Obraz i szkic można zobaczyć na wystawie zatytułowanej „Chrystus Dalego w Rzymie”, w jednym z bardziej znanych kościołów Wiecznego Miasta – San Marcello al Corso, w ramach przygotowań do Roku Świętego 2025.
Z dziejów pewnego niedomówienia
Dziesięć, może piętnaście, lat temu podczas zajęć z nurtów kultury XX i XXI wieku
wspomniałem o egzorcyzmie, nawróceniu i „mistycyzmie nuklearnym” Salvadora Dalego. W przerwie kolejnych zajęć podeszła jedna ze studentek i powiedziała mi, że w pokoju w akademiku mieszka z nią koleżanka z historii sztuki. Gdy przedstawiła jej treść mojego wykładu, tamta, nieco skonfundowana, zauważyła, że u nich na studiach o niczym takim się nie mówiło i czy mógłbym podać jej namiary na lektury dotyczące religijności hiszpańskiego artysty.
Istotnie, sprawa ta jest przez historyków sztuki albo przemilczana, albo kwituje się ją uwagą, że Dalí popadł w „skrajny, ezoteryczny mistycyzm”. O ile przedwojenne wystąpienia artysty – zauważa Marcin Kołpanowicz – są dobrze opisane, o tyle historycy sztuki stają się bardzo powściągliwi, gdy przychodzi im mówić o jego nawróceniu. A tylko w tym świetle można zrozumieć wiele jego późniejszych dzieł, choćby właśnie Chrystusa św. Jana od Krzyża. Owszem, pewne znaki zapytania zostają. Nie zawsze wiadomo, co u Dalego jest prowokacją, pozą czy mistyfikacją, a co rzeczywistością. Zafascynowany Freudem, a później pracami André Bretona i innych surrealistów, tworzył, odwołując się do wymyślonej przez siebie „metody paranoiczno-krytycznej”, opartej na grze halucynacji, marzeń sennych, złudzeń optycznych i perwersyjnych skojarzeń. Gdy komunizujący surrealiści wyrzucili go w 1934 r. ze swojego grona za rzekomy faszyzm i chciwość, zauważył: „Przecież surrealizm to ja” i długo jeszcze tworzył w tym nurcie, co umożliwiało mu i ekstrawaganckie zachowania, i błazenadę.
Mimo to, podczas długiego pobytu w trakcie wojny w Ameryce, wraz z żoną, Rosjanką Eleną Diakonową, znaną jako Gala, Dalí zbliżył się do chrześcijaństwa. „Pomiędzy tyloma rzeczami – pisał w 1941 r. – które pozostaną dla nas na zawsze tajemne i niezgłębialne, jedna tylko prawda nie przestaje błyszczeć z równą siłą i wielkością: żadne z filozoficznych, moralnych, estetycznych czy biologicznych odkryć nie pozwala zanegować Boga. Co więcej, świątynia, której mury wzniosły nauki szczegółowe, nie może mieć innego dachu prócz Boskiego nieba. Niebo, oto czego zakochana w absolucie moja dusza poszukiwała w ciągu całego swego życia, które mogło się niektórym wydać pogmatwane i by powiedzieć wszystko bez ogródek, przesycone demoniczną wonią siarki. […]. PS Teraz jeszcze nie mam Wiary i obawiam się, że umrę bez Nieba”.

Szkic ukrzyżowania autorstwa św. Jana od Krzyża, którym zainspirował się Dalí Fot. ks. Wojciech Kowicki
Egzorcyzm
Dużo wskazuje na to, że w 1947 r. Dalí do nieba się zbliżył – miał wtedy otrzymać z rąk włoskiego zakonnika o. Gabriela Marii Berardiego egzorcyzm. Berardi to postać nietuzinkowa: wyświęcony w 1935 r. w zakonie Sług Maryi, pierwsze lata posługi spędził w Orvieto, gdzie był przeorem i proboszczem. Powołany podczas II wojny światowej na kapelana wojskowego, zajmował się prześladowanymi i uchodźcami, ale za niedopełnienie jakichś zobowiązań finansowych został zawieszony w funkcjach kapłańskich i wyjechał do Francji. W Paryżu został księdzem-robotnikiem, był także ponoć drugim tenorem w chórze Sorbony, a jednocześnie praktykował działalność egzorcysty i z oddaniem pracował wśród ubogich. Właśnie wtedy, próbując zapanować nad duchowym zagubieniem, miał odwiedzić go Dalì. O. Berardi opowiadał potem przyjaciołom i krewnym, że w dowód wdzięczności otrzymał od artysty stworzony przez niego krucyfiks. Istotnie, wśród rzeczy zakonnika, który zmarł w 1984 r. w Wiecznym Mieście w opinii świętości i był nawet nazywany „rzymskim ojcem Pio”, znaleziono rzeźbę Ukrzyżowanego. A wybitny włoski historyk sztuki, Armando Ginesi, stwierdził, że istnieją „wystarczające powody stylistyczne”, aby dzieło przypisać Dalemu. Trudno tylko określić, czy darowizna miała miejsce we Francji, czy raczej później, w Rzymie, gdzie artysta kilkakrotnie odwiedzał zakonnika.
