Pytania i komentarze pojawiają się wszędzie: od imienin u cioci Krysi, poprzez rodzinną wieczerzę wigilijną i imprezę urodzinową koleżanki, aż po przestrzeń publiczną, jak chociażby wystąpienie któregoś z polityków. Czasem zawoalowane, z pewną dozą nieśmiałości, czasem prosto z mostu, bez ogródek. Nieistotny jest przy tym stopień zażyłości z komentowanym, wystarczy nieprzemożna chęć zadania pytania i prawo nadane sobie przez siebie samego. Prywatność, intymność i samostanowienie nie obronią się wobec tego pytania kierowanego w różnych formach i na różne sposoby: „Kiedy wreszcie pojawi się dzidziuś?”. – Jedną z hipotez wyjaśniających, dlaczego z taką łatwością wypowiadamy się na temat sytuacji innych ludzi, zwłaszcza tak różnych od naszej, może być potrzeba przedstawienia siebie jako autorytetu, osoby posiadającej duży zasób wiedzy w wielu dziedzinach, która może mieć potrzebę bycia podziwianą przez szerokie audytorium. Może to też wynikać z potrzeby kontroli, jaką ta osoba chciałaby mieć także nad tym audytorium, w obecności którego te słowa wypowiada. Inną hipotezą może być celowa potrzeba manipulowania sytuacją tak, aby jeden kontrowersyjny temat był katalizatorem uwagi i jednocześnie odwracał uwagę od innych spraw, o których się milczy. Które także są ważne. Jeszcze inna opowieść może dotyczyć narcystycznego rysu osobowości, który – jak wcześniej powiedziałam – pragnie być uznawany i podziwiany – uważa Anna Wietrzykowska, psycholog wspierająca pary zmagające się z niepłodnością, twórczyni przestrzeni internetowej Psycholog Niepłodności. Przyczyny takiego stanu rzeczy zarówno pod względem socjologicznym, psychologicznym, jak i biologicznym są niewątpliwie złożone, ale uczyniliśmy dzietność sprawą publiczną, zupełnie nie zważając na tych, dla których posiadanie dzieci nie jest sprawą tak oczywistą.
Instrukcje obsługi
Marta przez pierwsze dziesięć lat po ślubie przepłakiwała każdą miesiączkę. Gdy tylko pojawiał się znajomy ból brzucha, zwiastujący comiesięczne krwawienie, wiedziała, że właśnie umiera jej kolejna nadzieja na dziecko. Po dziesięciu latach umarła ostatecznie. Aby cieszyć się upragnionym potomstwem, zrobili wszystko. – Przez sześć lat byliśmy pod opieką kliniki naprotechnologii. Tysiące przeprowadzonych badań, dziesiątki tysięcy złotych wydanych po to, aby usłyszeć bicie małego serduszka. Wszystko na nic – wspomina kobieta. – Niektóre badania były naprawdę upokarzające, zwłaszcza dla mojego męża. Byliśmy w stanie ponieść wszelki koszt, żeby tylko usłyszeć, że będziemy mieli dziecko – dodaje. W pewnym momencie zdecydowali się na zabieg in vitro. Ona miała dylematy moralne, on podchodził do tego z większą otwartością do czasu, gdy trzy dni przed planowanym zabiegiem nie mógł spać w nocy. Obudził Martę w środku nocy i powiedział jej, że nie pojadą do Warszawy, aby poddać się procedurze. Jeśli nie mają dziecka w naturalny sposób, widocznie tak ma być. – Spędziliśmy wtedy resztę nocy, płacząc i wtulając się w siebie. Wiem, że podjęliśmy dobrą decyzję, co nie zmienia faktu, że był to dla mnie przełomowy moment, w którym zdałam sobie sprawę, że nigdy już nie będę mamą – opowiada Marta.
Na spotkaniach rodzinnych najgorsze były dla niej ukradkowe spojrzenia najbliższych, gdy padał temat dzieci. Nie do zniesienia było napięcie oczekiwania na niewybredne komentarze lub raniące pytania. – Pamiętam, jak dwa lata po ślubie, podczas pięćdziesiątej rocznicy ślubu moich dziadków, jeden z wujków, będąc już lekko pod wpływem alkoholu, zapytał mojego męża: „A może ty nie wiesz, jak to się robi? Ja mam trójkę dzieci, mogę udzielić ci wskazówek” – wspomina kobieta. – Mąż próbował obrócić to w żart, a ja przepłakałam resztę imprezy w toalecie – dodaje.
