Monika Białkowska: Byłam niedawno na chwilę w Rzymie. Weszłam oczywiście do bazyliki Santa Maria Maggiore. Tam przechowywana jest Sacra Culla, Święta Kołyska, czyli po prostu żłóbek Jezusa. Badania potwierdzają, że to klonowe deseczki pochodzące z Palestyny, liczące około dwóch tysięcy lat. Niedawno część tych relikwii wróciła do Betlejem, ale zdecydowana większość nadal jest w Rzymie.
Ale siedziałam tam sobie i oczywiście zamiast pobożnie się modlić – kombinowałam. Skąd wiadomo, że to właśnie pamiątka po Jezusie? Przecież kiedy się urodził, świat wcale się nie zatrzymał i nie było tak, że ludzie chodzili za nim i zbierali wszystko, czego dotknął syn cieśli Józefa. Ot, był dzieciakiem jak setki innych w okolicy. Oczywiście znam historię tych relikwii. Wiem, że pisał o nich już Orygenes w połowie III wieku. Że patriarcha Sofroniusz w połowie VIII wieku wysłał je do papieża do Rzymu, żeby je ocalić przez zniszczeniem w nieustannych najazdach na Jerozolimę. To wszystko jest jakoś zrozumiałe. Ale skąd było wiadomo, że to jest właśnie Jego kołyska, skoro był dzieckiem jak inne? Kto zbiera takie dziwaczne pamiątki? Odpowiedź jest tylko jedna: mama…
Ks. Henryk Seweryniak: O archeologicznych śladach po Jezusie pewnie też trzeba będzie porozmawiać. Ale dotykasz tu tematu kolejnego świadka życia Jezusa, w dodatku świadka, którego bardzo szanujemy w kontekście własnej pobożności, a nie doceniamy jego świadectwa historycznego. I chodzi tu oczywiście o Maryję. U źródeł chrześcijaństwa stoi świadectwo: świadectwa konkretnych ludzi. Nasza wiara nie zrodziła się z tego, że ktoś coś napisał w księgach. Ona zrodziła się z tego, że świadczyli o niej dobrzy, poważni i godni zaufania ludzie. To oni byli świadkami, że to, co zapisano w księgach, jest prawdą. To oni przekazywali następnym, że istotą życia jest wiara rozumiana jako relacja, odniesienie do Boga, a przez Niego również do innych ludzi. Dlatego o tych ludziach, o tych świadkach też trzeba mówić, żeby chrześcijaństwo rozumieć.
MB: Takim świadkiem będzie Maryja, ale będzie też nim Piotr czy Paweł.
HS: Maryja jest dla mnie świadkiem fascynującym. Zobacz, że św. Łukasz aż dwa razy w swojej Ewangelii podkreśla, że zachowywała Ona wydarzenia z życia małego Jezusa w swoim sercu, że je rozważała.
MB: Jak każda mama. Mama pamięta nasze życie najlepiej – z tych czasów, których sami nie pamiętamy albo jeszcze nie rozumiemy.
HS: I Łukasz robi z tej matczynej pamięci ważny argument. Ona wie, co się wydarzyło. Pamięta. Jest wręcz strażniczką chrześcijańskiej pamięci.
MB: To ważne zwłaszcza dlatego, że dotyczy wydarzeń, których nikt inny nie pamiętał i w ogóle nie zauważał. Mamy pamiętają dziwne rzeczy. Pamiętają, jak ich małe dzieci mówiły na skarpetki i co się stało z kołyskami, z których wyrosły.
HS: Jestem przekonany, że to wszystko, co opisuje św. Łukasz, musiało pochodzić właśnie od Maryi. Opowieść o zwiastowaniu na przykład. Owszem, jest piękna, jest poetycka. Ale czy Łukasz mógł to wymyślić? Mógł sam z siebie napisać Magnificat? Scenę ofiarowania z kantykiem Zachariasza. Dlaczego u źródeł tych pięknych narracji i pieśni nie mogła stać Maryja – nazaretańska Miriam – wybrana, przygotowana w całej prostocie jej duszy, świadoma, choć nie bez pytań, zdziwienia? Prawdopodobnie Łukasz nadał później tym świadectwom Maryi z historii dzieciństwa Jezusa kształt literacki, ale jakoś trudno mi nie widzieć jej świadectwa u podstaw tego wszystkiego.
MB: Maryja nie doczekała wprawdzie czasów, kiedy księga była spisana, ale była przy rodzeniu się Ewangelii, była przy tym, jak opowiadano sobie spisane później historie, słuchała ich, sama opowiadała. Gdyby pojawiały się w nich jakieś fantazje na temat Jej życia, myśli, doświadczeń – protestowałaby, wyjaśniała, dopowiadała. I ktoś by nam o tym doniósł, jeśli nie sami ewangeliści, to inni pisarze z tamtego czasu, choćby z apokryfów.
