Logo Przewdonik Katolicki

Rodzinny huragan spustoszenia

Weronika Frąckiewicz
fot. DrAfter123/Getty Images

Dwa razy więcej osób ginie w naszym kraju w wyniku samobójstw niż w wypadkach samochodowych. Każda śmierć samobójcza to dramat rodziny, która musi zmierzyć się z prawdą, że ich bliski nie chciał żyć.

Udana próba samobójcza nie istnieje. Udać mogą się wakacje, zakupy lub ciasto. W przypadku odebrania sobie życia ten zwrot to tylko nieudana konstrukcja słowna. Samobójstwo odbiera życie fizyczne osobie, która go dokonuje, ale również sprawia, że na tysiące drobnych kawałków rozpada się życie społeczne, psychiczne i uczuciowe wszystkich tych, którym zmarły był bliski. Jest ono dramatem, który nierzadko rozgrywa się w momencie samej śmierci, ale i wiele lat po niej.

Proces
Proces żałoby po śmierci samobójczej bliskiej osoby podyktowany jest nie tylko siłą rażenia samego wydarzenia, ale również innymi czynnikami, które mają wpływ na długość jej przeżywania, m.in. zasobami wewnętrznymi pojedynczego człowieka czy rodziny, która znalazła się w tej sytuacji, a także wsparciem zewnętrznym, z którego można skorzystać – uważa Małgorzata Łuba, psycholożka, psychoterapeutka, członkini Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego. Żałoba po śmierci samobójczej jest przebiega w inny sposób niż ta wynikająca ze śmierci z pozostałych przyczyn. – Osoby po stracie kogoś bliskiego w wyniku samobójstwa bardzo często doświadczają traumatycznych wspomnień w związku z samym momentem śmierci: znalezienia ukochanej osoby, prób reanimacji. W wyniku tego może dojść do rozwoju reakcji potraumatycznej – opowiada psychoterapeutka. – Każda żałoba jest normalną reakcją człowieka na nienormalną sytuację. Jednak czasem sam proces wymaga dodatkowego wsparcia, szczególnie wtedy, kiedy pomimo naturalnego wsparcia innych członków rodziny żałoba utrudnia danej osobie normalne życie. Żałoba jest po to, abyśmy przystosowali się do życia po śmierci ważnej dla nas osoby – dodaje.

Więź
Ola wraz z bratem byli jedynymi dziećmi w pokoleniu swojej mamy. Ich dwóch wujków i ciocia nigdy nie założyli rodzin. Między innymi dlatego rodzeństwo spędzało dzieciństwo w bliskości i zażyłości z wujostwem. Relacje były na tyle silne, że Ola jednego z nich traktowała jak ojca, tym bardziej że jej własny nie do końca wywiązywał się ze swoich obowiązków. – W moich wczesnych wspomnieniach z dzieciństwa wujkowie już się pojawiają, pamiętam ich od zawsze. Byli zupełnie inni, jakby stanowiący swoje przeciwieństwo. Rafał zawsze delikatnie wycofany milczący, Kamil natomiast otwarty, z sercem na dłoni dla każdego. To z nim miałam najlepszą relację, był czuły, opiekuńczy i mogłam na niego liczyć – wspomina Ola. Do dziś nie potrafi odpowiedzieć, co takiego stało za wydarzeniami z 2009 i 2011 r. Najpierw zaginął wujek Kamil, nie wrócił na noc do domu. Szukała go nie tylko policja. Wraz z rodziną przeczesywali każdy kąt sąsiedzi. Powieszonego Kamila odnalazł jego brat Rafał. Rodzina przeżyła szok, każdy próbował radzić sobie na własną rękę. Rafał o tragedii nie chciał rozmawiać w ogóle, jeszcze bardziej zamknął się w sobie, a jakiekolwiek próby podjęcia tematu kończyły się awanturą . – Pamiętam, jak kiedyś mama płakała podczas jednej z Mszy. Było wiadomo, że to z powodu Kamila. Wujek Rafał zaczął krzyczeć na nią i mówić, że ma już przestać myśleć, że było, minęło i nie ma co do tego wracać – opowiada Ola. Dziewczyna nie pogodziła się ze stratą ukochanego wujka. – Nie mogłam się otrząsnąć. Pamiętam, że w tamtym czasie bardzo dużo płakałam, mimo że łzy nie zmywały poczucia żalu, gniewu i porzucenia – opowiada Ola. – Tak bardzo nie mogłam dojść do siebie, że mama postanowiła zaprowadzić mnie do psychiatry. Lekarz przepisał leki uspokajające, które trochę pomogły, przynajmniej na zewnątrz byłam bardziej stabilna – dodaje kobieta.

