Monika Białkowska: Mówimy o nich głównie w Wielkim Tygodniu, zapominając o uniwersalnym przesłaniu i o tym, jakie znaczenie mają słowa Jezusa z krzyża w Jego nauczaniu. A one przecież nie są oderwane od kontekstu życia Jezusa.
Ks. Henryk Seweryniak: Zacznijmy od tych pierwszych, które padły jeszcze w momencie krzyżowania. „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. One, czytane właśnie w kontekście całego nauczania Jezusa, nie tylko nie dziwią, ale są naturalne. Ten, który w Kazaniu na górze uczył o przebaczeniu, nie może zachować się inaczej.
MB: Nie może – nie chce – tak wybiera. Nie nienawidzi. Nie wybucha gniewem. Nie obraża się, jak mogą Mu to robić, jak mogli Go nie rozpoznać. Błaga Boga o wybaczenie dla tych, którzy robią Mu krzywdę.
HS: Samo sformułowanie, że „nie wiedzą, co czynią”, jest ciekawe. Oni przecież z jednej strony doskonale wiedzą. Schwytali bluźniercę, wykonują zasądzoną na niego karę. A jednocześnie nie rozumieją sensu tych wydarzeń: jak sensu wielu wydarzeń ludzie nie rozumieją po dziś dzień. I to zawsze powinno nami wstrząsać, zwłaszcza jeśli wydaje nam się, że zrozumieliśmy wszystko. Czy na pewno wiem, co robię? Czy przekonany o swojej wiedzy, nie jestem ślepy? Czy przez swoją pewność wiedzy nie zamykam się na prawdę, którą mam tuż przed oczami?
MB: Czasem łatwiej jest „nie wiedzieć”. Łatwiej powiedzieć, że nie było w tym mojej winy. Nikt nie mówi przecież, że Jezusa zabił ten czy inny żołnierz. Oni nie wiedzieli, oni wykonywali rozkaz, winni byli faryzeusze.
HS: Ale niewiedza jest usprawiedliwieniem bardzo słabym. Mówi o naszym lenistwie. Mówi o otępieniu serca, które nie chce przyjąć prawdy. Tylko zobacz, co robi Jezus. Pokazuje, że ta niewiedza jest jednak jakąś podstawą prośby o wybaczenie. Pokazuje, że niewiedza może być tą bramą, przez którą będzie mogło wejść przebaczenie.
MB: Jak dla mnie – to szczyt miłosierdzia. Głupotę i zawinioną ignorancję wybaczać mi najtrudniej. Przynajmniej mam się z czego nawracać. Ale o Jezusie mamy rozmawiać, nie o mnie. Drugie ważne słowa Jezusa z krzyża – również kierowane do grzeszników – to obietnica: „Dziś będziesz ze mną w raju”. Słyszy ją jeden z wiszących na krzyżu, ten, który się nie przyłączył do szyderstw z Ukrzyżowanego.
HS: Wydaje się, że on zrozumiał tajemnicę Jezusa – wiedział, że Jego „przestępstwo” było innego rodzaju. Wiedział, że nie miało nic wspólnego z przemocą, że jego kara nie jest sprawiedliwa. Prosił Jezusa, żeby wspomniał o nim, kiedy wejdzie do swojego królestwa. Nie wiemy, jak sobie to wyobrażał. Nie wiemy, czy słuchał Jezusa wcześniej, czy o Nim słyszał. Może wiedział, że jest tym wędrownym nauczycielem – i tam, na krzyżu, zrozumiał, że ów nauczyciel jest jednocześnie Królem. Z pewnością wyznał swoją wiarę, deklarując, że chce być przy Nim nie tylko na krzyżu, ale również w chwale.
MB: Ciekawe, czy był zaskoczony odpowiedzią Jezusa. W takim wielkim cierpieniu, jakie przeżywają ludzie umierający na krzyżu, zapewne niewiele jest miejsca na coś innego niż ból…
HS: Musiał jednak zauważyć, że Jezus nie obiecuje mu żadnej mglistej przyszłości. Mówi: „dziś będziesz ze Mną w raju”. „Dzisiaj” – to jest konkret. Jezus prowadzi człowieka do raju niegdyś utraconego, do przebywania w obecności Boga. A dobry łotr staje się obrazem nadziei, takiej pocieszającej pewności wręcz, że miłosierdzie Boże może nas dosięgnąć nawet w ostatnim momencie życia.
