Przewodniczący Papieskiej Akademii Życia abp Vincenzo Paglia w związku ze Światowym Dniem Chorego powiedział, że opieka paliatywna jest w środowisku medycznym traktowana jak obszar drugiej kategorii. Faktycznie nadal tak jest?
– Medycyna paliatywna narodziła się tuż po II wojnie światowej. W 1948 r. pielęgniarka Cicely Saunders spotkała w szpitalu św. Tomasza w Londynie Dawida Taśmę – polskiego Żyda umierającego na nowotwór. Długo rozmawiali. Pod jego wpływem nakreśliła ramy medycyny paliatywnej i bazującego na niej ruchu hospicyjnego. Medycyna ta obejmuje trzy wymiary: uśmierzanie bólu (co wymaga profesjonalnych narzędzi), opiekę duchową, troskę o to, by pacjent nie był sam. Saunders ułożyła to w pewną całość. Powiedziano jej wtedy, że aby ktoś to zaakceptował, musiałaby być lekarzem. W wieku 33 lat poszła więc na studia, zrobiła doktorat z medycyny. W 1967 r. otworzyła hospicjum św. Krzysztofa w Londynie. Na realizację swojego planu potrzebowała aż 20 lat. To pokazuje, ile pewne idee potrzebują czasu…
Miała niebywałe poczucie misji! Kosztowało ją to przecież mnóstwo pracy i wyrzeczeń.
– Tak. Żeby ruch hospicyjny dotarł do Polski, trzeba było kolejnych 10 lat. Jako pierwsze otworzyło się na niego synodalne środowisko, skupione wokół kościoła Arka Pana w Nowej Hucie w Krakowie (w latach 1972–1979 odbywał się u nas Synod Archidiecezji Krakowskiej). Przed 40 laty zarejestrowano Towarzystwo Przyjaciół Chorych Hospicjum św. Łazarza w Krakowie, a przed 25 laty, obok kościoła Arka Pana, zakończono budowę oddziałów stacjonarnych. Lata 80. i 90. to bardzo intensywny rozwój idei hospicyjnej w Polsce. Przychodzili ludzie zafascynowani ideą, włączali się. Wśród nich było wielu lekarzy i ludzi, którzy na co dzień pracowali wśród chorych.
Równolegle w krajach Zachodu rosło przyzwolenie na eutanazję. Ruch hospicyjny ma na tyle długą historię, że powinien tu stawiać mocniejszy opór. Jest jedyną alternatywą.
– Od ponad 20 lat jestem kapelanem w hospicjum. Z perspektywy czasu mam wrażenie, że ruch pociągnął za sobą pojedyncze osoby w całej Polsce. Lekarze się tym fascynowali, robili specjalizację (kiedyś jej nie było) itd. Niekiedy zakładali hospicja. Jednak obecnie w ruchu brakuje ludzi, brakuje następców. Ci, którzy są od lat, patrzą w przyszłość z lękiem, czy będzie miał kto ich zastąpić.
Pandemia natomiast sprawiła, że pojawiły się braki w wolontariacie. Wolontariusze są niezbędni, gdyż to oni (po odpowiednim przeszkoleniu) towarzyszą chorym, którzy są w hospicjum samotni. Na przestrzeni kilku ostatnich lat wolontariat obumiera. To są teraz dwa główne problemy.
Zamiast rozwoju mamy stagnację?
– Tak. Przez pierwsze 10 lat mojej pracy przychodzili nowi lekarze. Oni pracują nadal, ale personel się nie zmienia. Nasz wolontariat prowadziła pani Ewa Bodek. Kiedy zmarła, na jej miejsce nie pojawił się nikt z taką charyzmą, kto potrafiłby pociągnąć za sobą innych, zachęcać do posługi wolontariuszy itd.
Pandemia, z uwagi na obostrzenia, zmieniła sposób pracy w ośrodkach stałej opieki, w tym w hospicjach. Czy ona zmieni coś w rozumieniu sytuacji ludzi chorych terminalnie?
– Pokazała, że to, czym zawsze zajmowała się opieka paliatywna, przekracza dziś granicę chorób nowotworowych. Leczenie bólu, odchodzenie w samotności stały się aktualne dla całego społeczeństwa. Bo co dolega chorym, którzy odchodzą na Covid-19? W ostatniej fazie życia mają podobne objawy, jak chorzy na nowotwór np. płuc. Duszą się, płyn zalega im w płucach. W opowieściach lekarzy, pielęgniarek, członków rodzin przewija się też stale motyw samotności umierających. Doświadczamy w pandemii, że sama medycyna nie jest w stanie – w przypadku wielu chorób – odpowiedzieć na ludzkie potrzeby.
To o tym mówił abp Paglia – towarzyszenie umierającym stanowi dziś coraz poważniejszy problem społeczny. Lekarz, pielęgniarka, nawet opiekun, to za mało. Chory potrzebuje człowieka, który zechce mu towarzyszyć. Znajdzie czas. Jeśli nie członek rodziny, to może wolontariusz? Społeczeństwo szybko się starzeje. Pandemia nam wszystkim uświadomiła, jak wiele osób choruje, cierpi i odchodzi w samotności.