Każda historia jest inna, jak inna jest każda i mama i każde jej dziecko. Ale pytania o to, czy mogłam coś zrobić lepiej, stawiają sobie niezależnie od tego, jak przebiega ich macierzyńska ścieżka. Ważne, by na nie uczciwie odpowiedzieć.
Jestem dla niego wszystkim
Agnieszka prowadzi swoją firmę – żłobek, i jest mamą trójki dzieci: dwóch synów (22- i 14-latka) oraz 7-letniej córki. Żłobek mieści się w części jej dużego domu. W ciągu dnia ma przerwę w pracy, w każdej chwili jest blisko. To ważne, bo jej średni syn cierpi na zespół Aspergera.
Jak sama mówi, są dni, kiedy nikt by nie powiedział, że ma takie zaburzenie. Interesuje się modą, jeździ na deskorolce. Jednak są też dni, kiedy robi awanturę „z niczego”, nie potrafi opanować irytacji, w złości rozbija przedmioty. – On nie lubi ludzi, przeszkadza mu, że ktoś za głośno mówi, ton głosu, czy że ktoś się drapie – mówi Agnieszka. – Dodatkowo w sytuacjach kryzysowych zasypia, a taką byłą dla niego szkoła. Teraz ma nauczanie indywidualne i jest ok. W czasie, gdy nie przychodzą do niego nauczyciele, idzie do skate parku. Wtedy jest szczęśliwy.
Mimo to chłopiec zdaje sobie sprawę z tego, że ma deficyty: – Ma bardzo niskie poczucie własnej wartości. Kiedyś mówił o studiach, teraz już wie, że to raczej nie dla niego, i już o tym nie wspomina.
Największym problemem dla mamy dziecka o tak trudnych zachowaniach były reakcje ludzi. Zwłaszcza gdy syn był młodszy. Zdarzały się awantury w miejscach publicznych. Agnieszka wspomina, że nieraz słyszała: „jak pani dziecko wychowała?”. Miała wrażenie, że ludzie patrzą z dezaprobatą, gdy przytula krzyczące, rzucające się, wyzywające ją dziecko, jakby oczekiwali, że ona go ukarze. – Agresja wobec dzieci z zespołem Aspergera wywołuje u nich jeszcze większą agresję. Najgorsze było to, że nie wiedziałam, jak się zachować, czułam okropny wstyd. Przychodziłam do domu i płakałam.
Agnieszka zarzuca sobie czasem, że mogła więcej czasu poświęcić na terapię, gdy syn był mały. Jednak on zawsze je odrzucał, mimo wielu podejmowanych prób. No i praca: – Trochę się martwię tym, że to moja ucieczka od trudnej sytuacji z synem. Jestem dla niego mamą, wrogiem, sprzątaczką, nauczycielką – to bardzo obciążające. A dzieci w żłobku uwielbiam. Dają mi takie siły, że jestem też dla tych moich dzieci uśmiechnięta.
Agnieszka opowiada, że po 14 latach jest już inaczej, łagodniej. Akceptuje to, że jej syn nie zna nazw miesięcy – ale w wieku sześciu lat napisał własny program komputerowy. Żyją, oswajając jego trudny świat, planując przyszłość, w której będzie mógł funkcjonować. Starają się, by zaburzenie syna nie odbijało się na pozostałych dzieciach, dbają o relacje między rodzeństwem. A jednak uważa, że macierzyństwo bez poczucia winy nie jest możliwe: – Każda matka i ojciec myślą, że mogliby zrobić coś więcej. I ja tak czasem myślę.
Mama w procesie
Małgorzata jest coachem, terapeutką, pedagogiem i mamą trójki dzieci – 22-letniej córki i synów: 16- i 9-latka. Jej macierzyństwo zmieniało się wraz z jej rozwojem. – Kiedyś miałam wyrzuty sumienia i to nie służyło ani mnie, ani dziecku – mówi. – Bycie z dzieckiem budziło we mnie dużo niezaspokojonych potrzeb. Byłam przerażona, że krzyczę na moje dziecko, że chciałam je uderzyć. Zaczęłam szukać pomocy. To był proces i trwał bardzo długo.
Małgorzata opowiada o latach terapii i pracy nad sobą. W ich wyniku zmieniło się jej podejście. Zamiast zamykać się w poczuciu winy, zaczęła szukać potrzeb każdej z osób i strategii, by jak najlepiej je zaspokoić. Jest dla niej ważne, by w rodzinie być wrażliwym na potrzeby wszystkich. Czasem poczucie winy wraca – jak dzwonek alarmowy, by przyjrzeć się swoim potrzebom.