Trudno też powiedzieć, czy życie Dalego od tego momentu radykalnie się zmieniło i czy jego chrześcijaństwo było konsekwentne. Wiadomo, że dwukrotnie był przyjmowany na audiencjach przez papieża Piusa XII i św. Jana XXIII, a 1958 r. w sanktuarium dels Àngels w katalońskiej Gironie Salvador Dalí i Gala wzięli ślub kościelny. Od końca lat 40. liczy się również jeden z najbardziej twórczych okresów w twórczości artysty – okres „mistycyzmu nuklearnego”. Dalí ogromnie przeżył wybuch bomby atomowej 6 sierpnia 1945 r. Fascynowała go potęga energii jądrowej i rządzące nią prawa. Mawiał, że aby ją zrozumieć, ma „niezwykłą broń: mistycyzm”. Rozumiał pod tym słowem najgłębszą – dzięki łasce Bożej – intuicję tego, co jest; bezpośrednie uchwycenie tajemnicy istnienia. Oznaczało to dla niego, jako twórcy, zadanie śmierci wynikającej ze sceptycyzmu i braku wiary dekadencji malarstwa. „Dla mnie jesteś, Tereso z Ávili!” – wykrzykuje wtedy. „Aktualizując hiszpański mistycyzm, ukazując duchowy fundament wszelkiej substancji, dowiodę moją pracą jedności wszechświata” (Manifest mistyczny, 1951). Z tym programem w sercu maluje swoje niezapomniane Madonny: Z Port Lligat (1949, 1950), In partiales (1952), Assunta Corpuscularia (1952). Rozmaite cząstki materii, elementy i fragmenty wibrują na nich, utrzymywane w jedności przez postać Maryi z Jezusem w Jej łonie. A twarzy Madonnie użycza zazwyczaj Gala.
Ukrzyżowany św. Jana od Krzyża
W tych okolicznościach w 1951 r. Dalí maluje Chrystusa św. Jana od Krzyża, dzieło, które dosłownie i w przenośni łączy się z jego duchowym pielgrzymowaniem. Tuż po Bożym Narodzeniu 1948 r., pośród padającego śniegu, artysta wraz z Galą udaje się do klasztoru Wcielenia w Ávili, „matecznika” dwójki najwybitniejszych mistyków hiszpańskich: św. Teresy Wielkiej i św. Jana od Krzyża, by obejrzeć tam obrazek (57x47 mm), naszkicowany przez o. Jana czarnym tuszem na kartce, nota bene skradzionej Teresie. Dalego namówił do tej wyprawy i polecił przełożonym klasztoru inny charyzmatyczny zakonnik – karmelita o. Bruno de Jésus-Marie OCD, w świecie Jacques Froissart. W młodości pasjonat Nietzschego, Froissart ciężko przeżył kilka miesięcy służby w okopach „wielkiej wojny”, nazwanej potem I wojną światową. I właśnie wtedy odkrył Dzieje duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Była to, jak mówił, „miłość od pierwszego wejrzenia”, o której nie omieszkał poinformować w 1915 r. listownie matki Agnieszki od Jezusa, przeoryszy Karmelu w Lisieux i starszej siostry św. Teresy. Przyjaźnił się z Jacquesem i Raissą Maritainami, w 1929 r. założył w Paryżu znaną szkołę modlitwy, a rok później został dyrektorem „Studiów Karmelitańskich” („Études Carmélitaines”). Wydawał numery pisma, poświęcone najróżniejszym kwestiom: mistycyzmowi, stygmatom, nocy mistycznej, ryzyku chrześcijańskiemu, psychoanalizie i kierownictwu duchowemu. W 1946 r. opublikował tom o mistyce hiszpańskiej z antologią tekstów św. Teresy z Ávila i św. Jana od Krzyża. Być może to spowodowało zainteresowanie się Dalego jego osobą i późniejszą wieloletnią przyjaźń, dzięki której Katalończyk mógł obejrzeć wspomniany szkic, niejako artystyczny zapis wizji, podczas której „Bóg Ojciec mówił [Janowi] o wielkim darze miłości Jego Syna”. To podczas tej wizji z 1572 r. wielki mistyk i reformator Karmelu ujrzał z góry, „jakby z Bożego punktu widzenia” zmiażdżonego bólem Jezusa, który „oddaje ducha”. Jego głowa opada na piersi, niemal nie widać twarzy, nogi pozostają ugięte pod ciężarem ciała, ramiona wyciągnięte, ręce przebite nienaturalnej wielkości gwoźdźmi. Z nieba zdają się spływać ciężkie krople, łzy Ojca… „Ten rysunek, gdy go ujrzałem po raz pierwszy – wyznawał Dalí – wywarł na mnie tak wielkie wrażenie, że później […] śniłem Chrystusa w takiej pozycji, ale na tle krajobrazu Port Lligat, i usłyszałem głosy mówiące do mnie: «Dalí, musisz namalować tego Chrystusa»”.
