Pamiętam jej puste spojrzenie, w którym trudno było wyczytać cokolwiek. Była w siódmym miesiącu ciąży, a w domu czekał na nią czteroletni synek. Odwiedzając ją kilkakrotnie w szpitalu psychiatrycznym, mierzyłam się przede wszystkim z własną bezsilnością. Iga z depresją walczyła od kilku lat. Choroba krok po kroku odbierała jej wszystko co najcenniejsze: od radości z oczekiwania na narodziny upragnionej córki, po szczęście płynące z faktu bycia mamą uroczego Antka. Według raportu opublikowanego przez NFZ w 2020 r. na depresję w Polsce choruje około miliona osób. W statystykach ujęci zostali wszyscy ci, którzy zdecydowali się zwrócić po pomoc do psychiatry lub psychoterapeuty. Z pewnością nieoficjalne statystyki podbijają ci, którzy nie decydują się na wizytę u specjalisty. Jakkolwiek liczba Polaków chorujących na depresję byłaby zaniżona, jedno jest pewne: depresja opanowała wiele z naszych domów, nierzadko naznaczając nie tylko teraźniejszość, ale i przyszłość każdego z członków rodziny.
Hodowana latami
Nieuzasadniony czynnikami zewnętrznymi smutek, brak chęci do działania, czarne myśli bombardujące głowę od poranka – to wszystko Marta znała od ładnych kilku lat. Depresja podążała za nią jak cień, niby niezauważalna, ale kładąca się ciemną barwą na codziennym życiu. – Ona się we mnie odkładała, hodowałam ją latami, mimo to pozostawałam głucha na sygnały, które wysyłała – opowiada kobieta. – W pewnym momencie dosięgło mnie totalne wypalenie zawodowe, moje ciało, a nie tylko głowa, powiedziało: dość! Zaczęłam wymiotować, nie mogłam oddychać, płakałam, idąc ulicą w słoneczny dzień. Dziś jestem wdzięczna za ten kryzys, gdyż w przeciwnym razie dalej bym sobie powtarzała: nie przesadzaj, ogarnij się, nie tobie jednej ciężko jest w pracy. Na terapię trafiła dzięki lekarce rodzinnej, która okazała jej duże wsparcie. Sesje z psychologiem poskutkowały czasową poprawą nastroju. – Najważniejszym momentem na mojej drodze terapeutycznej było uświadomienie sobie, że mogę z czymś nie dawać rady, że to jest normalne, a ja mam do tego prawo – opowiada Marta. Niespodziewanie po roku terapii przyszło nagłe załamanie. – Nic złego w moim życiu się nie wydarzyło, a jednak któregoś dnia siadłam przed terapeutką i poczułam, że rozpadam się na kawałki. ,,To jest depresja, pani Marto, sugerowałabym jak najszybszą wizytę u psychiatry” – powiedziała psycholożka. Psychiatra potwierdził diagnozę, od ponad roku kobieta przyjmuje leki.
– Gdy któryś z rodziców nie jest w stanie sprawować opieki nad dzieckiem, warto aby najbliższe środowisko dołożyło wszelkich starań, by go wesprzeć – uważa Magdalena Ławreszuk, psycholog, psychoterapeutka. – Najgorsze, co można zrobić w takiej sytuacji, to zrzucić całą odpowiedzialność na chorego rodzica i pozostawić go samego na polu bitwy. Niesamowicie ważna jest wrażliwość otoczenia. Aby leki zaczęły działać, musi upłynąć trochę czasu. Warto, aby w tym czasie inny członek rodziny na przykład wziął wolne, jeśli tylko ma taką możliwość, odwiedzał, dzwonił, doglądał i w ten sposób wspierał chorego w jego codzienności. Oczywiście o wiele łatwiej jest, gdy takich osób w otoczeniu chorego jest kilka, na przykład przyjaciółka, siostra i mąż.
Otwarcie
Choroba Marty nie jest w jej domu tajemnicą. Ze swymi nastoletnimi córkami otwarcie rozmawia o terapii, a leki, które dostała od psychiatry, stoją w centralnym miejscu kuchni. – Moja depresja od momentu zdiagnozowania nigdy nie stanowiła tabu, to naturalny element naszego życia. Dziewczyny udostępniają mi swój pokój na terapię online, pytają o postępy w sesjach – opowiada kobieta.
Z każdym dzieckiem, niezależnie od tego, ile ma lat, warto rozmawiać o chorobie. Niekoniecznie trzeba nazywać depresję po imieniu. – Ważne, aby sposób komunikacji był dostosowany do wieku i dojrzałości dziecka. Pomagamy mu zrozumieć, co dzieje się z jego mamą lub tatą. Wiedza uspokaja, dziecko nie musi fantazjować o sytuacji. Dzieci tłumaczą sobie to, co dzieje się w domu przez własny pryzmat, ponieważ mają małą wiedzę i nie myślą jeszcze wystarczająco abstrakcyjnie. Często błędnie zakładają, że to ich wina, bo na przykład dostały złą ocenę albo nie posprzątały pokoju. Dlatego rozmawiajmy jak o każdej innej chorobie, przyznajmy, że mama lub tata źle się czuje, zapewnijmy, że wszystko jest pod kontrolą, że rodzic był u lekarza i uzyskał pomoc. Powiedzmy, iż mimo że kontakt jest mniej intensywny, dziecko jest bardzo kochane – przekonuje Magdalena Ławreszuk. – Ważne jest, aby dziecko nie było izolowane od chorego rodzica. Niech spędza z nim tyle czasu, ile to jest możliwe. Zostawmy też przestrzeń na zadawanie pytań i wyrażanie obaw.
Przez wiele lat Marta nieświadomie izolowała córki od siebie. – Z perspektywy organizacyjnej naszego życia dbałam o wszystko, byłam tą mamą, która zawsze trzyma rękę na pulsie. W rzeczywistości nie było mnie z moimi dziećmi. Niby z nimi rozmawiałam, ale ich nie słuchałam. Z trudem wstawałam rano, a moim jedynym celem było przetrwanie dnia, pomimo natrętnych myśli, że jestem najbiedniejszym i najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na świecie – twierdzi Marta. – Byłam maksymalnie skupiona na tym, co ja czuję.
Po dwóch latach terapii i roku regularnego przyjmowania leków Marta zupełnie inaczej patrzy na świat i swoich najbliższych. – Od wielu lat nie czułam się tak dobrze. Dla mnie to zupełna nowość – opowiada. – Mimo ogromu pracy, który wkładam w terapię, czuję satysfakcję, ponieważ zrozumiałam, że opiekując się sobą, zatroszczyłam się o swoich najbliższych. Nigdy wcześniej nie spędzałam tyle czasu z moimi dziewczynami, siedzimy na kanapie, rozmawiamy o głupotach, śmiejemy się. Po prostu jesteśmy razem.
Tabu
Badania pokazują, że dzieci rodziców, którzy chorowali na depresję, mają o 30 proc. zwiększone ryzyko zachorowania w przyszłości. – W przypadku występowania chorób mówimy o czynnikach biologicznych, genetycznych i środowiskowych. W przypadku depresji te trzecie odgrywają dość dużą rolę. W domu, w którym ktoś choruje na depresję, ogólna narracja bywa bardzo pesymistyczna: wszystko jest beznadziejne, znowu coś się nie udało, nic nie ma sensu. Klimat depresyjny bardzo często udziela się dziecku – uważa psychoterapeutka. – Warto obserwować dziecko i w razie potrzeby zapewnić mu pomoc, na przykład w postaci wizyt u psychologa – dodaje.
O depresji mamy w domu się nie rozmawiało. Zawsze smutna, bez większych chęci do jakichkolwiek aktywności, zanurzona w literaturze i filmie. Maja zastanawia się, co było pierwsze: usposobienie czy choroba. Jednym z czynników rozwijających objawy depresyjne niewątpliwie była niełatwa relacja z mężem. – Tata to trudny człowiek. Od początku małżeństwa nie był w stanie zaakceptować tego, jaka mama jest. Ona ze względu na swój charakter zawsze była lekko wycofana, ale gdy czuła, że on jest z niej niezadowolony, zamykała się jeszcze bardziej. To błędne koło, z którego nigdy nie wyszła – opowiada Maja.
Była nastolatką, gdy mama zdecydowała się pójść po pomoc do psychiatry. – Powiedziała mi o tym, gdy byłam w liceum. Lekarz podobno był zdziwiony, że przyszła tak późno. Ojciec zareagował negatywnie. Powiedział, że lepiej niż do psychiatry powinna pójść do spowiedzi, chciał wołać egzorcystę. Do tematu oficjalnie nie wracaliśmy. Do dziś nie wiem, czy ciągle bierze leki – przyznaje.