Kiedy zdarzyło jej się szukać winy w sobie? Np. gdy jej córka w wieku sześciu lat nie chciała rozstawać się z mamą. Małgosia myślała, czy nie bierze się to z jej, mamy, lęków. Czy gdzieś popełniła błąd? Później to samo przeszło, a ona zrozumiała, że wrażliwość córki jest po prostu cechą jej osobowości. Kolejnym takim momentem była druga ciąża, którą Małgosia znosiła bardzo źle. Wyrzucała sobie, że nie jest w stanie spędzić czasu z córką. Po latach rozmawiały o tym. Okazało się, że dziewczyna bardzo dobrze wspomina ten czas, bo lubiła swoją opiekunkę. – Bolało ją to, co ja uznałam za nieważne – komentuje Małgorzata. – To dowodzi tylko, że nasze dzieci są oddzielnymi osobami niż my. Mają swoją historię, innych rodziców, niż my mieliśmy. Dorosłe dziecko mówi o różnych porażkach. Wersje wydarzeń najczęściej nam się nie zgadzają – uśmiecha się. – Ona opowiada o nauczycielu, którego się bała. Ja myślałam, że jest nim zachwycona.
Małgorzata podkreśla, że nawet gdy popełniła błąd, najważniejsza była dla niej relacja z dziećmi. –
Ja byłam wychowana w trudny sposób, jeżeli chodzi o popełnianie błędów, ja byłam łapana. Nie chciałam tego robić swoim dzieciom. Nigdy nie zawstydzałam dzieci przy innych, o trudnych sprawach rozmawiamy w cztery oczy. Jestem lojalna wobec dzieci, chronię naszą relację. Wszystko jest do naprawienia, jeśli jest przedyskutowane. Mówi się, że dzieci krzywdzone nie przestają kochać rodziców, tylko siebie. Dlatego chcę wychować ludzi, którzy kochają siebie, bo wtedy mogą robić coś dobrego dla świata.
Już wygrałam swoje
Alina to kobieta wielu pasji. Z wykształcenia muzykolog. Jako skrzypaczka koncertowała m.in. z zespołem Armia. Pisała teksty dla wielu pism, w tym „Ruah” – o muzyce chrześcijańskiej. Menedżerka, redaktorka, prezes Fundacji Budzenie Pasji. Odkąd została mamą, stopniowo rezygnowała z różnych aktywności na rzecz czasu z dziećmi. Dzieci jest sześcioro, w wieku od 2,5 roku do 15 lat. Do szkoły chodzi tylko dwóch najstarszych chłopców. Dziewczynki uczą się w domu, dwaj najmłodsi chłopcy też są z mamą. Starsze dzieci spędzają czas bardzo aktywnie – w grafiku rodzinnym są zajęcia w szkole muzycznej i baletowej, taniec, piłka. Zadaniem mamy oprócz codziennych obowiązków i nauki jest logistyka, żeby to zgrać i mieć jeszcze czas na odpoczynek.
Czy trudno było jej zrezygnować z pracy zawodowej? – Gdy miałam dwóch pierwszych synów, pracowałam na etacie – opowiada. – Dzieci płaciły za to dużą cenę. Syn chodził do przedszkola, dużo płakał, bo nie był na to gotowy. Drugi syn był z babcią, która bardziej skupiała się na porządkach niż na zabawie z nim. Zauważyliśmy, że nasze dzieci mają taki cień smutku. Wtedy podjęłam decyzję, że przejdę na urlop wychowawczy. Później pracowałam dorywczo. Jednak wszystko ma swoją cenę. Finansowo było łatwiej, ale czy to najważniejsze? Dzieciństwo będzie trwać przez chwilę i za chwilę nie będą mnie potrzebować. Widzę, że to, że jestem z nimi, daje im poczucie bezpieczeństwa. Są mi za to wdzięczni, starsi chłopcy potrafią mi to powiedzieć wprost.
Mama szóstki mówi, że radość sprawia jej to, że swoją pasję – skrzypce – może przekazać dzieciom. Podobnie z podróżami: gdy o nich myśli, to pod kątem tego, co chciałaby pokazać dzieciom, bo sama już wiele widziała. Dzięki jej zaangażowaniu w domu jej mąż może pracować więcej – prowadzi Teatr Exit, w którym grają osoby niepełnosprawne. Często ma zajęte wieczory, zdarzają się też wyjazdy. Alina ma odskocznię – samotne wyprawy do kina, spotkania z koleżankami, czasem dorywcze zlecenia.
– Nie mam poczucia winy. Nie czuję, że coś zaprzepaściłam. Lubię być z moimi dziećmi. Mam dla nich czas, one przychodzą, rozmawiamy, jestem na bieżąco z ich światem. Wiedzą, czego wymagam. Wiedzą dlaczego, bo im to wyjaśniam. Daję im drogowskazy, a oni wiedzą, że mama nie robi im na złość, bo parę razy już się sparzyli, gdy nie posłuchali. Staram się żyć z nimi w przyjaźni, w bliskości. Do tego stopnia to gra, że jak chłopcy wracają ze szkoły, ja po sposobie ich wejścia wiem, jak im szło z nauką czy kolegami.
Dla Aliny dzieci i opieka nad nimi to konsekwencja tego, jak odczytała swoje powołanie. – Decyzję podjęliśmy przed ołtarzem, a teraz trzeba ciężko pracować, żeby wiedzieć, że dałam z siebie wszystko. Ja tak czuję, choć nie robię tego perfekcyjnie. Nie wyrabiam, żeby mieć wszystko idealnie poukładane na półeczkach. Mam wybór, że będę teraz układać rzeczy albo wyjdę do kina.
Mam nadzieję, że kiedyś to poukładam, ale nie za wszelką cenę.