– W gronie najbliższych dbajmy o to, żeby niepłodność nie była jedyną opowieścią o życiu tej pary. Pamiętajmy, że to są osoby nam bliskie, że znamy ich z innych historii życia, a nie tylko ze starania się o dziecko. Są to osoby, które lubią różne rzeczy, mają swoje pasje, hobby, zainteresowania i to jest ich kapitałem. Niepłodność jest częścią ich życia, ale oprócz niej jest jeszcze wiele innych fragmentów, w których możemy być blisko nich i ich wspierać. Odskocznia od problemu też jest wsparciem w chorobie – uważa psycholożka.
Ten sam lęk
– W związku ze słowami, które usłyszy para na temat braku dzieci, może pojawić się poczucie winy z powodu niepłodności i przekonanie, że się samemu wpłynęło na tę sytuację. Bardzo często wśród osób w trakcie leczenia niepłodności obserwuję poczucie braku zrozumienia, poczucie braku akceptacji, a także lęk przed wchodzeniem w relacje społeczne. Brak wsparcia społecznego w trakcie leczenia niepłodności może wpłynąć na to, że para nie będzie kontynuowała dalszych kroków, nie będzie korzystała z pomocy medycznej z obawy przed stygmatyzacją społeczną. Narracja społeczna pełna agresji, w węższym czy w szerszym wymiarze, jest zagrażająca, gdyż sprawia, że pacjenci jeszcze bardziej się izolują od źródeł wsparcia, które w najtrudniejszych momentach w życiu mogą być bardzo ważnym zasobem. Przypomina to mechanizm sprzężenia zwrotnego: im bardziej negatywnie mówimy o niepłodności, tym pacjenci bardziej nie chcą o tym mówić, boją się szukać wsparcia i zostają z tym sami. Tym trudniejsza jest ich sytuacja, co ma wpływ na ich funkcjonowanie psychiczne w trakcie przedłużających się starań o dziecko. Światy osób, które mają dzieci, i tych, które tych dzieci nie mają, zaczynają się coraz bardziej od siebie oddalać – uważa Anna Wietrzykowska.
Dziś Marta i jej mąż dobiegają pięćdziesiątki i w jakimś stopniu pogodzili się ze swoją bezdzietnością. – Obecnie brak dzieci już tak bardzo nie boli, choć jest on wyrwą w naszym sercu. Mam wrażenie, że rana ta trochę się zabliźniła. Teraz, gdy wiemy, że biologicznie jest niemożliwe, abym zaszła w ciążę, odpuściliśmy. Nasze małżeństwo weszło na inne tory, może też przez to, że kilka lat temu, gdy zaczęłam wchodzić w menopauzę, prawie się rozstaliśmy – wspomina Marta. – Dziś widzę, że każde z nas dramat niepłodności przeżywało inaczej, a trudno nam było o tym rozmawiać. Dopiero terapia dla par pomogła nam stanąć oko w oko z naszym największym bólem – podsumowuje.
Niepełnoprawna
Kamila ostatni poważny związek zakończyła cztery lata temu. Jej ówczesny chłopak krótko po zaręczynach stwierdził, że jednak nie jest gotowy do małżeństwa. Zostawił ją nie tylko z żałobą po niedoszłym małżeństwie, ale i z niespełnionymi marzeniami o dzieciach. Dziś ma czterdzieści dwa lata i brak perspektyw na zbudowanie poważnej relacji. – Nie jest łatwo spotkać właściwego mężczyznę w tym wieku, a ja desperatką nie jestem. Nie chcę wiązać się z kimś przypadkowym tylko po to, aby urodzić dziecko. To byłoby skrajnie egoistyczne – uważa kobieta. Na przestrzeni kilku lat zerwała wiele relacji ze swoimi zamężnymi koleżankami, niektóre były naprawdę głębokie. – Zazdrość mnie zabija. Nie potrafię ucieszyć się ich szczęściem. Widząc je z dziećmi, naprawdę przeżywam fizyczny ból. Mam wsparcie duchowe od zaprzyjaźnionego księdza, chodzę na terapię, ale nie widzę realnych rezultatów tych działań w moim życiu. Nic nie wypełni pragnienia bycia matką – opowiada Kamila. – Nie mogę słuchać tych bajek o duchowym macierzyństwie, o dawaniu siebie dzieciom, które nie mają rodziców. Wiele osób, które same mają swoje dzieci, proponowało mi wolontariat w domu dziecka. Nie chcę zajmować się cudzymi dziećmi. Marzę o tuleniu w ramionach swojego dziecka, a potem obserwowaniu, jak rośnie – przyznaje kobieta.