„W 1950 r. – dodawał gdzie indziej – widziałem «kosmiczny sen», w którym ukazał mi się ten obraz w kolorze, a który w moim śnie był «jądrem atomu». Rdzeń ten nabrał wówczas metafizycznego znaczenia i uznałem go za główny składnik wszechświata – Chrystusa!”.
Ukrzyżowany Dalego
Następnego dnia artysta zaczął malować. Zamierzał, jak wspomina, uwzględnić wszystkie atrybuty ukrzyżowania: gwoździe, koronę cierniową itp., a także zamienić krew na dłoniach i stopach w czerwone kwiaty. Ale tuż przed ukończeniem obrazu drugi sen wszystko zmienił, być może za sprawą hiszpańskiego przysłowia: A mal Cristo, demasiada sangre” („Za mało Chrystusa, za dużo krwi”). W tym drugim śnie widział obraz bez tych wszystkich szczegółów, „jedynie metafizyczne piękno Chrystusa-Boga”.
Tak powstało w 1951 r. sporej wielkości płótno (205×116 cm), przechowywane dzisiaj w Muzeum Kelvingrove w Glasgow. Przedstawia Ukrzyżowanego krańcowo różnego od pasyjnych obrazów, do których przyzwyczaiła nas katolicka pobożność. Pięknego, odwołajmy się raz jeszcze do interpretacji Dalego, „jak sam Bóg, którego ucieleśnia”. Owszem, perspektywa św. Jana od Krzyża pozostaje – Dalí maluje Chrystusa widzianego z góry, „tak jak widzi go Ojciec”. Także u niego nie oglądamy twarzy Zbawiciela. Na Jego ciele nie ma jednak żadnej skazy, żadnej rany na dłoniach i stopach. To człowiek, przez którego, z którym i w którym cierpienie zostało całkowicie pokonane. Nie ma korony cierniowej, ale jest zapowiedź apoteozy, która dokona się w Zmartwychwstaniu, Wniebowstąpieniu i Zesłaniu Ducha Świętego. Dlatego również krzyż, to zawieszona w przestrzeni, majestatyczna bryła, pokonująca naturalne ciążenie materii. Chrystus nie jest do krzyża przybity, ale zjednoczony z nim wznosi się ku górze jak ogromny ptak i z tej perspektywy ogarnia spojrzeniem świat ludzi. Jest siłą zapewniającą jedność tego świata. Jest jego Alfą i Omegą.
Płynące z góry Boskie światło spowija postać Zbawiciela. Rozjaśnia ono nawet budzący się do życia poranek i wstający świt, „albowiem – jak wciąż przypomina naszej oświeconej cywilizacji Psalmista – w Twojej światłości, Panie, oglądamy światło”. Ziemskie, „materialne” światło świtu rzuca cienie, Boska światłość – nie. Jak reżyser wprawną ręką prowadzący kamerę, „Dalí sprawia, że na horyzoncie pojawiają się góry, które okalają jezioro, a na pierwszym planie łódź osiada na mieliźnie, podczas gdy kilku rybaków porządkuje sieci. Aluzja do apostołów i Jeziora Tyberiadzkiego jest oczywista, ale jest tu także odniesienie autobiograficzne do katalońskiej miejscowości Port Lligat, gdzie artysta mieszkał, jak również do innych miejsc z nim związanych, by wspomnieć niespokojne skały Katalonii” (A. Tradigo, Człowiek krzyża). Dalí przyznaje, że krajobraz ten wypełnił postaciami, zaczerpniętymi z obrazów podziwianych przez siebie artystów Diego Velazqueza i Luisa Le Naina.
Jest jeszcze jeden detal – przyczepiona do krzyża niewielka kartka, złożona wcześniej na czworo, teraz rozłożona, zastępująca titulus crucis Piłata – „Jezus Nazareński Król żydowski”. Kartka jest pusta. Mówią, że Dalí nawiązał w ten sposób do pewnego obyczaju mistrzów średniowiecza. Ale kto wie, czy nie chciał przez to powiedzieć czegoś, co równą dozą geniuszu oddał Roman Brandstaetter, zamykając poemat Ukrzyżowanie słowami:
Takie było Twoje ukrzyżowanie, Boże […]
Ale to jeszcze nie wszystko. Jest między
Nami sprawa, którą muszę ujawnić,
Aby ujawnione zostały wszystkie przyczyny
Twojego męczeństwa. Brak wśród nich
Mojego grzechu. Grzechu nie popełnionego.[..]
Urodziłem się dwa tysiące lat później.
Gdybym żył za Twoich czasów, w Jerozolimie,
Na pewno bym wołał:
„Krew Jego na nas i na syny nasze!” […]
Dlatego przebacz mi tę moją bolesną świadomość,
Dlatego przebacz mi tę gorzką możliwość,
Tę jeszcze jedną przyczynę Twojej śmierci, […]
Przebacz mi, Boże, grzech nie popełniony.