Niewypowiedziane
Nierzadko samobójstwo któregoś z członków rodziny staje się tematem tabu. Wokół niego gromadzą się niewypowiedziane słowa i domysły. Rodzina przez wiele lat potrafi w ogóle nie podejmować tematu, czasem udając, że nic się nie stało. – Takie osoby noszą w sobie ciężar tajemnicy, żyjąc w nieustannym lęku przed odsłonięciem jej. Możliwość rozmowy o zdarzeniu jest ogromnie potrzebna. Samobójstwo jest jak huragan, który z nagła wtargnął w życie i zasiał spustoszenie. Rozmowa i dzielenie się z innymi osobami, nie tylko z profesjonalistami, jest systematyczną próbą układania tego, co się wydarzyło zarówno w sferze intelektualnej, jak i w emocjach – uważa Małgorzata Łuba.
W tamtym czasie całej rodzinie towarzyszyło dojmujące poczucie wstydu. Nie mówili o tym wprost, ale wstydzili się tego, co zrobił Kamil, najbardziej jednak przejmowali się opiniami ludzi. Bolały ich ukradkowe spojrzenia sąsiadów, komentarze i zawieszone w przestrzeni, niewypowiedziane pytania. Nie minęły dwa lata od śmierci Kamila, gdy życie odebrał sobie Rafał. – Dziś, z perspektywy dziesięciu lat, myślę, że on to zrobił z wyrzutów sumienia – twierdzi Ola. – Podejrzewam, że przez ten czas nie poradził sobie z poczuciem, że mógł coś zrobić dla Kamila, aby go powstrzymać – dodaje.
Gdy Rafał odebrał sobie życie, Ola była w domu i słyszała dochodzący ze strychu niezidentyfikowany hałas. Dopiero później skojarzyła fakty: to wypadające spod wieszającego się Rafała krzesło było przyczyną rumoru. Śmierć obydwu wujków bardzo wpłynęła na kobietę. Mimo że minęło już ponad 10 lat, wciąż wracają do niej tragiczne wydarzenia. – Podświadomość ma olbrzymie znaczenie. Choć staram się nie myśleć o tym, że wujkowie odebrali sobie życie, w różnych, niespodziewanych momentach niepokojące obrazy stają mi przed oczami – opowiada kobieta. – I nie mówię tylko o koszmarach sennych, które miewam kilka razy w tygodniu. Sama zmagałam się z myślami samobójczymi, ale na szczęście leki, które biorę, pozwalają mi od nich odpocząć – dodaje z ulgą. Oprócz drastycznych obrazów od czasu do czasu wracają do niej pytania, czy mogła coś zrobić, aby uniknąć tragedii. – Kilka dni przed śmiercią wujka Kamila rozmawiałam z nim. Wtedy nie zauważyłam nic szczególnie niepokojącego, ale po latach już nie mam takiej pewności. W niedzielę wieczorem, przed poniedziałkiem, w którym odebrał sobie życie, chciałam do niego zadzwonić. Nie zrobiłam tego i do dziś żałuję – podsumowuje kobieta.

