Logo Przewdonik Katolicki

​Uczeń na dwa etaty

Magdalena Urlich
fot. Frank Rothe Getty Images

​Rok szkolny w toku. Codzienność w wielu polskich domach wygląda podobnie. Praca, szkoła, dom – i odrabianie zadania domowego. Czas niby rodzinny, ale chyba zamiast integracji więcej w nim nerwów.

W marcu rzecznik praw dziecka Marek Michalak wystosował pismo do Ministerstwa Edukacji Narodowej na temat prac domowych. Było to spowodowane napływającymi do niego od rodziców i dzieci skargami. W piśmie powoływał się na prawa dzieci: do odpoczynku, rozwijania swoich pasji, na prawo rodziny do dysponowania wolnym czasem. Przytaczał badania naukowe, które pokazują duże obciążenie polskich dzieci, jeśli chodzi o czas wykonywania zadań domowych, a także małą efektywność takiego sposobu pracy. Proponował dobrowolność i bardziej indywidualne podejście do uczniów. Odpowiedź MEN nie zaskoczyła. Zmian z ramienia ministerstwa nie będzie. Ilość i rodzaj zadawanych prac domowych leży w gestii nauczyciela. Z tego wynika, że problemu w polskiej szkole nie ma. Czy rzeczywiście?

Różne zasoby
Nie wszyscy rodzice odczuwają ból odrabiania prac domowych wraz z dzieckiem. Ania, mama trzecioklasistki: – U nas problemu z zadaniami domowymi nie ma. Ala dużo wynosi z lekcji. Zrobienie zadań w domu zazwyczaj nie zajmuje jej więcej niż pół godziny. Ale są rodzice, którzy skarżą się, że siedzą nawet dwie godziny – mówi. Kinga, mama licealistki, siódmoklasistki i piątoklasisty: – Jeżeli dziecko jest wszechstronnie uzdolnione, to sobie radzi. Problem zaczyna się wtedy, gdy z jakiegoś przedmiotu jest słabsze. – Kinga wie, co mówi. Najstarszej córce nigdy nie pomagała w odrabianiu zadań. Młodsza córka jest świetna w przedmiotach humanistycznych, ale nie radzi sobie z matematyką. Stara się, poświęca czas na naukę, mimo to dostaje jedynki. Jest słuchowcem – trudno, żeby dla niej jednej pani zmieniała swój sposób nauczania. Synowi z kolei z trudnością przychodzi robienie zadań z języka polskiego. Funkcjonują od wywiadówki do wywiadówki – póki mama go pilnuje i pomagają mu siostry, daje radę. Po pewnym czasie ma już dość, odpuszcza sobie, i zaczyna zbierać jedynki za nieodrobione prace. Aż do następnej wywiadówki i kolejnej mobilizacji całej rodziny.
Natalia jest mamą bardzo inteligentnego ucznia trzeciej klasy, który ma problemy z koncentracją. Jeszcze w zeszłym roku bywało, że nie nadążał zapisać notatki z lekcji czy zadania domowego. Odrabianie zadań w formie ćwiczeń zajmuje mu codziennie dwie godziny. Jego pasją jest piłka nożna. Życie rodzinne Natalii jest podporządkowane treningom syna i jego pracom domowym.
Gdy słucham tych historii, zastanawiam się, czy naprawdę wszyscy muszą umieć wszystko w takim samym stopniu? Czy humanistka nie mogłaby poprzestać z matematyki na niezbędnym minimum?