W cieniu lęku
Lęk o mamę towarzyszył jej od zawsze. Także wtedy, gdy jej zachowania jeszcze nie utożsamiała z depresją. – Zawsze podświadomie zdawałam sobie sprawę, że ona jest nieszczęśliwa. Bałam się, że odejdzie i zostawi mnie z tatą albo, że sobie coś zrobi – opowiada dziewczyna. Dodatkowo lęk podsycał ojciec. – Pamiętam bardzo wyraźne pewną scenę z dzieciństwa. Czytałam W pustyni i w puszczy, a mamy akurat nie było w domu. W pewnym momencie ojciec zaczął przekonywać mnie, że jest z nią bardzo źle i że ja powinnam coś zrobić, bo któregoś dnia może jej z nami już nie być i to ja będę musiała przejąć jej obowiązki – wspomina.
Słowa ojca wywołały zamierzony skutek, zasiany wtedy lęk towarzyszył jej w dorosłym życiu. Także wtedy, gdy dwa lata temu zdecydowała się wyjechać na wolontariat do Ameryki Południowej. – Bardzo późno dotarło do mnie, że choroba mojej mamy nie zależy ode mnie i że nie mam wpływu na jej dobre lub złe samopoczucie – przyznaje. – Mieszkając w domu, starałam się zapewnić jej jakieś atrakcje, aby umilić jej życie i rozproszyć smutki: zabierałam ją do kina, wynajdowałam ciekawe prezenty. Robiłam wszystko, by przy niej być.
Zdarza się, że dzieci wychowywane w domach z rodzicem cierpiącym na depresję nieświadomie przyjmują rolę dorosłych, którzy muszą zatroszczyć się o rodzica. – Pracuję z osobami dwudziesto-, trzydziestoletnimi, które wychowywały się z rodzicem doświadczającym poważnego kryzysu psychicznego. Obserwuję, że osoby te doświadczają problemów w życiu dorosłym. Zmagają się z depresją lub czują się odpowiedzialni za rodzica, który na przykład dobrze sobie radzi. Nierzadko są to młode osoby wypalone, zmęczone życiem, niechętne do zakładania własnej rodziny, niemające siły mieć własnych dzieci – opowiada Magdalena Ławreszuk. – Warto, aby szukały pomoc psychologicznej, która pozwoli im zdjąć z siebie ciężar odpowiedzialności, a także opowiedzieć o dzieciństwie, przeżyć żal i rozczarowanie, nazwać to i zostawić ten temat. To drugie jest szczególnie ważne, bo takie dorosłe dzieci mają skłonność do nadmiernego rozpamiętywania przeszłości i utknięcia w niej – dodaje.
Niedawno Maja podjęła decyzję, że wyprowadza się do innego miasta. – Mam wrażenie, że mama na wszystkie moje decyzje nie potrafi spojrzeć szerzej, jest w nich bardzo skupiona na sobie. Cały czas mówi, że jest jej smutno, że znowu będę daleko. Tłumaczę jej, że jestem dorosła i musi się liczyć z tym, że nie będę z nią mieszkać do końca życia. Mimo że gdzieś dalej towarzyszy mi lęk o nią, wiem, że to dobra decyzja – tłumaczy Maja.
Przyczynki
Igor pierwszy epizod depresji miał kilka lat temu. Bezpośrednią przyczyną był mobbing. Ciężkie warunki w pracy spowodowały ogólne wyczerpanie organizmu i długotrwałe napięcie nerwowe. Lekarz pierwszego kontaktu przepisał leki antydepresyjne, których skutkiem ubocznym był nagły wzrost wagi. Po roku, czując się źle we własnym ciele, Igor postanowił je odstawić. Jego stan psychiczny w miarę się unormował, więc nie widział powodów do kontynuowania farmakoterapii.
