Pytanie o zasadność religii w szkole powraca wraz z doniesieniami medialnymi o malejącej liczbie uczestników katechezy. Głównie w szkołach średnich. Musimy mieć jednak świadomość, że tendencja ta właściwa jest dla dużych miast i ściany zachodniej naszego kraju. Ktoś oczywiście powie, że to tylko kwestia czasu i ten trend stanie się czymś powszechnym w Polsce. Tak rzeczywiście może się stać. Dlatego nie możemy nie pytać, dlaczego tak się dzieje. Przyczyn jest kilka.
Nieszczęsny dar
Pierwsza, która przychodzi na myśl, to laicyzacja społeczeństwa. Na ten temat powiedziano już bardzo dużo. Wciąż próbujemy zdefiniować konkretne przyczyny tego nurtu. Jest to na pewno tendencja obecna w całej Europie od kilku stuleci i nasila się w ostatnich dziesięcioleciach. Do Polski dotarła ona z ogromną siłą po roku 1989, wraz z demokratyzacją państwa i wolnością mediów. Także z powodu szerokiego dostępu do informacji i trendów kulturowych, ukształtowanych już solidnie w państwach zachodnich, do jakich mają od tego czasu dostęp Polacy. Nieszczęsny dar wolności – jak o niej pisał ks. Józef Tischner – okazał się dla nas prawdziwym wyzwaniem. Badania socjologiczne, prowadzone chociażby w środowisku KUL, przewidywały tę aktualną sytuację. Nie powinniśmy być nią szczególnie zaskoczeni. Choć trzeba też przyznać, że jej nadejście w stosunku do wyników tych badań nastąpiło z pewnym opóźnieniem.
Wydaje się więc, że obecne przyśpieszenie może mieć więc związek nie tylko z tym szerokim nurtem kulturowym, ale także z konkretnymi wydarzeniami, i tymi w państwie, i w Kościele. O tym, że Polacy mogą dystansować się do Kościoła także z powodu braku klarownego świadectwa po stronie duchownych, odważył się otwarcie napisać abp Stanisław Gądecki w Liście pasterskim na Wielki Post. Trudno nie przyznać mu w tym punkcie racji, nawet jeśli należałoby też zauważyć, że poznański arcybiskup ujął ten temat bardzo delikatnie, wręcz zbyt delikatnie. Co nie znaczy, że problem rozczarowania Kościołem leży jedynie po stronie duchownych. Do takiej oceny również mi daleko. Wszyscy możemy oglądać – również ujmując rzecz bardzo delikatnie – nierozsądne występy polityków czy osób świeckich zaangażowanych w Kościele, które szczególnie w ostatnich latach wykrzywiły relacje państwo–Kościół. Skutki tego wykrzywienia, zresztą radykalnie niezgodnego z nauczaniem społecznym Kościoła, są dzisiaj opłakane… Także dla katechezy w szkole.
Na pewno nie pomógł polskiemu społeczeństwu w „polubieniu” Kościoła opór, na jaki w swoich reformach natrafił w Polsce papież Franciszek. Jest to opór równie silny po stronie duchownych, jak i świeckich. Nie zawsze wyrażany publicznie i explicite, ale mimo to bardzo głęboki i skuteczny.
Czy to źle, że mamy wolność, demokrację, szeroki dostęp do informacji i możliwość uczestnictwa w kształtowaniu się współczesnej kultury? Oczywiście, że nie. Czy to źle, że ludzie dowiadują się o nadużyciach w Kościele? Nie. Problemem nie jest informacja, ale powód, dla którego ona zaistniała: zło nadużyć. Nawet więc jeśli niektóre media chcą widzieć w Kościele przede wszystkim zło, a nie dostrzegają już za wiele dobra, i w jakiś sposób informacjami manipulują, to nieszczęsny dar wolności pozostaje darem, którego nie możemy się wyrzec. Cennym darem, za który nasi przodkowie oddali życie.
Dwie strony medalu
Powód drugi jest prozaiczny, wręcz banalny. Ale właśnie dlatego tak bardzo niedoceniana jest w debacie publicznej jego siła oddziaływania na stan katechezy w Polsce. Chodzi o plan lekcji i ujmowanie religii blokowo – dwie lekcje pod rząd tego samego dnia. A także rozpoczynanie dnia od lekcji religii – czytaj godzina 7.10, czy też kończenie zajęć rzeczonym przedmiotem. Sama tego doświadczyłam, kiedy to w mojej szkole, po miesiącu trwania roku szkolnego zmieniono plan. Religię w jednej z klas przesunięto tak, że młodzież lekcje kończyła o 17.10. Efekt? Kolejne osoby przyniosły deklaracje nieuczestniczenia w religii. No i do przyczyn wypisywania się z lekcji religii trzeba dodać, że mamy słabych katechetów. Naprawdę? Z pewnością znajdziemy takich, którzy mogliby udoskonalić swój warsztat, zgłębić teologię, czy też popracować nad umiejętnościami miękkimi. Ale takich nauczycieli, którzy powinni się doszkolić, a właściwie permanentnie się doszkalać, znajdziemy wśród matematyków, historyków, biologów, fizyków, muzyków… (z całym szacunkiem dla moich koleżanek i kolegów). Iluż uczy z pożółkłych kartek? W każdym przedmiocie znajdziemy zaangażowanych pasjonatów i przeciętniaków. Wśród katechetów też. I jeśli mówimy, że uczniowie uciekają z lekcji religii, bo mają słabych katechetów, to musimy uczciwie spojrzeć, że ten medal ma i tę drugą stronę.
Świat wartości
Wśród nauczycieli religii są i tacy, którzy otrzymują wyróżnienia w konkursie Nauczyciel Roku, mam tu na myśli ks. Damiana Wyżkiewicza. A takich nauczycieli – katechetów roku, dekady, trzydziestolecia mamy więcej. Ale nie każdego uhonorowano. Na co dzień wsłuchują się w głosy młodych ludzi, podejmują dialog z nimi, sieją Ewangelię, dają świadectwo wiary. A co najważniejsze, przekazują wartości. Słyszałam, jak pani dyrektor jednej ze szkół ponadpodstawowych na koniec hospitacji lekcji religii zwróciła się do młodzieży, by się cieszyli, że są na tej lekcji, bo to jedna z niewielu, na których mówi się o wartościach. Sama niejednokrotnie słyszę, czy też otrzymuję listy, od rodziców moich uczniów z podziękowaniem za pracę z dziećmi i młodzieżą. Za to, że dzieci uczą się szacunku, wiary, wrażliwości na piękno i człowieka. W taki świat młode pokolenia wprowadza wielu katechetów. Dodałabym, że dziś wielu katechetów jest jedynymi, którzy w Boży świat wprowadzają. A to również bywa nam stawiane jako zarzut, bo zdaniem przynajmniej niektórych medialnych „ekspertów”, indoktrynujemy zamiast uczyć. Zastanawiam się więc, jak nazwaliby owi eksperci nauczycieli polskiego czy historii, którzy próbują przekazywać jakikolwiek świat wartości. Czy to już indoktrynacja, bo poza intelektem porusza też sumienia?
A że od niektórych nauczycieli religii młodzież ucieka? Jestem przekonana, że jeśli matematyka, fizyka, chemia, historia i wiele innych przedmiotów byłoby lekcją z wyboru, wypisów byłoby równie dużo jak z religii.
Otóż nie!
I jeszcze jedna kwestia nie daje mi spokoju. Przeczytałam ostatnio, że przez katechetów, a właściwie ich pensje, miasto musi wstrzymywać inwestycje. Bo przecież były podwyżki pensji i na katechetów miasto wydało krocie. Takie samo krocie wydano na nauczycieli innych przedmiotów. A dlaczego katechetom przyznano podwyżki? Dlatego, że są nauczycielami z wszystkimi prawami i obowiązkami z Karty Nauczyciela. Mój etat jest taki sam jak innych nauczycieli. Mam te same obowiązki, prowadzę zajęcia dydaktyczne, pełnię dyżury, uczestniczę w posiedzeniach Rady Pedagogicznej, piszę sprawozdania, jestem opiekunem w czasie wycieczek szkolnych, przeszłam taką samą ścieżkę awansu zawodowego jak każdy nauczyciel. Dlaczego więc pieniądze na moją pensję odwlekają remont płyty głównej Starego Rynku w moim mieście? A może to pieniądze na podwyżki dla historyków albo biologów hamują rozwój Poznania? Niedorzeczne, prawda? Głosy o tym, jak to musimy zaciskać pasa z powodu pensji dla katechetów, uważam za populistyczne. Już dwa lata temu, w czasie strajku nauczycieli pojawiły się głosy, że katecheci nie strajkują, bo im już obiecano podwyżki. Otóż nie! Nauczyciele religii nie strajkowali z innego powodu.
Wielokrotnie katecheci są też nauczycielami innych przedmiotów. Są świetni i na lekcjach historii, i na lekcjach religii. Uczą geografii, a za chwilę głoszą kerygmat. Niektórzy pełnią funkcję dyrektorów. Dlaczego otrzymujemy pensje? Bo „godzien jest robotnik zapłaty swojej”. Niezależnie z jakim przedmiotem jesteśmy związani.
Bez lęku
Czy katecheci boją się o swoją przyszłość? Myślę, że nie. Wielu z nas mogłoby powtórzyć za apostołami, Piotrem i Janem: „Bo my nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli”. Dlatego wielu z nas, oprócz wypełniania zadań wynikających z Karty Nauczyciela, podejmuje służbę w parafii. To właśnie panie i panowie od religii prowadzą schole dziecięce, angażują się w grupy przygotowania do bierzmowania, prowadzą katechezę parafialną, przewodzą drodze krzyżowej, przewodniczą nabożeństwu różańcowemu… W sumie lista bez końca. Wielokrotnie za „Bóg zapłać”. Bo są gotowi dla służby, bo widzą taką potrzebę, bo rozumieją, co znaczy towarzyszenie młodym ludziom.
Na moich lekcjach pojawiają się osoby niepraktykujące. Jakoś trudno mi mówić o uczniach klasy siódmej czy ósmej, że są ateistami. Postrzegam ich jako niepraktykujących, zranionych, zawiedzionych. Mają tysiące pytań. Nie odrzucają Boga. Oni Go poszukują. Oni o Boga pytają. Potrzebują kogoś, kto im pomoże Boga rozpoznać. Stąd moje przekonanie, że katechetom nie zabraknie pracy. Warto jedynie pamiętać to, co powiedział papież Paweł VI. I choć minęło już tyle lat, te słowa są wciąż aktualne: „Współczesny świat potrzebuje bardziej świadków aniżeli nauczycieli. A jeżeli słucha nauczycieli, to dlatego że są świadkami”.