Reformy i chaos
Ilość zadań domowych i stopień obciążenia nimi wiąże się z szerzej pojętą sytuacją w oświacie. W klasach nauczania początkowego klasy bywają mieszane wiekowo, bo dzieci zaczynają edukację jako sześcio- lub siedmiolatki. Różnica wieku między dziećmi może wynosić prawie dwa lata. Wiąże się to nie tylko z różną dojrzałością emocjonalną, zdolnością koncentracji, ale nawet z rozwojem mięśni odpowiedzialnych za małą motorykę, co ma wpływ na tempo pisania. To z kolei przekłada się na czas spędzony nad zadaniami.
Inny problem dotyczy klasy siódmej. Zamiast dotychczasowej przyrody pojawiają się w niej biologia i geografia, a ponadto fizyka i chemia. Z każdego tych z przedmiotów nauczyciele zadają pracę domową osobno. Po likwidacji gimnazjum zmienił się też program – treści z trzech lat gimnazjum w większości mają być zrealizowane w podstawówce. Rozłożono je, jednak i tak największa kumulacja przypada na klasę siódmą i ósmą. Widać to na przykładzie fizyki. Gimnazjaliści przez trzy lata realizowali w sumie cztery godziny lekcyjne tego przedmiotu. Teraz tyle przypada na ostatnie dwa lata podstawówki. Skoro materiału jest dużo, aby go utrwalić czy nawet rozszerzyć, nauczyciele zadają prace domowe. Efekt jest taki, że córka Kingi spędza w szkole 35 godzin tygodniowo. To prawie cały etat. Do tego dochodzi nauka w domu. Biorąc pod uwagę czas na dojazdy, gdzie miejsce na hobby, aktywność fizyczną, relacje… czy nicnierobienie?

Okiem nauczyciela
Nauczyciele uważają, że prace domowe są potrzebne. – To jedyny sposób, by zmobilizować uczniów do powtórzenia treści, żeby przed kolejną lekcją otworzyli podręcznik – mówi Małgorzata, nauczycielka geografii. – Uczniowie zwykle miewają problemy ze skupieniem się na lekcji, dlatego trzeba ją urozmaicać pomocami, korzystać z multimediów, podawać ciekawostki. Może to powodować, że informacji jest dużo, a oni zapamiętają nie te najistotniejsze treści, ale to, co ich zaintrygowało. Dobre zadanie domowe pomoże uczniom wyłuskać istotę zagadnienia.
– My wiemy, że uczniowie są obciążeni – mówi Joanna, nauczycielka fizyki. – Rozmawiamy ze sobą w pokoju nauczycielskim, żeby nie zadawać im tyle, staramy się rozkładać to obciążenie. Staram się też jak najbardziej różnicować wymagania. Są uczniowie, od których wymagam minimum. Są tacy, którym pożyczam do domu zbiory zadań i oni pod koniec omawiania danego działu przynoszą mi kartki z zadaniami. Często zadaję dodatkowe prace dla chętnych.
Brzmi rozsądnie. Chciałabym, żeby więcej nauczycieli było jak Joanna. Dlaczego tak nie jest? Nie zapominajmy, że nauczyciele też są rozliczani ze swojej pracy i oceniani. Tą oceną są wyniki uczniów na egzaminach końcowych. Złe wyniki uczniów przekładają się na niższą pozycję szkoły w rankingach i mniejszą liczbę aplikacji do szkoły. Czyli – mniej uczniów, mniej godzin pracy, mniej pieniędzy. Ten system – z trudną do zrealizowania podstawą programową, mobilizacją do pracy w postaci ocen – raczej nie obędzie się bez prac domowych.

Rodzice w akcji
Co w związku z tym? Można zacząć się uczyć fińskiego. Tam dzieci w podstawówce w ogóle nie mają prac domowych i spędzają w szkole nie więcej niż 20 godzin tygodniowo. Perspektywa szkoły to potrzeby rozwojowe dziecka, włączając w to ruch, zabawę, czas na relacje i zajęcia praktyczne. A  w naszych realiach? Warto rozmawiać z nauczycielami, wspólnie z innymi rodzicami lub samemu, prosząc o indywidualne zadania dla swojego dziecka. W wielu szkołach praktykuje się niezadawanie prac domowych na weekendy czy po wycieczkach. Jeśli nie ma takiego zwyczaju, rodzice mogą go zaproponować.
A jeśli wszystko inne zawiedzie, pozostaje jedno: – Gdy córka uczy się, ale przynosi słabe oceny, mówię jej: najważniejsze, żebyś miała ocenę pozytywną – mówi Kinga. – Uczę dzieci odpuszczania, nieprzywiązywania się do ocen. Dla mnie jest ważne, żeby umiała to, czego się uczy.
Ostatecznie to rodzice znają dziecko najlepiej. Widzą, kiedy zadanie domowe mobilizuje do pracy i uczy systematyczności, a kiedy obciąża, przerasta siły dziecka. O tym warto rozmawiać z pedagogami, bo mamy przykłady, nie tylko z Finlandii, że bez obowiązkowych prac domowych szkoła dalej działa.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki