Mit o Charonie, przewoźniku dusz zmarłych w zaświaty, jest nośnikiem bardzo ważnej prawdy: osoby odchodzące z tego świata na ogół potrzebują, aby ktoś im towarzyszył. Nikt nie powinien być „skazany” na śmierć w samotności. Trwanie przy łóżku osób umierających może być też jednym z najgłębiej transformujących doświadczeń dla tych, którzy zostają.
Nie ma chwały
Przedstawiciele naszego gatunku cenią sobie spektakularne efekty oraz wzruszające happy endy. W opiece zdrowotnej wrażenie robi na nas lekarz, który „ściąga” pacjenta po poważnym wypadku z drogi ku nagłej śmierci, rehabilitant, który mimo niekorzystnych rokowań uczy pacjenta z wrodzoną wadą chodzić, a coraz częściej także psychoterapeuta, który pomaga pacjentowi wyjść z zaburzeń lękowych lub stanów psychotycznych. Uratowanie życia – albo odbudowanie jego komfortu – przez kogoś innego daje nam nadzieję, że również my, jeśli doświadczymy choroby lub urazu, będziemy mogli „pozostać w grze”. Trudniej jednak jest docenić i podziwiać pracę tych osób, które nikogo – w sensie fizycznym – nie uzdrowią i nie uczynią w pełni sprawnym. Opiekunowie osób umierających – zarówno ci zawodowi, pracujący np. w hospicjach, jak i ci wykonujący swoją pracę nieodpłatnie we własnym domu, trwając przy konającym członku rodziny, rzadko (z wyjątkiem postaci wspaniałego księdza Kaczkowskiego) zyskują rozgłos i chwałę, niemal nigdy nie zostają też bohaterami mainstreamowych filmów. A przecież ich praca nie jest mniej warta niż praca tych, którzy „stawiają opór” śmierci – bo przecież to od nich zależy, czy dana osoba odejdzie z tego świata spokojnie i bez bólu, czy też w zimnie i z lękiem. Klaudia Majka, psycholożka i psychoterapeutka, która przez sześć lat wspierała osoby w opiece paliatywnej domu pomocy, a przez kolejne sześć lat pracuje z procesami żałoby i odchodzenia w gabinecie, zaznacza, że towarzyszenie w umieraniu wymaga wyjątkowej wrażliwości. – Zwykliśmy nagłaśniać celebrowanie narodzin, choć to też moment trudu, bólu, strachu i wielu niewiadomych, ale narodziny są dla nas bardziej namacalne, rzeczywiste niż umieranie – zauważa. – Towarzyszymy innym w kolejnych etapach ich życia, zwracając uwagę na pierwsze słowa, kroki, dyplomy, relacje, a derealizując śmierć, wypierając się tego doświadczenia przypisanego każdemu z nas. Obecność przy osobie umierającej pozwala na wsparcie jej w planowaniu własnego pożegnania, co daje niewiarygodne poczucie sprawczości i ukojenia. Ta obecność może też posłużyć jako wsparcie w załatwianiu ostatnich spraw, domykaniu swojego życia. Obecność drugiego człowieka pozwala zachować więc osobie umierającej poczucie godności.
Wspieranie osoby odchodzącej związane jest z trudnymi emocjami, na które warto dać sobie przyzwolenie. – To nie jest tak, że psycholog, pielęgniarka, lekarz, osoba duchowna nabywają specjalnych umiejętności, by lepiej niż ktokolwiek inny móc towarzyszyć osobom umierającym – mówi Klaudia Majka. – Oczywiście trenują pewną wrażliwość i mają dostęp do rozumienia czasem technik pozwalających sobie radzić z emocjami, jakie wynikają z obecności przy śmierci. Jednak każdy z nas, akceptując naturę życia, może wytrwać przy osobie umierającej. Trzeba wtedy pamiętać o daniu sobie zgody na przeżywanie bezradności wobec śmierci drugiej osoby i lęku wynikającego ze zderzenia z własną śmiertelnością, która przyjdzie na myśl. Pojawi się fala trudnych emocji – smutek, strach,
głęboka utrata, ale też może być miejsce na sentyment, wspomnienie i akt miłości.
Dzisiaj wiemy już, jak wielki wpływ na przebieg porodu i późniejsze wspólne życie matki oraz dziecka ma kompetentna, świadoma psychologicznie położna – dlatego właśnie najbardziej oddane rodzącym położne nagradzamy w specjalnych plebiscytach i chętnie sięgamy po napisane przez nie książki. Podobnie powinniśmy zacząć doceniać te osoby, które otaczają opieką człowieka na „drugim krańcu” jego życia – odpowiednie warunki pracy i nagradzanie osób wyróżniających się godną postawą z pewnością powinny stać się częścią ich rzeczywistości. Na szczęście – choć oczywiście nie jest to argument za tym, by np. pielęgniarkom i pielęgniarzom na oddziałach paliatywnych nie podnosić pensji! – towarzyszenie w umieraniu może także samemu towarzyszącemu przynieść satysfakcję i wpłynąć budująco na jego życie.
