Duchowny mocno podkreślał, jak ważne jest w tym okresie wyrzeczenie. Ja z kolei upierałam się, że postanowienia wielkopostne powinny być przede wszystkim rozeznane, spersonalizowane i adekwatne. Czyli najpierw muszę się rozejrzeć po moim życiu, uczciwie ocenić, jaki obszar jest „nie halo” i dobrać środki, realne i dopasowane do mojej sytuacji, dzięki którym będę mogła zrobić krok w stronę Boga lub – w imię Boga – w stronę drugiego człowieka czy samej siebie.
No cóż, chyba nie do końca udało mi się przekonać mojego rozmówcę, bo puenta należała do niego i była nią jednak konieczność wyrzeczenia.
Nie mam nic przeciwko ascezie i pokucie, potrafię docenić ich walor, ale jest coś, co mnie trochę w tym temacie wielkopostno-umartwieniowym uwiera.
Zadaję sobie na przykład pytanie, czy księża rzeczywiście dobrze znają życie osób świeckich? Czy nie przykładają do każdego z nas jednej i tej samej miary, bo, załóżmy, ktoś według nich świetnie pasuje do profilu mieszkańca wielkiego miasta, człowieka sukcesu, więc nie ma się co zajmować detalami i głębiej przyglądać ich codzienności?
Choć w stolicy mieszkam kilkanaście lat, nie znam zupełnie świata, który można oglądać w polskich komediach romantycznych: ludzie ze szklanych biurowców gotowi zrobić wszystko, żeby osiągnąć swoje cele, żywiący się wyłącznie w drogich restauracjach, seks traktujący jak dodatkowy trening, a w weekendy rzucający się w wir szalonych imprez do świtu i topiący stresy w hektolitrach wybornego alkoholu.
Znam natomiast całkiem nieźle świat ludzi, którzy każdego dnia próbują sensownie układać triadę Bóg-rodzina-praca. Nie czarujmy się, bardzo często to się wiąże z wewnętrzną walką, ogromnym napięciem i wymaga – użyjmy tutaj dużego słowa – poświęcenia się, w które w oczywisty sposób wpisane jest wyrzeczenie, praktykowane w zasadzie każdego dnia, bez względu na trwający właśnie okres liturgiczny. I choć takie codzienne boksowanie się i dokonywanie słusznych wyborów może i powinno przynosić satysfakcję, to bywa też czasami wyczerpujące.
Ten wyżej opisany świat jest jakoś i moim światem. Dlatego w tym Wielkim Poście nie chcę sobie niczego ujmować – ale chcę sobie dodawać. Chcę sobie dodać czasu na przyjemność spotkania z Bogiem, więc wykrajam w zabieganym dniu chwilę na adorację w cichym kościele. Chcę sobie dodać ekstra godzinę w fantastycznym towarzystwie mojego męża, więc powściągnę pracoholizm i wyjdę z redakcji o normalnej godzinie. Chcę sobie dodać spokoju, nazywając „także moją pracą” i „normą” całą stertę zadań, które wciskają się w dzień niespodziewanie, chociaż kalendarz jasno pokazuje, że nie ma już dla nich miejsca. Chcę sobie – po uciążliwej dla organizmu zimie – dodać witalności, więc zjem pożywne śniadanie, i to na siedząco, wykonując przy tym szeregu innych czynności.
I jestem jakoś dziwnie spokojna, że tak też jest dobrze, że tak też jest po Bożemu.
Anna Sosnowska redaktor naczelna portalu Aleteia.pl. Fanka swojego męża Krzysztofa, miłośniczka słońca, włoskiej kawy, a także poezji Wisławy Szymborskiej, której zawdzięcza ważną życiową lekcję: im prościej tym lepiej.