Nadal chce Siostra skoczyć ze spadochronem?
– (śmiech) Tak, chcę pokonać mój lęk wysokości. Jak Bóg da, to skoczę.
Pytam, bo mówią o Siostrze, że nie ma przed nią żadnych granic, niczego się nie boi, a w pomaganiu jest jak Brat Albert, tylko w spódnicy.
– W spódnicy to na pewno (śmiech), zwłaszcza że habit długi, czarny i ze szkaplerzem.
Założycielka ruchu hospicyjnego Cicely Saunders mówiła, że w hospicjum nie umiera się każdego dnia, ale żyje się co dzień pełnią życia. Ma Siostra podobne obserwacje?
– Tak. Tu żyje się w stałej gotowości na przyjście śmierci, ale chodzi też o radość w ostatnie dni życia. Pamiętam, że mieliśmy pacjentów, dla których pragnieniem był wyjazd do ogródka hospicyjnego, by posłuchać śpiewu ptaków i zobaczyć promienie słońca. Pamiętam, że ktoś kiedyś chciał zapalić ostatniego papierosa, a jeszcze inny pojechać na ryby.
Czyli jest bardziej jak w domu, a nie jak w placówce medycznej?
– Często mówię, że nasze hospicjum to dom – miejsce pełne bliskości i ciepła. Ale są też łzy czy chwile niemocy i bezradności. Poza tym potrzebne są tu rzeczy takie, jak w domu: meble, naczynia, łózka, kołdry, kwiaty.
Ale ten dom jest dość międzynarodowy, biorąc pod uwagę, że w hospicjum mogą znaleźć się osoby o różnych narodowościach i wyznaniach.
– Rzeczywiście, mamy tutaj wspólnotę międzynarodową i to nie tylko poprzez chorych. Działa u nas około 100 wolontariuszy. Zatrudniam też 46-osobowy personel mówiący w trzech podstawowych na Litwie językach: litewskim, polskim i rosyjskim.
Jak Siostra odreagowuje to cierpienie, które widzi wśród chorych?
– W tej pracy jest bardzo dużo różnych emocji. No i przyznam, że mam taki dość choleryczny temperament…
Czyli szybko Siostra się denerwuje?
– Powiedzmy tak: od razu reaguję całą sobą. Jeden z moich współpracowników parę lat temu dał mi nawet pseudonim „tsunami”. Poza tym jest we mnie ogromna ludzka wrażliwość i często płaczę. Te łzy łączą mnie też z chorymi, ich rodzinami, przyjaciółmi.
Pomaga nieliczenie tych, którym Siostra towarzyszyła w ostatnich chwilach życia?
– Po prostu podjęłam taką decyzję kilka lat temu, kiedy było to już ponad 5 tysięcy osób. W sercu mam wszystkich i pewnie kiedyś ich spotkam.
Śmierci Siostra się nie boi?
– Nie, gdyż to nie jest etap kończący tylko otwierający. Taki kolejny krok, by przekroczyć granicę i pójść dalej.
W 2012 r. otworzyła Siostra pierwsze stacjonarne hospicjum na Litwie. Wciąż jest to jedyne. Czuje się Siostra pionierką ruchu hospicyjnego w tym kraju?
– Bardziej czuję się w obowiązku do dzielenia się misją i ideą hospicyjną np. ze stowarzyszeniami czy placówkami medycznymi. Tworzone są takie miejsca, które pomagają chorym, ale za pieniądze. Hospicjum natomiast musi być wierne idei Cicely Saunders: pomaganie ponad jakimikolwiek podziałami, wolność pacjenta, który wyznacza nam przestrzeń zaangażowania, a przede wszystkim – darmowość pomocy. Mam nadzieję, że inne placówki będą szły tą drogą.
Przed założeniem hospicjum na Litwie w ogóle nie istniało to słowo w języku. Czy na początku ta działalność była dla wielu zaskoczeniem?
– Były liczne pytania: czy to jest dom pomocy społecznej, dom starców czy placówka charytatywna. Dopiero po serii spotkań, wykładów czy wyjaśniania w mediach, o co chodzi, zauważyliśmy zmianę nastawienia wśród ludzi. Nadal jednak wiele osób na słowo „hospicjum” robi wielkie oczy i pyta, co to? Dlatego dla nas wyzwaniem jest, by to zmienić.
W 2014 r. ówczesna minister zdrowia, Rimante Szalaszewiczute, powiedziała w mediach, że Litwy nie stać na opiekę paliatywną dla wszystkich i dlatego eutanazja mogłaby być dobrym rozwiązaniem dla chorych, którzy nie chcą być udręką dla swoich krewnych. Rozpoczęła się debata w parlamencie i Siostra stała się twarzą protestu przeciwko eutanazji.
– Zrobiliśmy tak naprawdę wszystko, co było możliwe w przestrzeni społeczno-prawnej, gdy dyskutowana była ustawa o eutanazji. Dotarliśmy do każdego posła, napisałam pisma do minister zdrowia, do pani prezydent Litwy i powoływałam się na doświadczenie tysięcy moich chorych, którzy chcieli żyć do końca. Ponadto chorzy ofiarowywali swoje modlitwy i cierpienie, by projekt nie został przegłosowany.
Został wtedy odrzucony, a Siostra do hospicjum zaprosiła minister zdrowia…
– I przyjechała. Był taki wyjątkowy moment, gdy ona podała rękę jednej z pacjentek, a ta nie puściwszy jej, powiedziała, że chorzy nie chcą tu umierać, a takich hospicjów jak nasze powinno być więcej wraz ze środkami na ich finansowanie.
Zatem pomysły związane z eutanazją już nie wracają?
– Niestety wracają, są oddolnie podnoszone, ale w grudniu ubiegłego roku odwiedziła nas pani prezydent i zadeklarowała oficjalnie, że będzie robiła wszystko, by ruch hospicyjny na Litwie się rozwijał poprzez mechanizmy opieki zdrowotnej. Wydaje mi się, że wszystko idzie w dobrym kierunku.
Czyli medycyna paliatywna ma być alternatywą dla eutanazji?
– To jest bezdyskusyjne. Jeśli takie placówki jak hospicja czy ośrodki medycyny paliatywnej będą istnieć, to o eutanazji na Litwie nie będzie mowy.
Tyle że na istnienie takich placówek potrzeba pieniędzy. Jak Siostra daje sobie finansowo radę, kiedy litewski system opieki zdrowotnej pokrywa jedynie 30 procent kosztów?
– Każdego miesiąca muszę pozyskać 20 tys. euro. Od strony ekonomicznej nigdy nie mam pewności, ale nadzieja czyni możliwym to, co jest niemożliwe, i hospicjum działa od lat. Teraz stoję przed kolejnym wyzwaniem. Na wiosnę przyszłego roku rozpocznę budowę oddziału hospicjum dziecięcego, a potrzeba na ten cel około 1,3 mln euro.
Za tę działalność ma Siostra coś w zamian?
– Nigdy takich pytań sobie nie stawiam, bo to, co robię, to mój dar, który ma przynieść efekt na wieczność. Praca w hospicjum uczy, że tu na ziemi jesteśmy tylko przejazdem.
S. MICHAELA RAK
Polska siostra ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego (faustynki). Zapoczątkowała ruch hospicyjny na Litwie. Pięć lat temu założyła w Wilnie Hospicjum im. bł. ks. Michała Sopoćki – pierwsze i jedyne hospicjum w tym kraju. Stała się też twarzą protestu przeciwko eutanazji