Cenić życie w obliczu śmierci
Bez wątpienia towarzyszenie w umieraniu może przyczynić się do przewartościowania naszego życia – w cieniu śmierci i słabości najwyraźniej może wybrzmieć to, co jest naprawdę ważne. Jeśli zdajemy sobie sprawę z tego, że śmierć jest naprawdę nieunikniona, a my w istocie nie wiemy, kiedy stanie w naszych drzwiach, to może być to swego rodzaju „motywatorem” do tego, by prowadzić głębsze, bardziej autentyczne życie. W książce Bronnie Ware Czego najbardziej żałują umierający znajdziemy takie słowa, traktujące o tym, czego „uczy nas” zrozumienie własnej śmiertelności: „Gdybyśmy byli w stanie stawić czoło temu, że śmierć jest nieunikniona, i uczciwie się z tym pogodzić, zanim przyjdzie, moglibyśmy zmienić nastawienie, kiedy jeszcze na to pora. Moglibyśmy się wtedy skupić na prawdziwych wartościach (…) Jeśli mamy świadomość, że życie kiedyś się skończy, że nieustannie zbliża się śmierć, możemy nadać swojemu istnieniu sens i póki trwa, czerpać z niego satysfakcję”.
Świadomość ta z kolei najczęściej staje się naszym udziałem właśnie wtedy, gdy sami z jakiegoś powodu otrzemy się o śmierć albo kiedy towarzyszymy osobom, których życie się kończy. Dlatego opieka nad osobami, które są już blisko kresu życia, może być doświadczeniem kształtującym, wręcz transformatywnym – zmieniającym nas do głębi. Sądzę też, że dla osoby wierzącej trwanie u boku umierającego może stanowić najważniejsze rekolekcje w życiu – bo nie da się wówczas nie zmierzyć z pytaniem o Boga i wieczność. Może zdarzyć się również tak, że towarzyszenie umierającemu stanie się pierwszym momentem w życiu, w którym zadamy sobie pytanie, na ile tak naprawdę wierzymy w to, co wyznajemy podczas religijnych rytuałów, a także czy potrafimy unieść to, że osoba, którą kochamy, staje się coraz bardziej słaba i krucha – a my nie jesteśmy w stanie powstrzymać tego procesu. Ażeby właściwie opiekować się odchodzącymi, musimy posiadać świadomość nieuchronności śmierci. Rozpaczliwe próby „uratowania” przed nią osoby kończącej swoje życie mogą zmęczyć odchodzącego (który zazwyczaj pragnie spokoju), a opiekuna wpędzić w poczucie beznadziei i bezużyteczności.
Duchowość śmiertelności
Zasobem ułatwiającym trwanie przy osobie umierającej – zwłaszcza jeśli umieranie to stanowi dłuższy proces – jest także zdrowa emocjonalnie, dojrzała duchowość i religijność. Nie oznacza to bynajmniej, że osoba, która nie wierzy w Boga, nie może być dla umierającego wsparciem, a bycie świadkiem czyjegoś umierania wyniszczy ją psychicznie – ateiści czy agnostycy, jeśli posiadają rozwiniętą empatię, cierpliwość i osobistą dojrzałość, mogą naprawdę wzorowo (jeśli istnieje w tym przypadku jakiś wzór) stawić czoła temu zadaniu. Religijna wizja świata „zawiera” jednak ze swej natury pewne elementy, które mogą pomóc w zachowaniu dobrostanu (nie mylić z zadowoleniem!) w sytuacji rozciągniętego w czasie żegnania umierającego. Postrzeganie śmierci jako naturalnego elementu egzystencji ludzkiej, wiara w to, że zarówno życie, jak i jego kres, mogą mieć większy sens, a także tradycyjne rytuały związane ze staniem przy łożu śmierci bliskiej osoby (jak np. odmawianie koronki do św. Józefa czy palenie gromnicy) nie sprawiają oczywiście, że śmierć jawi się jako drobnostka, ale chronią przed poczuciem absolutnej rozpaczy i pustki.