Drugi atak depresji przyszedł w poprzednim roku. Pewnego dnia jego żona odeszła do innego mężczyzny. Obok szoku, niezrozumienia i niezgody, które mu towarzyszyły, pojawiły się myśli samobójcze. Zaczął już nawet podejmować pewne kroki, aby je urealnić. Mężczyzna coraz bardziej zapadał się w sobie. – Przez dwa miesiące praktycznie wegetowałem. Zwlekałem się rano z łóżka, wykonywałem czynności związane z pracą, po czym kładłem się na tapczanie i leżałem przy włączonym telewizorze do 1.00 w nocy. Zasypiałem na dwie lub trzy godziny, a potem do rana znowu patrzyłem się w sufit. Od rana schemat się powtarzał. W końcu poszedłem do psychologa – opowiada Igor.
Po rozstaniu rodziców dzieci zamieszkały z mamą. W każdym miesiącu na tydzień wracają do niego. Igor zawsze poświęcał im dużo czasu: wymyślał wspólne zabawy, zabierał je w ciekawe miejsca, proponował niecodzienne aktywności. Depresja, jakby odcięciem noża, odebrała chęć do aktywności i radość z czasu spędzanego razem. – Zupełnie zmieniała się jakość mojego bycia z dziećmi. Wykonuję te czynności, które muszę: sprzątam, gotuję, zawożę do szkoły, odbieram ze szkoły, odrabiamy wspólnie lekcje, a wszystko ponad to, praktycznie nie istnieje – twierdzi Igor. – Przy tym cały czas towarzyszy mi poczucie winy, że nie ma mnie z nimi. Mam wrażenie, że nie jestem w pełni wartościowym ojcem, takim, który staje na wysokości zadania.
Moja wina
Osiowym objawem depresji jest przeżywanie ogromnego i nieadekwatnego poczucia winy. – Członkowie rodziny nie poprawiają tej sytuacji, mówiąc: ,,weź się w garść”, ,,to jest Twój obowiązek”, ,,zajęcie odciągnie Twoje złe myśli”. Chory zdaje sobie sprawę z tego, ale z różnych względów nie jest w stanie nic zrobić. Trzeba zwrócić uwagę na sposób komunikacji z osobą cierpiącą na depresję – uważa psychoterapeutka. – Warto ją słownie wesprzeć, powiedzieć, że to ona teraz potrzebuje czasu, że dziecko jest otoczone opieką, że bliscy na nią cierpliwie czekają, zapewnić, że poprawa nastąpi.
Ze względu na trudną sytuację rodzinną nie wtajemniczył dzieci w swoją chorobę. – One i tak mają dużo problemów związanych z naszym rozstaniem. Nie chcę im dokładać, widząc, jak bardzo to przeżywają. Wiedzą tylko, że jestem pod opieką psychologa. Powiedziałem im, że gdyby było im trudno w sytuacji, w której się znalazły, również mogą porozmawiać z psychologiem – opowiada Igor. – Najmłodszemu, siedmiolatkowi, powiedziałem, że może porozmawiać z ,,lekarzem od smutku” – dodaje.
Poprzednie doświadczenia i lęk przed stereotypami sprawiły, że Igor nie zdecydował się na branie leków. – Ostatnio przytyłem 25 kg, nie chcę, żeby to się powtórzyło. Dodatkowo boję się, że podczas rozprawy rozwodowej, która ciągle przede mną, sędzia potraktuje mnie gorzej ze względu na leczenie psychiatryczne – twierdzi Igor. – Na razie skupiam się na wizytach u psychoterapeuty i sam pracuję nad czarnymi myślami. Wiem, że dużo zależy od tego, czy nauczę się żyć tu i teraz i przyjmować rzeczywistość taką, jaka jest.
Depresja to nie obniżenie nastroju, które dotyka przeciętnego Kowalskiego, gdy pogoda za oknem nie zachęca do wstania z łóżka, a marudzący szef przedstawia po raz kolejny nierealne oczekiwania. To niebezpieczna choroba, której skutki wykraczają daleko poza objawy psychiczne. Tak długo, jak pozostanie ona tabu lub wstydliwym problemem ,,nadwrażliwych” i ,,melancholijnych” osób, tak długo będzie zbierać żniwo w naszych domach, nie zważając na wiek, status społeczny czy przynależność religijną. Mówiąc otwarcie o depresji w przestrzeni publicznej, odczarowując korzystanie z pomocy psychiatry czy psychoterapeuty, zatrzymujemy lawinę konsekwencji płynących z zaniedbań troski o zdrowie psychiczne, które z niezrozumiałych przyczyn wciąż jest gorzej traktowane niż zdrowie fizyczne.
Imiona bohaterów zostały zmienione.