HS: Po niczym takim nie ma śladu. Wynika z tego, że te ewangeliczne opowieści rzeczywiście pochodziły od Niej samej. Najwięcej oczywiście pisze Łukasz, synoptycy długo o Niej milczą – z wyjątkiem pewnego wstydliwego jednak wydarzenia. Znamy opowieść o tym, jak Maryja z resztą rodziny poszła za Jezusem przekonywać Go, żeby zaprzestał swojej misji. Marek pisze nawet wprost, że uważali, iż odszedł od zmysłów. To był dla chrześcijaństwa niewygodny fakt – gdyby to się nie zdarzyło, ewangeliści na pewno by tego nie wymyślili, nie dopisali. A oni jednak tę tradycję, tę opowieść przekazują: opowieść o Maryi, która idzie za Jezusem, jednocześnie próbując Go przed czymś bronić i nie rozumiejąc wcale wszystkiego od samego początku – mimo pięknego nauczania Kościoła o Jej doskonałości.
MB: Lubimy opowiadać, że wszystko wiedziała, rozumiała i na wszystko się zgadzała. A tu nagle mamy Maryję, która obawia się, że jej syn zwariował.
HS: Skoro nazywamy Ją przewodniczką naszej wiary, to pozwólmy Jej nią być również w tej wierze, która ma pytania, wątpliwości i która nie zawsze Jezusa doskonale rozumie.
Potem u synoptyków i u św. Jana Maryja pojawia się jeszcze pod krzyżem.
MB: W Ewangelii św. Jana jest o Niej więcej i jest inaczej. Jakby Jan usłyszał od Maryi jeszcze więcej, jakby więcej treści od Niej miał do przekazania.
HS: Jan przyznaje Maryi ważną rolę już w momencie rozpoczęcia przez Jezusa misji, w Kanie Galilejskiej. Nie wiemy, czy Ona tak sobie tę misję wyobrażała, jak ona się dalej potoczyła, opisy synoptyków trochę temu przeczą. Ale Jan pokazuje, że Ta, od której Jezus wziął ludzką naturę, stała u samego początku Jego mesjańskiego działania, była wręcz inspiracją do rozpoczęcia cudów, do początku znaków, do tego wyjścia z prywatnego życia do życia publicznego.
MB: W ten sposób Maryja przestaje być tylko mamą, tą, która zaświadcza o dzieciństwie człowieka. Staje się naocznym świadkiem wszystkich wydarzeń mesjańskich – tym pierwszym, zanim jeszcze przy Jezusie staną apostołowie.
HS: Będzie też świadkiem do końca życia Jezusa i świadkiem początków Kościoła. U Jana opisana jest ta wielka scena, kiedy Maryja staje pod krzyżem Jezusa, kiedy słyszy „Oto syn Twój – oto Matka twoja”. Ona staje się wręcz uosobieniem społeczności, która wyrastać będzie z krzyża i całego dzieła Jezusa.
MB: Spotkała Zmartwychwstałego?
HS: W opisach odkrycia pustego grobu Jej nie ma, ale jest w Wieczerniku przy zesłaniu Ducha Świętego i to jako jedna z tych, którzy byli świadkami wniebowstąpienia. Łukasz napisał przecież: „Wtedy wrócili do Jerozolimy z góry zwanej Oliwną… Przybywszy tam, weszli do sali na górze… Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego” (Dz 1). Co się z Nią dalej działo, w zasadzie nie wiemy. Tradycja mówi, że mieszkała ze św. Janem w Efezie i że tam skończyło się Jej ziemskie życie. Inna tradycja sytuuje Jej grób, pusty oczywiście, w Jerozolimie. Rzeczywiście jest u stóp Góry Oliwnej, w dolinie Cedronu, bardzo stary i od zawsze czczony grób. Tamtejsi chrześcijanie mówią, że to było niemożliwe, żeby Córa Syjonu nie wróciła na koniec życia do Jerozolimy i żeby nie stąd była wzięta do nieba.
MB: Jakkolwiek było, jedno jest pewne. Ze wszystkich świadków, którzy żyli z Jezusem, patrzyli na Niego, słuchali, zapamiętywali i przekazywali dalej – to właśnie Ona wiedziała i widziała najwięcej. I pewnie też Jej pamięć była najtrwalsza, bo kto jak kto, ale mama swojego dziecka nigdy nie zapomina. Kto wie, może o tej kołysce też pamiętała i jak opowiadała apostołom po Zmartwychwstaniu o małym Jezusie, to o niej też opowiedziała?