Droga powrotu do Boga, nazywana nawróceniem i żalem, zakłada ból i odwrócenie się od popełnionych grzechów oraz mocne postanowienie niegrzeszenia w przyszłości” – tak o nawróceniu mówi Katechizm. I wszystko wydaje się jasne, prócz jednego: jak odnaleźć motywację? Czy żyjąc w pośpiechu i nieustannym spełnianiu czyiś oczekiwań – od żony czy męża, po szefa w pracy – można jeszcze mieć energię na jakieś gruntowne zmiany? Czy zamiast nawrócenia nie czekamy raczej na czas świętego spokoju?
Jakby w kontrze do tych obaw, w Środę Popielcową na liturgii usłyszymy: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Obok tych słów można przejść obojętnie. Może nawet z powodu tej obojętności nic strasznego się nie wydarzy. Tylko czy o to nam naprawdę w życiu chodzi? Czy po kilku dniach odpoczynku – nawet gdyby wziąć urlop na kilka dni Wielkiego Postu – rzeczywiście czulibyśmy, że to pełnia życia? Że skłócenie z rodziną, problemy w przyjaźni czy małżeństwie albo wyrzuty sumienia z powodu złego traktowania pracowników, to proza życia, której zmieniać już się nie da albo już nie warto?
Pierwszy krok
„Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” to jedno z pierwszych zdań wypowiedzianych przez Jezusa w czasie Jego publicznej działalności. Wspominają o nim inni ewangeliści, ale cytowany tutaj Marek wprost umieszcza je na początku wszystkich zapisanych przez niego słów Jezusa. Nie jest to jedynie redaktorskie dopilnowanie chronologii zdarzeń – tak jakby miało ono znaczyć tylko tyle, że Jezus tak właśnie powiedział na początku – ale że takie umiejscowienie słów Jezusa wskazuje na coś naprawdę dla Markowej Ewangelii istotnego, na coś, co zdaniem autora oddaje zasadniczy cel Jego misji. Wszystko więc wskazuje na to, że nawet Jezus nie chce, żebyśmy tkwili w martwym punkcie. Tylko czy Jego propozycja da się sprowadzić do prostego „weź się do roboty”?
„Nawracajcie się”, po grecku metanoeite, wcale nie oznacza tego, co przy pierwszym skojarzeniu może nam przyjść do głowy. Nie chodzi o nowe postanowienia czy przemianę życia, ale najpierw o zmianę myślenia. Przynajmniej nie przede wszystkim i nie zaraz już na początku o moralną poprawę będzie chodziło. Zastosowanie bowiem tego właśnie czasownika greckiego, i to tym bardziej w kontekście definiowania głównego celu misji, ma również ogromne znaczenie. Pokazuje jasno, że Jezus pragnie, aby początkiem każdej drogi nawrócenia było przyjęcie Jego przesłania o bliskości Boga, aby ludzie postrzegali Jego przyjście w kategoriach wyzwolenia: uwierzcie w Ewangelię – w dobrą nowinę. I to takie przyjęcie – wciąż na nowo – aby dokonała się kolejna, może bardziej pogłębiona, zmiana myślenia.
Przejście
Meta-noesis to przekraczanie dotychczasowego sposobu widzenia świata, siebie, a czasem nawet postrzegania Boga. To docieranie do prawdy o Nim, oczyszczanie Jego obrazu z wszelkich ludzkich naleciałości i dopowiedzeń. A bywa przecież, że nosimy ich w sobie naprawdę wiele: Bóg oczekuje ode mnie, że się zmienię… a jeśli to zrobię, będzie mi błogosławił; albo myślę, że nie udaje mi się coś w życiu, bo nie jestem wystarczająco dobry… itp. Te właśnie, karykaturalne obrazy Boga, które dobrą nowinę o Jego darmowej miłości zamieniają na lękowe wyobrażenia o bezwzględnej sprawiedliwości, są pierwszym obszarem naszej wyobraźni wymagającym zmiany myślenia. I to wyobraźni grzesznej. Nie tyle z powodu naszej słabości, ile z powodu pozostałości, jakie w naszej ludzkiej wyobraźni pozostawia grzech w pokusach myślenia: On mnie nie kocha!
