Zaczęłam rozwijać, co mi tam po głowie krąży, i dopiero po chwili zorientowałam się, jaką konsternację wywołałam. Bo wiadomo, kiedy wszystko jest w porządku, to się człowiek nad takimi sprawami nie zastanawia. No właśnie, dlaczego? Oczywista odpowiedź brzmi: bo boimy się śmierci i wydaje nam się, że jak ją zepchniemy w jakiś kąt mózgu, to nam się nie przydarzy. Więc po co wywoływać wilka z lasu?
Pewnego dnia szłam bardzo poirytowana, prowadząc ze sobą zaciętą wewnętrzną dyskusję. Nagle zorientowałam się, że jestem na środku ulicy. Odbyło się to bez wcześniejszego rytualnego: spójrz w lewo, prawo i jeszcze raz w lewo. Skoro nie zauważyłam granicy między chodnikiem a jezdnią, to z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że nadjeżdżającego samochodu też bym nie zauważyła. Nic się wtedy nie stało, ale równie dobrze mogło się stać: Anna Sosnowska zakończyłaby swój ziemski żywot w wieku 35 lat. Wbrew pozorom było to bardzo, hmmm, ożywcze doświadczenie.
Przesadzam, koloryzuję, dramatyzuję? Niekoniecznie, bo powiedzenie „nie znamy dnia ani godziny” nadal jest w mocy i w kilku prostych słowach streszcza niesamowitą tajemnicę ludzkiego życia.
O co mi w ogóle chodzi?, mogą się Państwo zastanawiać. Okresy liturgiczne mi się pomyliły? Choinka w Watykanie już stoi, radio od kilku tygodni serwuje nam świąteczne piosenki, pierniki upieczone albo za chwilę będą lądować w piekarniku, godzina wigilii przyklepana, a ja tu wyjeżdżam z jakąś śmiercią i klimatami co najmniej wielkopostnymi.
Ano wyjeżdżam, bo przecież pierwsza część Adwentu (do 16 grudnia włącznie) ma być, jak to się ładnie mówi, radosnym oczekiwaniem i przygotowaniem na powtórne przyjście Pana, co siłą rzeczy jakoś zahacza i o naszą śmierć. Czasem mam wrażenie, że nawet duszpasterze nie do końca wiedzą, w jaki sposób ten teologiczny temat ugryźć, by porzucić utarte formułki i przekuć go na atrakcyjny (przepraszam za to słowo), zrozumiały dla wiernych i pociągający komunikat.
Być może warto zacząć od tego, że myślenie o śmierci tak naprawdę jest myśleniem o życiu – i nie tylko życiu wiecznym, ale też o doczesnym; że świadomość nieuchronności śmierci i tego, że ona nie trzyma się żadnych przewidywalnych reguł, może mobilizować nas do lepszego ustawiania priorytetów, do realnej oceny, co się dla nas powinno liczyć, a co nie, do autentycznego cieszenia się tym, co tutaj mamy, do porządkowania tego, co się pogmatwało, a przede wszystkim do kochania bardziej. A to wszystko przecież – harmonia, pokój, radość, miłość, jedność – na ile nam wiadomo, będzie nadal istnieć po drugiej stronie życia, i to w niebotycznej, że się tak wyrażę, „ilości”.
Ta perspektywa pozwala nam skleić w całość te wszystkie niby niepasujące do siebie elementy: biblijne zapowiedzi paruzji, zapach przypraw korzennych, tęsknotę za Bogiem, tęsknotę za spełnionym życiem, przedświąteczne zamieszanie i Jezusa niemowlę. Taki Adwent może być dużo większym wyzwaniem niż samo heroiczne zwlekanie się na Roraty.