Twoi synowie mają 22, 21 i 16 lat, córka – 12. Masz za sobą męskie rozmowy o „tych sprawach”?
– Nie.
W serialach i filmach masz instruktaż. Przychodzi ojciec i mówi: „Synu, już czas, musimy pogadać jak mężczyzna z mężczyzną”.
– Film to film, życie to życie. W naszym domu żadnych uświadamiających pogadanek nie było i w ogóle uważam, że nie tędy droga. Po prostu rozmawialiśmy z dziećmi na „te tematy” od dzieciństwa.
A jeśli mam 15-letnie dziecko i doznaję olśnienia, że w naszych rozmowach nigdy nie pojawił się wątek seksualności, dojrzewania, przygotowania do życia w małżeństwie? I jeszcze widzę, że nastolatek karmi się pseudomądrościami z internetu?
– To nawet to nie jest powodem, aby powiedzieć: „Synu, córko, chodź na rozmowę”. Nie utrwalajmy kulturowo przekazywanego schematu rozmów o tzw. sprawach dorosłych. Lepiej poszukać naturalnego pretekstu do rozpoczęcia takiej rozmowy. Można powiedzieć na przykład: „Widziałem na przystanku całującą się parę. No nie, przesadzili”. Taki czy inny komunikat będzie dla dziecka sygnałem, że jesteśmy gotowi pogadać i nie mamy na tym punkcie histerii.
Histerii?
– Tak, histerii. Jeśli chłopak pobił kolegę, to jest zuch. Ale jeśli powiedział coś o treści seksualnej, to robi się afera. Zamiast traktować seksualność i płciowość jako normalną sferę w życiu człowieka, robimy z niej coś zakazanego, niedookreślonego, zarezerwowanego na specjalne okazje, które nie wiadomo kiedy miałyby się wydarzyć.
Czyli pogadajmy przy obiedzie.
– Każda sytuacja jest dobra, jeśli nie jest sztuczna, wymuszona.
Dla osoby, która potrafi rozmawiać swobodnie.
– Jeśli rozmawianie z dziećmi o seksie jest dla rodzica krępujące i ma on jakieś zahamowania, to choćby szukał okazji idealnej, i tak się speszy i zaczerwieni. A dzieci potrzebują widzieć, że to dla rodziców normalna, naturalna kwestia. Dobrym pomysłem może być wtedy wcześniejsze przećwiczenie tej rozmowy na przykład ze współmałżonkiem. Każdy aktor, zanim wyjdzie na scenę, ćwiczy. Nie chodzi jednak o to, aby coś przed swoim dzieckiem zagrać, ale przełamać wewnętrzny opór. Warto się zastanowić, co konkretnie chcemy przekazać, i spróbować to powiedzieć.
Proponujesz trzymanie się konkretnych zasad. Jakich?
– Po pierwsze, zawsze mówić prawdę. Rozumiem przez to, że nie udzielamy dziecku odpowiedzi wymijających (np. Co to jest seks? Seks to płeć), ale z drugiej strony nie mówimy wszystkiego, co wiemy. Jeśli czterolatek pyta, jak się rodzą dzieci, odpowiadamy, że każda mama ma dziurkę, którą dzieci wydostają się zewnątrz. Nie musimy robić przy tym wywodu o porodach przez cesarskie cięcie czy wyciąganiu dziecka za pomocą kleszczy. Nie powinniśmy też zbywać dziecka. Słyszałem zabawny przykład. Dziecko pyta, skąd się biorą dzieci, a rodzic odpowiada, że z nadmanganianu potasu. Dlaczego tak? Bo ani nie zrozumie, ani nie powtórzy… Mówmy więc prawdę – wprost, najlepiej jednym zdaniem i bez zbędnych emocji, a nie będzie dla nas trudnych pytań.
Bez emocji…
– Miałem zabawną sytuację podczas radiowego wywiadu dla katolickiej stacji. Słuchacz zapytał, jak odpowiedzieć dziecku, gdy zapyta, co się stanie, kiedy plemnik połączy się z komórką jajową. „Szwagier powiedział, że idzie się zapalić papierosa, ale to chyba nie jest najlepsza odpowiedź” – mówił na antenie. Rozgorączkowany i speszony dziennikarz wtrącił, że zaprasza na muzyczną przerwę, w czasie której ja przygotuję odpowiedź. Tymczasem żadna przerwa nie była mi potrzebna – powiedziałem, że wtedy dochodzi do zapłodnienia. Operatorzy w reżyserce odetchnęli z ulgą, jakby to było odkrycie Ameryki. Emocjonowali się, bo wyobraźnia podpowiedziała im od razu sto „dorosłych” skojarzeń. Dzieci, nawet starsze, najczęściej ich nie mają. Dla nich to zwykłe pytanie.
Pozostałe zasady?
– Kolejną zasadą jest nierozpoczynanie rozmowy od pytań. To klasyczna blokada komunikacyjna: nastolatek pyta o zachowania seksualne dorosłych, a rodzic zamiast spokojnie odpowiedzieć, rozpoczyna przesłuchanie: a dlaczego pytasz? A skąd to wiesz? Kto ci to powiedział?