Jakiś czas temu na jednej z imprez rodzinnych wujek bez owijania w bawełnę zapytał Kamilę, dlaczego „nie zrobi sobie dziecka na boku”, bo przecież latka lecą i młodsza nie będzie. – To tylko przykład tego, jak bardzo statut społeczny zależny jest od posiadania dzieci. Od lat nie czuję się pełnoprawną częścią tego społeczeństwa. Takie rozwiązanie byłoby dla mnie niewłaściwe moralnie, nie tylko ze względu na wiarę. Tymczasem dla wielu osób z mojego środowiska najważniejsze jest to, żebym miała dziecko – ze smutkiem konkluduje Kamila. – Nie liczy się moja świetna pozycja zawodowa, moje pasje, zaangażowanie w życie. W opinii społecznej opowieścią o mnie jest moja bezdzietność. Na ten moment nie potrafię patrzeć na to bez bólu i złości. Dobijają też postawy polityków, którzy żartują sobie z kobiet niemających dzieci. Jakby dramat, który przeżywam codziennie, spotykając kobiety z dziećmi na ulicy, nie zabijał mnie wystarczająco. Włączając wiadomości, muszę jeszcze przyjmować dodatkowe ciosy – stwierdza Kamila.
Dziura
Cztery razy stracili dziecko. Czterokrotnie przechodzili przez takie same procedury, zabiegi czyszczenia macicy, wypisy ze szpitala i zalecania lekarza. Matylda kilka lat wcześniej miała zdiagnozowaną endometriozę, co było oficjalną przyczyną problemów z utrzymaniem ciąży. Gdy się pobierali, marzyli o dużej rodzinie, snuli plany o domu z gromadką dzieci. Nie wiedzieli, że pierwsze pięć lat ich małżeństwa to będzie cierpienie, ból, łzy i walka, by mimo ogromu smutku zostać razem. – Przez cały ten czas niosłam w sobie olbrzymie pokłady bólu, niezrozumienia, alienacji i wykluczenia. Miałam poczucie, że nie pasowałam trochę do tego świata. Ciężko było mi funkcjonować normalnie, bo niszczyła mnie choroba, która postępowała. Każdy miesiąc oddalał mnie od potencjalnej szansy na bycie mamą. Gdy po wielu trudach udawało mi się zajść w ciążę, w pierwszych kilku tygodniach traciłam ją – wspomina Matylda. – Wiele z moich relacji w tamtym czasie przestało istnieć. Mimo że obecnie jestem mamą czwórki dzieci, czuję dziurę relacyjną spowodowaną przez okres naszej bezdzietności. Mamy dziesięcioletni staż małżeński, a te relacje, które zawieraliśmy jako młode małżeństwo, nie przetrwały, ponieważ w czasie gdy my walczyliśmy z bezpłodnością i zmagaliśmy się z kolejnymi stratami dzieci, małżeństwom z naszego środowiska rodziły się dzieci. Rozminęliśmy się.
Na temat nieposiadania przez nich dzieci ludzie wokół nie tylko snuli domysły, ale i udzielali „dobrych” rad. – Dziś myślę sobie, że większość rad była dawana nam w dobrej wierze, jednak wtedy czułam obezwładniający mnie zewsząd brak ludzkiej wrażliwości na sytuację i na to, że robimy maksimum, aby zajść w ciążę i ją donosić – wspomina Matylda. – Nigdy nie zapomnę jednej z imprez, na którą poszliśmy ze znajomymi. Było super do momentu, w którym jedna z par skierowała do nas specjalną odezwę: „Wy jeszcze tu jesteście? Przecież młode małżeństwo o tej godzinie powinno iść do sypialni”.
Nie wiem
– Stygmatyzujące jest przypisywanie parom, które nie mogą mieć dzieci, że one tych dzieci nie chcą mieć, że jest to ich wygodna rzeczywistość. Komentarze „weźcie się do roboty”, „już najwyższy czas” są zupełnie niedopuszczalne. Pacjenci oddaliby wszystko, aby usłyszeć „mama” i „tata”. Potrzebujemy jako społeczeństwo zrozumieć, że oni robią naprawdę wszystko, aby temu zaradzić, jednak niepłodność jest chorobą tak jak rak czy stwardnienie rozsiane. Przyjmijmy zasadę, że tego, czego nie powiedzielibyśmy osobie chorej na nowotwór, nie mówmy także osobie w trakcie leczenia niepłodności. Powiedzieć osobie w niepłodności, że „blokuje się na ciążę” jest porównywalne do powiedzenia osobie w trakcie chemioterapii, że „blokuje się na życie”. Każdy chory wymaga naszej empatii i szacunku, bez względu na to, na co zachorował – podkreśla Anna Wietrzykowska. – Brakuje mi w naszym społeczeństwie patrzenia na niepłodność jak na proces medyczny, gdyż taka perspektywa zmienia bardzo dużo. Potrzeba nam spojrzenia na pacjentów jak na osoby, które są w leczeniu, podejmują specjalistyczne diety, są pod opieką psychologów. Większość z nich jest nieustannie zaangażowania w proces starania się o dziecko, ale o tym nikt nie mówi. Niepłodności nie da się załatwić romantycznymi wakacjami czy lampką wina wieczorem. To są sprawy, które wymagają wielu konsultacji, czasem hospitalizacji, zabiegów chirurgicznych czy leków. Przede wszystkim uszanujmy prywatność tych osób. Uwrażliwiajmy się na temat, przyjmując w pokorze, że nie wiemy, jak to jest nie móc mieć dzieci, a nawet jeśli wiemy, to nie mamy pojęcia, jak ta konkretna para przeżywa tę sytuację – podsumowuje psycholożka.
Mimo że po wielu staraniach Matylda w końcu zaczęła donaszać ciąże, gdzieś głęboko w jej sercu pozostała rana niepłodności. Pewnie dlatego tak bardzo bolą ją wszystkie komentarze na temat nieposiadania dzieci. – Nie mogę słuchać komentarzy polityków na temat tego, że Polki nie rodzą dzieci. Czuję ból w całym ciele, mam ochotę ryczeć. Podobnie działają na mnie billboardy, które rzekomo mają prowokować do myślenia o posiadaniu większej liczby dzieci. Dla mnie to powrót do mojego koszmaru – opowiada Matylda.
---
Wrażliwość społeczna jest niemierzalna. Nie egzekwujemy jej prawem, nie wpisujemy w konstytucję, nie obwarowujemy innymi ustawami. Powszechny hejt sprawił, że prawie zupełnie zatarły się i tak cienkie granice przyzwoitości komunikatów, które kierujemy do innych ludzi. Głębsza refleksja nad wypowiadanymi stwierdzeniami zdaje się nie być domeną naszych czasów. Niedawna wypowiedź prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego o „dawaniu w szyję” przez młode kobiety potwierdza, jak bardzo niewrażliwość społeczna i bezrefleksyjność wypowiedzi rozgościła się w przestrzeni publicznej. Brak reakcji ze strony potencjalnych autorytetów moralnych tylko tę smutną tezę uwierzytelnia. Nie mamy bezpośredniego wpływu na to, czy ktoś będzie miał dzieci, czy nie, ani na to, czy ktoś podejmie decyzję o rodzicielstwie, czy z niego zrezygnuje, bo to również w dzisiejszych niepewnych czasach nie dla wszystkich jest decyzją podejmowaną z automatu. Wpływ mamy za to na poziom naszej wrażliwości wyrażanej w komunikacji. Warto mieć świadomość, że jej brak może być czarą goryczy dla tych, którym życie kolejny raz w ciągu kilku ostatnich lat się złamało.
Imiona bohaterek tekstu zostały zmienione.