Smutek
Tymek, 20-letni syn Karola, co jakiś czas idzie na cmentarz, staje nad grobem, zapala papierosa i płacząc, wypomina ojcu, że sześć lat temu zostawił go, odbierając sobie życie. To właśnie on dowiedział się o samobójczej śmierci taty jako pierwszy. Miał wtedy 14 lat i spędzał sylwestra ze swoimi znajomymi. Rano zadzwoniła do niego babcia, bo nie mogła dodzwonić się do synowej. Marta, była żona Karola, dowiedziała się od syna: – Gdy odebrałam telefon, Tymek roztrzęsiony zadał mi pytanie: mamo, czy to prawda, że tata popełnił samobójstwo? Zupełnie nie wiedziałam, jak zareagować – opowiada kobieta.
Karol od zawsze był przepełniony smutkiem. Jemu ciążyło to, że musiał żyć – wspomina Marta. – Mimo że nie miał stwierdzonej depresji, jestem przekonana, że na nią chorował. Gdy byliśmy jeszcze małżeństwem, starałam się pokazywać mu, jak bardzo uprzywilejowane i dobre życie mamy: wspaniałe dzieci, sukcesy zawodowe, własny dom. Jego nigdy nic nie cieszyło. Często mówił, że nic nie ma sensu. Wieczorami nierzadko topił smutki w alkoholu – dodaje kobieta.
To nie była jego pierwsza próba samobójcza. Trzy lata wcześniej, po nieudanym związku, próbował podciąć sobie żyły. – Zadzwonił wtedy do mnie i szukał pomocy. Próbowałam go z tego wyciągnąć – był nie tylko moim byłym mężem, ale przede wszystkim ojcem moich dzieci. Moja teściowa do dzisiaj powtarza, że tak naprawdę jedynie ja byłam go w stanie uspokoić – opowiada Marta. – Kiedyś wybrał się do psychologa, ale skończyło się tylko na jednej wizycie. Miałam nadzieję, że jego ostatni związek coś zmieni, trochę go wyciszy. Jak widać, nic się nie zmieniło.

Złość
Uczuciem, które przychodzi na myśl Marcie w związku ze śmiercią Karola, jest złość. Ona była zaraz po jego śmierci najbardziej dojmująca. – Byłam na niego okrutnie zła za to, że zostawił mnie samą z dziećmi. Natrętnie wracało pytanie: jak śmiał to zrobić, jak śmiał odebrać sobie życie, a im prawo do posiadania ojca. Dlaczego nie skorzystał z możliwości wychowania i oglądania swoich dzieci. Nie zobaczy, jak dojrzewają, nie będzie mu dane poprowadzić naszych córek do ołtarza. Nigdy nie zobaczy, jakimi są świetnymi dziećmi, bo są fantastyczne, a ja jestem mu za to wdzięczna – uważa.
Krótko po pogrzebie Marta postanowiła skonsultować dzieci z psychologiem. – Z gabinetu wyszłam uspokojona. Psycholog powiedział, że żadne z trójki naszych dzieci nie ma symptomów przebytej traumy. Spotkałam się również z wychowawcami w szkołach, aby uczulić ich na każde odbiegające od normy zachowanie. To bardzo ważne, aby w pierwszym okresie po samobójstwie rodzica wychwytywać nawet najdrobniejsze sygnały, że coś się dzieje nie tak. Szkoła i nauczyciele pracujący z dziećmi muszą być im wsparciem, ale delikatnym, wręcz intymnym, aby nie napiętnować i tak poranionych już młodych ludzi – opowiada Marta. Pierwszy „rozsypał” się Tymek. Pół roku po samobójstwie Karola chłopak zaczął mieć kliniczne objawy depresji. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej, aż w końcu trafił do szpitala psychiatrycznego. Dziś, pomimo że Marta nie mieszka już z synem, towarzyszy jej lęk, czy nie powtórzy on historii ojca. – Tymek w kółko opowiada, że odziedziczył chorobę psychiczną po ojcu – twierdzi Marta.
Maja, gdy była w szóstej klasie, powiedziała Marcie, że chyba musi iść do psychologa, bo jest jej cały czas smutno. – Ona przejęła cechy depresyjne po Tymku. Wzrastali razem, wiec siłą rzeczy powiela jakieś wzorce zachowań – uważa Marta.