MB: I nie ma takiego złego życia, po którym nie możemy prosić o miłosierdzie. I nie ma takiego zmarnowanego życia, w którym modlitwa o miłosierdzie będzie na próżno… To też jest spójne z całym nauczaniem Jezusa. Miłosierdzie Boże nie odrzuca nikogo, kto chce się do niego zbliżyć.
Ale oprócz dobrego łotra świadkami umierania Jezusa byli też inni ludzie. Pod krzyżem była Maryja i był Jan. Oni też usłyszeli ważne słowa.
HS: „Niewiasto, oto syn Twój”. „Oto Matka twoja”. To jest ostatnie polecenie, jakie zostawił Jezus, po dziesiątkach przypowieści i nauk. Niektórzy mówią tu wręcz o akcie adopcji.
MB: Po ludzku, dość naturalny gest. W tamtym świecie kobiety nie funkcjonowały samodzielnie, potrzebowały „opiekuna”. Maryja była już wdową. Zdana była na opiekę Syna, który właśnie umierał. Nic dziwnego, że zatroszczył się o jej przyszłość, o jej bezpieczeństwo, o jej utrzymanie również.
HS: To pokazuje po pierwsze, jak bliski był Mu Jan (jeśli to on kryje się pod słowem „Uczeń, którego Jezus miłował”) – traktowany wręcz familiarnie. Nie każdemu można powierzyć opiekę nad własną matką. Ale też Jan otrzymał Maryję, matkę, która będzie się o niego troszczyła. Ciekawe jest to, że Jan w swojej Ewangelii w ogóle o tym opowiada. To znaczy, że to było dla niego ważne. Chciał to zachować nie tylko w swojej pamięci, ale też w pamięci rodzącego się Kościoła.
MB: Charakterystyczne dla Ewangelii Jana jest to, że ona nigdy nie prezentuje samych faktów. Jan nie opowiada – on wszystko mówi po coś. Przez każdy fakt opowiada jakąś większą prawdę…
HS: Właśnie. I tutaj też Jan mówi nie tylko o tym, że po śmierci Jezusa zaopiekował się Maryją. Używa wobec Maryi słowa „niewiasta”, którym Jezus zwracał się do Niej w czasie wesela w Kanie Galilejskiej. To sprawia, że obie te sceny, Kana i krzyż, łączą się ze sobą. Kana jest zapowiedzią, wprowadzeniem w tę definitywną ucztę weselną, w to, co na krzyżu staje się rzeczywistością. Ta „niewiasta” stanie się zresztą szybko nie tylko określeniem Maryi, ale również sposobem rozumienia całego Kościoła.
MB: Potem z ust Jezusa pada: „pragnę”. Dość naturalne w tamtym klimacie, w palącym słońcu południa, gdy człowiek wisi umęczony na krzyżu…
HS: Tu z jednej strony nie ma żadnej mistyki. Jest banalna codzienność: upał. Kwaskowate wino, popularne wśród ubogich, uchodzące za ocet. Gasiło pragnienie, więc żołnierze podawali je skazańcom. Ale znamy słowa Psalmu 69: „Gdy byłem spragniony, poili mnie octem”. Nie można udawać, że tego nie widzimy, że te słowa Psalmu się wypełniają, że to Jezus jest tym Sprawiedliwym, który miał cierpieć. Nie możemy też udawać, że nie pamiętamy skargi Boga, kierowanej do Izraela w Księdze Izajasza – na to, że lud, który był otoczony opieką i miał wydać słodkie winogrona, wydał cierpkie jagody. Nie tylko Izrael – także Kościół, także my, na troskliwą miłość Boga ciągle na nowo odpowiadamy octem – skwaszonym sercem, które nie chce dostrzegać miłości Boga. To wszystko mieści się w tym Jezusowym „pragnę”…
MB: Zostało nam jeszcze „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”. Ale wokół tego wołania narosło tyle interpretacji, że musimy zostawić je na inną rozmowę. Teraz powiedzmy tylko, co oznacza ostatnie słowo, jakie pada z ust Jezusa przed śmiercią. „Wykonało się”.
HS: Ewangeliści zapisali, że Jezus umarł około trzeciej po południu, z modlitwą na ustach. Według Jana ostatnie słowo brzmiało: „Wykonało się”. Język polski tego nie oddaje, ale w grece to tetelestai – słowo pochodzące od teios, „koniec”. Dokładnie tego słowa teios używa św. Jan, zapisując w opisie umywania nóg, że „do końca ich umiłował”. Ten „koniec” jest właśnie teraz – jest w szczytowym dopełnieniu miłości – jest w momencie śmierci. Jezus w tej miłości doszedł do granicy śmierci i tę granicę przekroczył, oddając samego siebie.