Eucharystia w zasadniczej swojej części pozostaje niezmienna. Nie zmienia się przez całe wieki chrzest. Bierzmowani od wieków podobnie namaszczani są świętym olejem. A to, w jaki sposób człowiek jedna się Bogiem po grzechu, ewoluuje w zasadzie nieustannie. Formy są różne, ale kierunek jeden. Z wieku na wiek chodzi o to, by człowiekowi ułatwiać pojednanie.
Świadomość, że to, co znamy, też zapewne nie jest formą ostatnią, daje nam wolność od form. Zachowujemy je, bo taka jest dziś dyscyplina Kościoła. Ale też rozumiemy, że nie o formę tu chodzi. I nawet kiedy ona przeminie, pozostaje wielka tajemnica powrotu do miłości. To jej przecież chcemy być wierni.
Zmienne i stałe
Nie wiadomo nawet, jakich użyć słów, żeby wyrazić historyczną ciągłość. Spowiedź? W pierwszych wiekach spowiedzi nie było, wszystko nazywało się po prostu pokutą. Pokuta? Dziś o tym mówimy bardzo mało, koncentrujemy się na spowiedzi. Sakrament? Nawet to nie będzie adekwatne pojęcie, żeby opisać cały proces zmian, bo pojednanie z Bogiem do katalogu siedmiu sakramentów trafiło na stałe dopiero w XII wieku. Już sam językowy problem konfrontuje więc nas z rozmiarem zmian, z jakim będziemy mieli do czynienia. Co zatem łączy pojednanie z Bogiem poprzez wieki i co pozostaje w nim niezmienne? Niezmienne są trzy elementy: żal, wyznanie i zadośćuczynienie. Choć w różnych czasach różnie rozkładano akcenty, to można uznać, że w mniejszym czy większym stopniu wszystkie trzy odgrywały w pojednaniu jakąś rolę. I to w zasadzie wszystko.
Jeśli nie zasługujesz
Jeszcze za życia apostołów, gdy św. Paweł pisał swój list do Koryntian, wspominał w nim o przyjmowaniu nagany od kapłanów ku pokucie. Wierzono wówczas również, że najlepszą pokutą za grzech jest jałmużna, nieco niżej od niej stoi post i wreszcie na trzecim miejscu modlitwa. Oczywistym również dla chrześcijan było to, że wszystkie grzechy gładzi chrzest, co było o tyle istotne, że chrzczono wówczas jeszcze głównie ludzi dorosłych.
Zasadniczym jednak pismem, które na długie lata ukształtowało myślenie Kościoła o chrześcijańskiej pokucie, był Pasterz Hermasa z połowy II wieku. Hermas w obliczu zbliżającego się końca świata wzywał do pokuty i uczył, że jest ona możliwa po chrzcie tylko raz. Trudno dziś sobie to wyobrazić, ale tak radykalna i rygorystyczna była rzeczywistość pierwszych chrześcijan: jeśli kto po jednej, jedynej pokucie w życiu znów wpadał w grzech, mógł być na zawsze wykluczony z udziału w Eucharystii.
Po Hermasie tę naukę powtarzał Tertulian przekonując, że pokuta jest jeszcze większą łaską niż chrzest, a jej powtarzanie nie ma sensu – bo grzesznik udowodnił, że na ową łaskę nie zasłużył.
Bez żony i mięsa
Jeszcze św. Augustyn w połowie V wieku zwlekał długo z przyjęciem chrztu, wiedząc, że w razie jakiegoś upadku będzie miał mocno ograniczone możliwości powrotu na łono Kościoła, i modlił się: „Panie, nawróć mnie, ale jeszcze nie teraz”. Święty Ambroży wprost pisał, że jak jeden jest chrzest, tak jedna jest pokuta.
Na czym owa pokuta wówczas polegała? Nie dość, że nałożona mogła być tylko raz w życiu, to jeszcze była niezwykle wymagająca. Grzesznik musiał się przez biskupem lub prezbiterem przyznać do swojej winy – prywatnie, jeśli jego grzech nie był publiczny. Wyznając winę, wstępował w szeregi pokutników. Nie wolno mu było odtąd jeść mięsa ani współżyć z żoną, nie wolno było pełnić służby wojskowej ani żadnych publicznych funkcji, ograniczyć musiał nawet sen i żyć jak mnich. I nie była to kwestia kilku dni, ale tygodni, miesięcy czy nawet lat. Raz w roku, w Wielki Czwartek, biskup najpierw klękał wśród pokutników, a później nakładał na każdego z nich ręce, modląc się dla nich o przebaczenie. Dopiero wtedy mogli wrócić do wspólnoty Kościoła i zwyczajnego życia.