I po trzecie, mówmy o seksualności w kontekście miłości i piękna. To trudne, bo społeczny przekaz jest bardzo zwulgaryzowany i zamiast pokazywać seks w kontekście niepowtarzalnych, jedynych w swoim rodzaju relacji małżeńskich, często ogranicza się do biologiczno-technicznego instruktażu.
Mamy konkretnie nazywać, co jest dobre, a co złe? Co pochwalamy, a czego nie akceptujemy?
– Zdecydowanie, to rola rodzica. Nie ma czegoś takiego jak wychowanie neutralne światopoglądowo. To wytrych w dyskusjach politycznych. Rodzic nie tylko ma prawo, ale obowiązek wychować dziecko zgodnie ze swoim światopoglądem. Nie może zawiesić nastolatka w ideowej próżni, musi się opowiedzieć, być „jakiś”.
Słyszałam ostatnio ciekawe zdanie: „Rodzic nie ma prawa nie mieć zdania”.
– Zgadzam się. Dziecko może zadać rodzicowi dowolne pytanie i rodzic musi odpowiedzieć, co myśli na dany temat. Jeśli się wcześniej nad jakąś kwestią nie zastanawiał, to teraz musi to zrobić. Jeśli nie miał poglądów, musi je sobie wyrobić.
Jest pokusa, by z niewygodnymi pytaniami odesłać do kogoś mądrzejszego, jakiegoś fachowca.
– Czy wiemy, co ten fachowiec powie? I zgadzamy się z tym? Rodzic nie może powiedzieć: „Nie wiem, nie znam się, zapytaj kogoś innego”. Może natomiast zachęcić: „Nie wiem, ale to ciekawe pytanie, poszukajmy odpowiedzi razem”. Nie wyobrażam też sobie, by nie miał podstawowej wiedzy choćby o budowie narządów rozrodczych czy początku życia człowieka. Można się zasłaniać „kimś mądrzejszym”, można usprawiedliwiać swoją bierność w podejmowaniu rozmowy brakiem kompetencji czy strachem przed reakcją dziecka, ale może czasem chodzi po prostu o zwykłe lenistwo? Nie wiem, to… się nie dowiem, bo po co?
No właśnie – po co…? Podobno nastolatki tyle (!) wiedzą o seksie. Żartujemy, że moglibyśmy się od nich uczyć.
– Trudno powiedzieć, co wiedzą. Na pewno więcej niż my, gdy byliśmy w ich wieku, co jest wynikiem łatwego dostępu do internetu. Problem w tym, że to obszar wielkiej improwizacji, tzn. nie do końca wiemy, jak młodzi z niego korzystają, co w nim znajdują oraz co najważniejsze, jak to interpretują. Seksualność jest wkomponowana w system wartości i nie da się jej realizować bez odniesienia do nich. Jeśli znalezione w internecie informacje są oderwane od istoty małżeństwa, miłości, pojawia się pytanie, czy dziecko na nich poprzestanie, czy będzie widziało, że czegoś tu brakuje. Tu jest potrzebny rodzic. Jeśli od dzieciństwa rozmawiamy o „tych sprawach”, nastolatek poczuje, że coś tu jest nie tak. Tak jak uczymy dziecko czytania reklam, czyli wyjaśniamy, że wyolbrzymiają cechy produktu, bo komuś bardzo zależy na tym, aby nam go sprzedać, a cena 9,90 zł jest chwytem marketingowym, tak samo powinniśmy nauczyć dziecko czytać przekaz o seksualności. Z biegiem lat ono nabierze wprawy w odróżnianiu prawdy od fałszu i nie będzie bezmyślnym, biernym odbiorcą byle jakich treści. Widać to dobrze na przykładzie rozwodów. To sytuacja, w której dziecko cierpi, czuje się oszukane, zranione. Czy zgodzi się z powszechnym, społecznym przekazem, że rozwód jest OK? Nie sądzę. Mimo że będzie słyszało, iż rozwód to coś normalnego i nowoczesnego, wewnętrznie się z tym nie zgodzi.
Badania pokazują, że trwała i pełna szacunku relacja między rodzicami jest najsilniejszym czynnikiem chroniącym przed sektami, uzależnieniami, ale też przed wczesną inicjacją seksualną i innymi ryzykownymi zachowaniami. Tylko czy to wystarczy?
– Nie zawsze, bo wychowanie nie jestem systemem zero-jedynkowym, ale jest na to ogromna szansa. Szczęśliwe małżeństwo, czyli relacja, którą dzieci mogą się zachwycić, to najcenniejsza szczepionka, jaką możemy im dać.
Marek Babik
Dr teologii i pedagog, wykładowca w Akademii Ignatianum w Krakowie, autor książek, m.in. Tato! Gdzie ja mam te plemniki? oraz Czy w szkole wolno się całować?. Razem z żoną Martą prowadzą kursy dla narzeczonych. Są rodzicami czwórki dzieci.