Pytania
Ewa – najstarsza córka – nie chce rozmawiać o ojcu. Zawsze mieli kiepskie relacje, które poprawiły się dopiero na krótko przed śmiercią Karola. Szansa na odzyskanie dobrego kontaktu została brutalnie przerwana. – W ostatnich miesiącach przed jego śmiercią Ewa lubiła spotkania z nim. Wcześniej kontakty ograniczały się do krótkich, pełnych niespełnionych oczekiwań spotkań. Gdy w końcu coś zaczęło się zmieniać, Karol zostawił Ewę na zawsze – opowiada Marta. – Ona bardzo zamknęła się po jego śmierci twierdząc, że to samobójstwo nie wywarło na nią żadnego wpływu. Obawiam się, że to jest bomba z opóźnionym zapłonem, dlatego od dawna namawiam córkę na wizytę u psychologa. Dopiero niedawno przyznała, że może pójdzie – dodaje.
Osoby, które doświadczyły straty kogoś bliskiego w wyniku samobójstwa, często zadają sobie pytanie, czy mogły coś zrobić, aby ocalić tę osobę. Również pytanie, dlaczego dana osoba odebrała sobie życie, wraca często i ze zwielokrotnioną siłą. – W początkowej fazie żałoby bliscy mogą postrzegać całą sytuację jako swoją mniejszą lub większą odpowiedzialność. Te uczucia są zupełnie naturalne. Dobrze przeżyty proces żałoby zmierza również do tego, aby pytanie „dlaczego” nie wracało tak często, aby pojawiła się akceptacja, że nawet mimo wielokrotnych i wieloletnich analiz tak do końca nie pozna się wszystkich szczegółów i sił, które działały na bliską osobę, kiedy odbierała sobie życie – uważa Małgorzata Łuba. – Poczucie winy w konstruktywnej żałobie powinno zmieniać się we wskazanie obszaru swojej odpowiedzialności. Nawet jeśli dana osoba nie zareagowała w porę lub jeśli ostatnia rozmowa nie do końca rozegrała się tak, jakby chciała, to może odnieść się do rzeczywistości, w której teraz żyje, i odpowiedzieć sobie na pytanie: co z tego wynika dla moich relacji z innymi ważnymi dla mnie ludźmi – dodaje.
Karol, odbierając sobie życie, nie zostawił żadnego listu. Pytanie „dlaczego” na zawsze pozostanie bez odpowiedzi. – Mnie ono też męczy – przyznaje Marta – ale moja teściowa nie przestaje go zadawać. Minęło sześć lat, a ono wraca prawie w każdej naszej rozmowie. Jedyne, co daje mi spokój i wytchnienie, gdy myślę o Karolu, to fakt, że on już nie musi walczyć z życiem, już może spokojnie odpocząć. Wierzę, że tam, gdzie jest, w końcu jest szczęśliwy.

***
Towarzyszenie rodzinie, w której ktoś odebrał sobie życie, nie jest łatwe. Nie wiadomo, co mówić, jak wspierać, aby nie zranić jeszcze bardziej. – We wsparciu najważniejsza jest gotowość zbliżenia się do osób po stracie i sprawdzenie, czego one potrzebują w danym momencie. Zwłaszcza tuż po śmierci najważniejsze są drobne wsparcia: zrobienie zakupów, pomoc w dotarciu do psychologa – wymienia psycholożka. – Zbliżyć się do kogoś to dać mu prawo do przeżywania tego, co przeżywa, nie próbując błaho pocieszyć. Czasem zbliżając się, chcemy słowami złagodzić ból, złagodzić wagę wydarzenia, a przecież to jest niemożliwe. To, co może zmniejszyć ból, to mądre towarzyszenie – dodaje.

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki