Ks. Henryk Seweryniak: Spowiadanie się to kwestia pewnej kultury sumienia. Kształtowanie tej kultury w dużej mierze zależy od nas, kaznodziejów i spowiedników. Jak pięknie by było, gdybyśmy potrafili pokazać, co jest dobrem, a co jest złem. Gdybyśmy potrafili dobrem zachwycić, a złem nie tyle straszyć, ile je obrzydzić. To jest początek rachunku sumienia. Ważne jest, żeby robić go z prawdziwych grzechów, a nie z rzeczy drugo- czy trzeciorzędnych. Żeby pytać o to, czego nie ma pewnie w starych rachunkach sumienia: o wypłacanie ludziom należnych pensji. O to, czy nie kombinuję, nie załatwiam czegoś. Kto to uważa za grzechy?! Do tego ważna jest odpowiednia pokuta. Żeby za nadużycia finansowe wobec drugiego człowieka nie odmawiać różańca, ale iść i dać komuś 50 czy 100 zł. Żeby między winą a pokutą była choć odrobina współzależności.
M.B.: A zadośćuczynienie nie zaczyna nam znikać? Ludzie myślą, że skoro się wyspowiadali, to mają sprawę z głowy. Czasem powiedzą „przepraszam”, choć nie zawsze. A przecież stała się konkretna krzywda, którą często można naprawić! Tylko bądźmy sprawiedliwi: możemy sobie narzekać, że słabo wypełniamy warunki spowiedzi, ale i tak jesteśmy szczęściarzami. Pierwsi chrześcijanie nawracali się, przyjmowali chrzest – ale o tym, żeby ktoś winy odpuścił im ponownie, nie mogli nawet marzyć. A Augustyn, święty i doktor Kościoła, nie spowiadał się nigdy!
H.S.: Co więcej, modlił się prosząc Boga, żeby uchronił go od konieczności przystąpienia do pokuty! Pierwsi chrześcijanie, jeszcze pamiętający Jezusa i apostołów, uważali – słusznie zresztą – że chrzest św. gładzi grzech pierworodny i wszystkie grzechy przed chrztem popełnione. Wierzymy w to również dzisiaj. Zauważ, że przyjmujący chrzest dorośli nie spowiadają się wcześniej przed tym sakramentem. Ale wierząc w to, że chrzest gładzi wszystkie grzechy, pierwsi chrześcijanie byli jednocześnie zbyt wielkimi optymistami. Uważali bowiem, że człowiek po przyjęciu chrztu jest zdolny do tego, by już nigdy więcej grzechu nie popełnić i do końca życia trwać w stanie łaski. A skoro przebaczać może tylko Bóg, to Kościół wybaczając, wychowywałby do lekceważenia grzechu. Wprawdzie Klemens Rzymski (zmarły około 101 r.) pisał o Bożym miłosierdziu i możliwości pokutowania, ale trwało w Kościele wielkie zmaganie się z tym tematem.
M.B.: Ale niedługo! Z około 150 r. pochodzi słynny Pasterz. Hermas stwierdza w nim, że „tylko jeden jedyny raz może skutecznie pokutować ten, kto po owym wielkim i świętym wezwaniu – czyli chrzcie – dał się diabłu skusić do grzechu. Gdyby kiedykolwiek później zgrzeszył ponownie i liczył, że raz jeszcze będzie mógł czynić pokutę, nic mu już jego pokuta nie pomoże”.
H.S.: I zobacz: św. Augustyn pojawi się na świecie dwieście lat po Pasterzu, a pogląd ten nadal będzie żywy! To dlatego właśnie syn św. Moniki tak bardzo nie chciał powtórnej spowiedzi. Mogła ona być jego ostatnią, więc lepiej było zachować tę możliwość na jakąś „chwilę ostateczną”. Poza tym zwykle wiązała się naprawdę z wielkimi grzechami, z cudzołóstwem, z morderstwem czy apostazją, odstąpieniem od wiary. Nic dziwnego, że św. Augustyn o tym nie marzył…
M.B.: Do tego dochodziła jeszcze pokuta. Ciężka, a na dodatek publiczna!
H.S.: Publiczna pokuta miała swój początek w publicznych grzechach. Słyszymy dużo i czcimy męczenników z czasów prześladowań rzymskich, ale nie możemy mieć złudzeń: nie wszyscy chrześcijanie bohatersko szli na śmierć z imieniem Jezusa na ustach. Było ich dużo – ale byli i tacy, którzy Jezusa się wypierali, żeby ocalić życie czy oszczędzić sobie cierpienia. Nazywano ich lapsi, czyli „upadli”. Przy czym ich winą nie było samo unikanie cierpienia, ale rzecz dużo gorsza: zmuszeni przez Rzymian składali ofiary pogańskim bożkom. Potem, gdy prześladowania ustały, ludzie ci często chcieli wrócić do Kościoła. Musieli wtedy wyznać swoją winę przed całą wspólnotą, wyrazić żal, postanowić poprawę i odprawić publiczną pokutę, nałożoną przez biskupa. Dopiero po jej odprawieniu biskup nakładał na nich ręce i udzielał rozgrzeszenia.
M.B.: Żebyśmy sobie dobrze wyobrazili i nie mylili tamtej pokuty z naszym odmówieniem litanii! Pokutnicy musieli wówczas nosić włosienicę. Nie wolno im było w czasie pokuty sprawować żadnych urzędów. Musieli pościć i powstrzymywać się od pożycia małżeńskiego. Oczywiście nie przystępowali też do Komunii św., a na Mszy mogli być tylko w przedsionku kościoła.
H.S.: Czas trwania takiej pokuty – a mogła trwać nawet wiele lat – wyznaczał biskup. Zwykle kończyła się w Wielki Czwartek, żeby umożliwić nawróconemu pełnie uczestnictwo w uroczystościach paschalnych. Ale po takim pojednaniu piętno na człowieku zostawało: nie mógł zostać kapłanem, nie mógł się ożenić i nie mógł już nigdy pełnić żadnego urzędu. Wyraźnie zmieniać się to zaczęło dopiero około VI w. Wtedy zaczęto spowiadać się częściej, choć nadal – co ciekawe! – rozgrzeszenie otrzymywało się dopiero po odprawieniu nałożonej przez kapłana pokuty.
M.B.: A potem pojawili się mnisi iroszkoccy, którzy wprowadzili kolejną rewolucję.
H.S.: Mnisi iroszkoccy ewangelizowali północą i zachodnią Europę i tu zaczęli odchodzić przede wszystkim od praktyki publicznego wyznania win w stronę tak zwanej spowiedzi usznej, gdzie penitent pozostaje ze spowiadającym się sam na sam. I to pewnie nie był zły pomysł. Ale wprowadzili również coś, co potem zrobiło Kościołowi wiele krzywdy, to znaczy „księgi penitencjarne”.
M.B.: Dziś niewyobrażalne! To były katalogi, zawierające wszystkie możliwe grzechy wraz z przypisanymi do nich pokutami i czasem ich trwania. Spowiadający wyznawał swoje winy, a ksiądz w katalogu szukał, jaka taryfa za co się należy. Na szczęście nie trwało to zbyt długo.
H.S.: W X w. odwrócono kolejność pokuty i rozgrzeszenia. Odprawienie pokuty nie było już warunkiem otrzymania odpuszczenia win, ale pozostawione zostało na później w sumieniu człowieka. Również wtedy porzucono taryfikatory, ale mentalność ważenia grzechów i liczenia, ile za co „się należy”, przetrwała dość długo. To przecież przeciwko niej buntował się jeszcze wiele wieków później Marcin Luter.
M.B.: A takie formy, jak nabożeństwa pokutne z indywidualną spowiedzią albo absolucja generalna?
H.S.: To już zupełna nowość w całej historii spowiedzi, bo wprowadzona na Soborze Watykańskim II. Absolucja generalna to rozgrzeszenie wielu penitentów jednocześnie, bez wcześniejszej indywidualnej spowiedzi. I to jest forma absolutnie nadzwyczajna, zarezerwowana na niebezpieczeństwo śmierci, kiedy nie ma możliwości wyspowiadania wszystkich. Na przykład w spadającym samolocie.
M.B.: Dobrze, że taka możliwość jest: ale chyba lepiej jednak modlić się tu ze św. Augustynem, żeby Bóg chciał nas od takiej spowiedzi zachować.