Obrzydliwi chcą więcej
Nietrudno przewidzieć, jakie były skutki takiej pokuty. Wielu, jak św. Augustyn, odkładało chrzest aż na starość. Pokutę traktowano jako ostatnie życiowe zadanie, którego podejmowano się krótko przed śmiercią. Wśród pokutników byli już tylko starcy, a nikt młody o pokucie nawet nie myślał.
Zmiana przyszła jednak nie od biskupów, ale od świeckich, na dodatek gdzieś z krańca Europy. Pod koniec VI wieku na synodzie w Toledo zauważono wielki problem: „Ponieważ dowiadujemy się, że ludzie w niektórych kościołach Hiszpanii niezgodnie z kanonem, lecz w obrzydliwy sposób czynią pokutę za swoje grzechy, tak mianowicie, że ile razy zdarza im się popełnić grzech, tyle razy domagają się od kapłana pojednania. Celem powstrzymania tak godnej potępienia zuchwałości święty synod nakazuje, aby pokuty były nadawane zgodnie z zasadą dawnych kanonów”.
Fakt, że „ile razy zgrzeszą, tyle razy domagają się pojednania”, był wówczas zgorszeniem i nowinkarstwem, które trzeba było jak najszybciej ukrócić.
Ale ukrócić się tego nie udało.
Wyznaj, ja policzę
Był to czas, kiedy na wyspach Anglii i Irlandii działali już mnisi iroszkoccy. Oni słuchali prywatnie grzechów ludzi i wyznaczali im stosowne zadośćuczynienia. Co ważne, owe „stosowne” zadośćuczynienia to nie była krótka modlitwa czy drobna jałmużna. Iroszkoccy mnisi mieli ogromne księgi penitencjarne, z zapisanymi najróżniejszymi możliwymi winami i pokutami, jakie należy za owe winy wyznaczyć. Dopiero kiedy pokuta została wypełniona, penitent wracał do mnicha po rozgrzeszenie.
Z czasem ta praktyka poszerzyła się na całą Europę, w której niemal nikt już dawnej pokuty nie odprawiał. Zmieniła rozłożenie akcentów: teraz już nie pokuta była najważniejszym i najtrudniejszym elementem pojednania, ale związane ze wstydem wyznanie grzechów. Można powiedzieć, że spowiedź uszna odniosła sukces. Można było ją powtarzać. Dawała też ludziom średniowiecza możliwość otrzymania rad i wskazówek, pełniąc funkcję terapeutyczną – co w epoce bez psychoterapeutów mogło być wartością nie do pogardzenia.
Obowiązek i kontrola
Kolejnym krokiem milowym był Sobór Laterański IV z roku 1215. Spowiedź przestała być prawem dla chrześcijanina, a stała się obowiązkiem: określono wówczas po raz pierwszy, że katolik musi wyspowiadać się przynajmniej raz w roku. To w tym czasie Piotr Lombardi zaczął mówić o pokucie jako o sakramencie, a wraz z tym rosło przekonanie, że spowiedź jest do odpuszczenia grzechów konieczna. Wcześniej Kościół prosił Boga o miłosierdzie i przebaczenie dla grzesznika, w tym czasie zaczęto mówić raczej o mocy kapłana, który z Bożego ustanowienia udziela przebaczenia.
Sobór trydencki nie wprowadził wielkich zmian w rozumieniu pojednania. Wprowadził za to konfesjonały, fioletową stułę dla księdza i kratkę, która oddziela go od penitenta. Wprowadził również system kontroli, czy katolik aby na pewno swój obowiązek spowiedzi wypełnia. To wtedy pojawiły się na setki lat „kartki do spowiedzi”, a za zaniedbanie spowiedzi można było trafić nawet przed sąd biskupi. Kartki do spowiedzi funkcjonowały w Polsce gdzieniegdzie niemal do końca XX wieku, choć wtedy jedyną już sankcją była groźba pozbawienia delikwenta kościelnego pogrzebu.
Byle jak, byle często
Czy zatem ludzie spowiadali się tłumnie? Nie. Jeśli obowiązkowa była spowiedź raz w roku, nikt nie zawracał sobie nią głowy częściej. A jeśli ktoś spowiadał się częściej, natychmiast lądował na językach całej wsi – bo widać straszliwe grzechy musiał mieć na sumieniu.