Katechizmowy opis nawrócenia mówi o „powrocie do Boga…, który zakłada ból…, odwrócenie… i mocne postanowienie…”. No właśnie, najpierw jest to „powrót do Boga”, który w dalszej perspektywie – już po oczyszczonym spojrzeniu na Niego i siebie – rodzi ból w konfrontacji z własnym grzechem i wzbudza pragnienie zmiany. Czy nie tak właśnie zareagował Piotr, kiedy zobaczył cudowny połów ryb: „Odejdź Panie, bo jestem człowiekiem grzesznym…”. Zanim to powiedział jednak, zobaczył coś, co otworzyło oczy jego serca: w umęczonej codzienności („całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy…”) Chrystus dokonał znaku („zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać...”), który odkrył przed nim Boga bliskiego, uwalniającego, kochającego. Kogoś, kto nie w świątyni, ale zwykłych okolicznościach życia okazał się sprawcą cudu przemiany rzeczywistości.
Krok drugi
Powrót do Boga dokonuje się więc najpierw w sercu. „Zastanowił się…” – czytamy w przypowieści o synu marnotrawnym dokładnie w tym momencie, w którym dokonało się jego nawrócenie. Zaraz po nim następuje jednak coś, co można nazwać gotowością czy wręcz pragnieniem zmiany życia. Zresztą oba te etapy są tak ze sobą związane, że trudno czasem oddzielić następującą po sobie sekwencję zdarzeń: najpierw odkrycie kochającego Boga, a potem zmiana życia. Zazwyczaj jest tak, że Biblia pokazuje ich niejako jednoczesność. „Powiedział mi prawdę…” – głośno woła do mieszkańców Sychar Samarytanka, która postanowiła zmienić życie.
W Nowym Testamencie greckie epistrefo wyraża ten drugi, można powiedzieć praktyczny wymiar nawrócenia. W polskim tłumaczeniu wydaje się on zwykłym synonimem słowa metanoia, ponieważ w polskim tekście Biblii stosowane są zamiennie. W języku oryginalnym takie przemieszanie jest jednak niemożliwe. To drugie mówi bowiem o zmianie życia, która jest konsekwencją zmiany myślenia, a nigdy odwrotnie. Nie jest więc tak, że jedno oznacza dokładnie to samo co pierwsze. Tym bardziej jest to ważne, że epistrefo, kojarzące się z moralną poprawą, dominuje w naszym potocznym myśleniu o nawróceniu. I stąd pewnie powszechny brak przekonania, że gdy słuchamy słów Jezusa wzywającego do nawrócenia, rzeczywiście chodzi w nich o to, żebyśmy najpierw poczuli się pokochani i obdarowani, a dopiero potem wezwani do zmiany życia.
Poprawną logikę sekwencji etapów nawrócenia, o jakim mówi Biblia, widać najlepiej na przykładzie Zacheusza. Najpierw odkrył on dobrą nowinę Jezusa Chrystusa, gdy Ten – i to pomimo jego wszystkim znanej grzeszności – okazuje mu pełną akceptację, a nawet wyróżnia go swoją obecnością. Bezwarunkowa miłość Boga, która wywraca do góry nogami jego dotychczasowy sposób patrzenia na Boga – a w konsekwencji na siebie i innych – stała się najpierw początkiem zmiany myślenia, a potem radykalną zmianą postępowania: „połowę mojego majątku oddam ubogim…”.
Zawsze za darmo
Co więc zrobić, aby także we mnie nastąpiła taka zmiana? Gdzie odnaleźć źródło tego chcenia, które przez czterdzieści kolejnych dni nie ulegnie pokusie zniechęcenia?
