniu młodych. Aby to się mogło ziścić, potrzebna jest też katecheza dorosłych. Niestety, niektórych trudno zaprosić do Kościoła. Część z nich jest zrażona i mówi, że nie chce mieć nic wspólnego z tą instytucją. Ale są takie momenty w życiu ich dzieci, że w Kościele się pojawiają. To superokazja, by głosić im nie literę Prawa, ale Ewangelię, która leczy i wyzwala. Skupiać się nie tyle na sprawach organizacyjnych dotyczących wspólnych uroczystości, ile bardziej dotykać spraw duchowych. Oczywiście sprawy organizacyjne są ważne i momentami niezbędne, ale wciąż trzeba ważyć „co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (por. Rz 12, 2).
Dodałabym, że potrzeba też rozeznawać, jakie są potrzeby rodziców. A doświadczenie pokazuje, że i w sercach dorosłych jest głód Boga. Oni podobnie jak ich dzieci noszą w sobie wiele pytań. Niepowtarzalną okazję na katechezę dzieci i rodziców dał nam czas nauki zdalnej. Zdarzało się, że w lekcjach uczestniczyli rodzice, gdzieś tam w tle, na przykład w pokoju układając wypraną odzież w szafie. Opowiadała mi jedna katechetka, że na początku nauczania online, gdy jeszcze nie było wiadomo, jak sobie z tym radzić, brała Biblię i czytała swoim uczniom. Do słuchania dołączali też rodzice. Jest głód Boga w ludziach! Małych i dużych. Zatem trzeba dać im pokarm. Dawać Ewangelię.
Radość
Nakreśliliśmy idealny obraz katechezy. Wrażliwy, otwarty katecheta. Spragnieni Boga i zaangażowani uczniowie. Współpracujący rodzice. Doskonałość! Daleka jednak jestem od idealizowania. Byłoby tak, gdybym myślała, że wszyscy będą grzecznie słuchać, nawracać się i unosić na mistyczne wyżyny. Tak nie będzie. Zawsze będzie część, która powie „trudna jest ta mowa” i odejdą. Mam natomiast nadzieję, że nie na zawsze. Że z tego siania dwa razy w tygodniu coś pozostanie i w odpowiednim czasie przyniesie swój owoc. Ja nie czekam na to, że każdy z moich uczniów wyzna wiarę i powie „Jezus moim Panem”. Jeśli tak się dzieje, to jest radość! W niebie i we mnie. Ale jest też radość, gdy słyszę „dała mi pani do myślenia… coś w tym jest”. Ważne jest, by katecheta dał świadectwo, dlaczego dla niego: Bóg, wiara, Biblia są ważne. Nasi uczniowie naprawdę zapomną poszczególne jednostki lekcyjne. Zapamiętają natomiast, jakiego mieli katechetę. Najemcę na Bożym polu czy świadka wiary.
Na początku pytałam, czy nadejdzie czas, że wszyscy wypiszą się z lekcji religii? Moje przekonanie mówi, że nie. Tak więc jest praca na następne co najmniej 30 lat.
________
Fragmenty listów pisanych do mnie przez rodziców w czasie nauki zdalnej
Chciałam Pani podziękować za normalne, dobre, otwarte lekcje religii. Również dziękuję za język, którym zwracała się Pani do uczniów: „Nawet jeśli wszystko, o czym rozmawialiśmy, zapomnicie, to dziury w niebie nie będzie” – to piękne! To ważne, że przekaz jest jasny, że PAN BÓG CIĘ KOCHA.
Piszę do Pani w nietypowej sprawie, ale z pewnością przyjemnej i pozytywnej.
Chciałam Pani podziękować i wyrazić swój podziw dla Pani pracy. Lekcje religii są dzisiaj dosyć kontrowersyjnym tematem, wszyscy wiemy, że rodzice często wypisują dzieci z zajęć, a jednym z powodów jest sposób prowadzenia lekcji i osoba katechety. U nas w domu ten temat również pojawił się w ostatnich latach, natomiast od momentu, w którym zmienił się katecheta, przestało być to problemem. Córka, a tym samym my, jesteśmy pod wrażeniem sposobu, w jaki przedstawia Pani dzieciom zagadnienia na lekcjach religii. Bez narzucania ideologii, przez pokazywanie różnorodności, uczenia szacunku dla inności, uczenia tolerancji, przedstawiania innych religii, traktowania wiary w sposób przyjazny.
Fragment mojego listu do uczniów
Chcę Wam jeszcze przekazać coś ważnego. Nawet jeśli wszystko, o czym rozmawialiśmy, zapomnicie, to dziury w niebie nie będzie. Ale proszę pamiętajcie na zawsze, jedną niezaprzeczalną prawdę, niech ona pozostanie w każdym i każdej z Was: PAN BÓG CIĘ KOCHA. Niezależnie od tego, co robisz, będziesz robić. Niezależnie, jakim się jest, PAN BÓG CIĘ KOCHA. Życzę każdemu i każdej z Was doświadczania piękna życia w przyjaźni z Bogiem. Chrześcijaństwo to nie system praw do wypełnienia. Chrześcijaństwo to religia relacji. I wejścia w taką żywą, prawdziwą relację z Jezusem Wam życzę!!!
Dobrze było poznać taką super Młodzież jak Wy!
Fragment listu uczennicy
Chciałabym bardzo podziękować, w imieniu swoim, jak i klasy za ten rok. Za to, że nie bała się Pani z nami rozmawiać na różne tematy, że odpowiadała Pani na nurtujące pytania i ogólnie za całokształt nauczania. Uważam, że te lekcje religii były jednymi z lepszych, jakie miałam w życiu, o ile nie najlepszymi, z pewnością jednak były najbardziej owocne.