O zaletach częstej spowiedzi mówić zaczął dopiero papież Pius X na początku XX wieku. Wtedy popularne stały się praktyki pierwszych piątków miesiąca. Niektórzy propagowali nawet spowiedź raz w tygodniu jako wręcz warunek bycia katolikiem, na równi z udziałem w niedzielnej Eucharystii. I znów niezwykle łatwo było o nadużycia: bo cotygodniowe, zwyczajowo „obowiązkowe” spowiedzi pozbawione były żalu za grzechy, kształtowały za to skrupulanckie sumienia.
Na trzy sposoby
Sobór Watykański II zajął się przede wszystkim teologicznym znaczeniem. Zaczął mówić o „sakramencie pokuty i pojednania”, wskazując, że pokuta i spowiedź są dwoma niezbędnymi elementami tego samego aktu. Podkreślił znaczenie katechezy o pokucie, która zamiast nakładać obowiązki, pokaże, jakie są skutki grzechu dla człowieka i całej społeczności. Określił również, że choć nie jest to konieczne, to spowiadać można się również z grzechów powszednich, bo w ten sposób „nabiera się sił, aby dojść do pełnej wolności dzieci Bożych”. Częstą spowiedź uznał za owocną nie dlatego, jakoby miała być ćwiczeniem psychologicznym, ale dlatego, że jest ona „wyrazem troski o doskonalenie łaski chrztu”.
Konsekwencją rozbudowanej teologii musiały być również zmiany w obrzędach sakramentu pokuty. Nowością było wydobycie wspólnotowego wymiaru sakramentu pokuty. Po raz pierwszy w historii Kościoła pojawiły się też aż trzy możliwe sposoby sprawowania sakramentu: pojednanie jednego penitenta z indywidualną spowiedzią i rozgrzeszeniem; pojednanie wielu penitentów z indywidualną spowiedzią i rozgrzeszeniem (w nabożeństwie pokutnym) oraz obrzęd pojednania wielu penitentów z ogólną spowiedzią i rozgrzeszeniem. Ten ostatni polega na tym, że wierni w czasie nabożeństwa żałują swoich grzechów – postanawiają poprawę – i otrzymują ogólne rozgrzeszenie. Jeśli jednak zostali rozgrzeszeni z grzechu ciężkiego, powinni go wyznać podczas spowiedzi indywidualnej przed uzyskaniem kolejnej absolucji generalnej. Mają też obowiązek w ciągu roku przystąpić do indywidualnej spowiedzi.
Brzmi jak herezja?
Wprowadzenie teologiczne i pastoralne do obrzędu przewiduje, że pojednanie wielu penitentów z ogólną spowiedzią i rozgrzeszeniem możliwe jest zasadniczo w dwóch sytuacjach: niebezpieczeństwie śmierci i braku czasu, by kapłan lub kapłani wyspowiadali poszczególnych penitentów oraz w sytuacji konieczności, gdy liczba penitentów jest tak duża, że dostępni kapłani nie są w stanie ich wyspowiadać. Choć ten drugi przypadek jest dość mocno obwarowany, by nie został nadużyty. Tak czy siak, o tym, czy takie warunki zaistniały i można skorzystać z tej formy spowiedzi, decyduje biskup. W 1982 r., w „Instrukcji dla duchowieństwa dotyczącej wprowadzenia w życie nowych obrzędów pokuty” Konferencja Episkopatu Polski postanowiła, że „część rytuału, gdzie jest mowa o spowiedzi ogólnej z ogólnym rozgrzeszeniem, u nas jest nieaktualna. Na mocy uprawnień (…) KEP uznała, w polskich diecezjach nie ma potrzeby stosowania tej możliwości”.
W VI wieku jak herezja brzmiało dla synodu w Toledo oczekiwanie, żeby rozgrzeszenia udzielać tak często, ilekroć człowiek tego zapragnie – i zostało ono odrzucone. Do czasu, bo wygrało przekonanie, że Bóg chce przebaczać żałującym najprościej, jak się da, bez warunków wstępnych.
W XXI wieku nieco jak herezja brzmi to, co sam Kościół dopuszcza jako możliwe: rozgrzeszenie w spowiedzi ogólnej. Spory, z którymi mamy dziś do czynienia, w tym również pytania o spowiedź dzieci, są tylko znakiem, że na tej drodze nie doszliśmy jeszcze do kresu. Sakrament pokuty i pojednania będzie się zmieniać. I możemy być spokojni, że to wcale nie jest jego koniec. Ten sakrament zawsze był w drodze – bo miłosierdzie rozlewać się chce wciąż szerzej.