Biblia mówi o nawróceniu, że jest łaską. Bo taką jest, jeśli jego początek jest możliwy tylko przez otwarcie oczu serca człowieka przez samego Boga. Można o nią prosić samemu, jak apostołowie w łodzi dryfującej na wzburzonym morzu: Panie ratuj! Ale może też być tak, że to ktoś będzie się za nas modlić albo my innym swoją modlitwę ofiarujemy.
Święty Augustyn, w którego życiu dokonało się wręcz spektakularne odwrócenie życiowych postaw, miał najpierw wsparcie w modlitwach swojej matki. Święta Monika modliła się za niego blisko dwadzieścia lat. Nie on sam więc, ale rzeczywiście Boża łaska dotknęła jego serca. On jedynie – całkowicie zadziwiony niezasłużonym darem otwartych oczu serca – nie stawiał wobec niej oporu. Bez uprzedzeń zaczął w pewnym momencie życia czytać List do Rzymian, a Bóg zajął się resztą. Poprzez swoje Słowo otworzył jego umysł. I zgodnie z obietnicą, to Słowo nie wróciło do Boga, zanim nie wykonało swojej pracy (por. Iz 55, 9–11). Święty Augustyn najpierw więc odkrył w Słowie Bożym – tak sam o tym pisał – piękno miłości, która bezwarunkowo przyjmuje i przebacza. Ten pierwszy, darmowy moment nawrócenia nigdy nie przestał więc nazywać wielkim pięknem, zamieszkującym od zawsze w głębi jego serca. Moralną zmianę życia zaliczał natomiast do rozkwitających owoców tego pierwotnego doświadczenia. Święty Augustyn postrzegał nawrócenie zawsze w tych dwóch wymiarach: łaski objawiającej się w sercu i moralnej gotowości do podjęcia nowej drogi.
Dziś też bywa tak, że bardzo wytrwale o nawrócenie swoich dzieci czy wnuków modlą się rodzice i dziadkowie. Zdarza się to i w drugą stronę. W mojej pamięci na długo pozostanie Staś z drugiej klasy, który podczas jednej z katechez modlił się do Boga: „Proszę Cię za mojego dziadka – on już trzydzieści lat nie był w Kościele i pewnie zapomniał, jak Ty Go kochasz”. Zawsze jednak – a może nawet przede wszystkim – modlitwa po nawrócenie jest dostępna dla każdego z nas. Jest stwarzaniem przestrzeni w naszym życiu dla Boga, aby to On otwierał nam oczy i obdarzał motywacją do zmiany życia.
Motywująca wdzięczność
I jeszcze jedno, bardzo ważne dopowiedzenie: w cytowanej na początku Ewangelii według św. Marka, Jezus nie mówi o nawróceniu tak, jakby był to jednorazowy akt, ale trwająca wciąż postawa: „nawracajcie się”. „Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” – wyjaśnia św. Paweł w Liście do Rzymian. Aby nawrócenie było rzeczywiście drogą, konieczny jest więc nieustannie powtarzany rachunek sumienia i spowiedź. Pozornie wydaje się, że jest to pomijanie pierwszego etapu nawrócenia, aby skoncentrować się na drugim, czysto moralnym. Tyle że tak wcale być nie musi. Aby tak nie było, św. Ignacy Loyola zachęca, by rozliczanie się z własnymi grzechami zawsze poprzedzać modlitwą wdzięczności. Wdzięczność sama bowiem odkrywa obecność działającego w życiu Boga. Jest pamięcią o tych wszystkich minionych przemianach myślenia i działania, które sprawiły, że rzeczywiście wciąż jest za co dziękować, wciąż widać, jak bardzo warto było pójść tą właśnie drogą. Jest żywą pamięcią o miłości Boga.
To ta pamięć dopiero, podkreśla św. Ignacy Loyola, gwarantuje, że człowiek odnajdzie się w sytuacji syna marnotrawnego, który pośrodku swojej beznadziei przypomina sobie dom Ojca. I dopiero tam znajduje siłę, aby iść dalej z radością i nadzieją, i to pomimo tak wielu popełnionych grzechów.