Poruszający (i cenny literacko) obraz akceptacji śmierci w perspektywie religijnej znajdziemy np. w Pieśni słonecznej św. Franciszka: „Pochwalony bądź, mój Panie, przez siostrę naszą Śmierć cielesną, przed którą nikt z żyjących ujść nie może”. Biedaczyna z Asyżu do śmierci podchodzi nie tylko ze świadomością jej powszechności i nieuchronności, ale także z pewną czułością. Taka duchowość i wewnętrzny spokój mogą stanowić jeden z najcenniejszych zasobów zarówno samych umierających, jak i osób, które pomagają im przejść przez ostatnie dni życia. Praktyki religijne w obliczu śmierci bliskiej osoby oferują także inny, niezwykle ważny element: dają poczucie, że nie jesteśmy z tym trudem sami. Rodzinna modlitwa, uczestnictwo bliskich we Mszy w intencji spokoju ducha osoby umierającej czy obecność kapłana przychodzącego do domu lub szpitala z sakramentem namaszczenia chorych mogą sprawić, że opiekun osoby odchodzącej czuje się „przyjęty” ze swoim cierpieniem.
Ciężar towarzyszenia
Jednocześnie nie można zapominać o tym, że wspieranie umierających jest też zadaniem bardzo wymagającym i obciążającym. Wiąże się z tym często bezradność (nie umiemy wyleczyć człowieka z jego śmiertelności), żal, a czasami także ogromna frustracja – niestety nie wszyscy bowiem, mimo rozwoju medycyny paliatywnej i anestezjologii, odchodzą z tego świata spokojnie i bez bólu. Bycie świadkiem czyjegoś cierpienia i gaśnięcia nawet dla profesjonalistów zajmujących się opieką nad osobami kończącymi swoje ziemskie życie bywa zatem niezwykle stresujące, a niekiedy – traumatyzujące. Dlatego właśnie pracownicy hospicjów, oddziałów szpitalnych, gdzie często „przychodzi” śmierć, ale także rodziny opiekujące się umierającymi bezapelacyjnie powinny mieć zapewniony dostęp do wsparcia psychologicznego. Możliwość „zwentylowania” własnych emocji chroni przed wystąpieniem zespołu stresu pourazowego, zaburzeniami psychosomatycznymi czy wreszcie wystąpieniem zespołu stresu opiekuna (z ang. CSS – Caregiver Stress Syndrome). Syndrom ten objawia się wyczerpaniem, obniżeniem nastroju, częstymi infekcjami (z uwagi na pogorszenie się odporności na skutek chronicznego stresu), napięciem, dolegliwościami bólowymi, a niekiedy także drażliwością i wybuchowością. Ktoś, kto z uwagi na wykonywaną pracę często ociera czoła i zamyka oczy umierającym, albo zajmuje się ciężko chorym i gasnącym członkiem własnej rodziny, zajmuje się przecież nie tylko rozważaniem kwestii metafizycznych, ale także często codzienną toaletą, podnoszeniem, podawaniem leków i karmieniem słabnącego człowieka. Kiedy kres jest już blisko, opiekun mierzy się także z pytaniem: „Czy to dziś…?”, na które – mimo znajomości oznak zbliżającej się śmierci – nie zawsze można precyzyjnie odpowiedzieć. Jeśli więc poddany takim obciążeniom opiekun osób umierających ma pracować „wydajnie” (choć oczywiście to określenie może Czytelnikom wydawać się nieprzystające do majestatu śmierci), to sam musi mieć możliwość odpoczynku, wyrażenia swoich uczuć i odskoczni od obowiązków. Niektórym osobom może się to wydawać niewłaściwe (czy wręcz niegodziwe), ale dla własnego dobra osoby, które przez dłuższy czas opiekują się np. umierającym krewnym, nie powinny być nieustannie skupione wyłącznie na tym zadaniu.
Rodziny osób ciężko chorych i umierających także potrzebują wyjścia na przyjęcie, wycieczki z przyjaciółmi czy uczestniczenia w wydarzeniu kulturalnym – nie świadczy to o tym, że się o chorego nie troszczą i go nie kochają, ale o tym, że wciąż są złożonymi istotami ludzkimi.
---
Światowy Dzień Hospicjów i Opieki Paliatywnej
Twórczynią pierwszego na świecie nowoczesnego hospicjum w Londynie i światowego ruchu hospicyjnego była dr Cicely Saunders. W 1978 r. w Krakowie wygłosiła dla lekarzy wykłady o opiece hospicyjnej i leczeniu bólu nowotworowego, zapoczątkowując zainteresowanie ruchem hospicyjnym w Polsce. W naszym kraju zaczął się on rozwijać w latach 80. XX w.
Co roku w drugą sobotę października obchodzony jest Światowy Dzień Hospicjów i Opieki Paliatywnej. Zwraca on uwagę na osoby nieuleczalnie chore i tych, którzy je wspierają: lekarzy, pielęgniarki, fizjoterapeutów, psychologów, pracowników socjalnych, kapelanów, wolontariuszy.