Logo Przewdonik Katolicki

Przyjdzie czas, przyjdzie rada

Anna Sosnowska
FOT. ARCHIWUM PRYWATNE. Anna Sosnowska Redaktor naczelna portalu Aleteia.pl

Zmarła w wakacje 17 lat temu. Kiedy szukam w głowie jakiegoś bezpiecznego i ciepłego kąta, w którym mogłabym się na chwilę schować przed światem, wracam myślami właśnie do niej.

Dorośli – czyli pokolenie moich rodziców – tęsknią za jej życiową mądrością (nie pamiętam, czy skończyła podstawówkę, czy zaliczyła tylko kilka klas). Dzieciaki – a więc my, dzisiaj solidnie po trzydziestce, a nawet bliżej czterdziestki – tęsknimy za jej bezwarunkową miłością i wtulaniem się w jej obszerny fartuch. Babcia Lusia. (Chociaż formalnie nie babcia, tylko bliska znajoma prawdziwej babci).
 
Najpierw była moją nianią, potem nianią mojej siostry, a kiedy już powyrastałyśmy i nie było kogo niańczyć, przestała do nas przychodzić. I nagle w domu zrobiła się jakaś wielka dziura. Wszyscy wiedzieli, że tak nie może być, że jakiś pierwotny porządek został poważnie zakłócony. Błąd naprawiono, a Babcia Lusia pojawiała się u nas co rano ze świeżymi bułkami tak długo, jak długo dała radę chodzić.
 
Co pamiętam? Że trzymała ze mną sztamę. Kiedy chciałam się urwać z przedszkola na jeden dzień i urządzić sobie małe wagary, szłam do niej i mówiłam: „Babciu, boli mnie brzuuuuch”, wymownie przy tym na nią patrząc. W mig rozumiała, co jest grane. „Panie Gienku – zwracała się do mojego taty. – Ania coś słabo wygląda, niech zostanie dzisiaj w domu”.
 
Pamiętam coś jeszcze. Gdy miałam naście lat, okrutnie pokłóciłam się z przyjaciółką z bloku. W słownym starciu wyrwał mi się nawet jakiś bluzg. Płonąc oburzeniem, pognałam na swoje piętro i wszystko ze szczegółami (oczywiście) zrelacjonowałam Babci Lusi. Była ze mnie dumna, że się postawiłam (czytaj: zachowałam asertywnie). Tak dumna, że opowiedziała o tym zdarzeniu rodzicom. Nie wiedzieć (?) czemu, oni jakoś nie podzielali Babcinego zachwytu. Skończyło się solidną reprymendą, a ja czułam się przez Babcię Lusię zdradzona i chyba jej to nawet wykrzyczałam. Ona się tym strasznie przejęła, bo przecież gdyby tylko mogła, to nieba by mi przychyliła, i mnie, rozhisteryzowaną smarkulę, bardzo za całe zajście przepraszała. Nie potrafię opisać, jak żałuję, że zrobiłam jej tę scenę, i jak bardzo ją szanuję za te przeprosiny.
 
Żałuję też tego, że kiedy role się odwróciły i kiedy to ja powinnam była do niej chodzić (może nie z bułkami, ale z czekoladkami), ponieważ ona z trudnością ruszała się już z domu, to do odwiedzin trzeba mnie było namawiać. No bo przecież jak się jest siedemnasto- czy osiemnastolatką, ma się na głowie tyyyyyle ważnych i niecierpiących zwłoki spraw…
 
Tak bym chciała – z moją czterdziestką na karku – usiąść z Babcią Lusią przy kuchennym stole i od serca pogadać, wspólnie zerkając raz po raz przez okno. Ale też zadać jej pytania, na które wcześniej nie wpadłam (błąd młodości). Babciu, skąd ci się bierze to poczucie humoru, ten dystans, ten żart niesamowicie inteligentny? Życie cię przecież nie oszczędzało… Skąd ty masz w sobie tyle miłości, skoro przez swoich najbliższych nie byłaś, oględnie mówiąc, za bardzo kochana?
 
Na te pytania nie znam odpowiedzi. Jednak wiem, że gdybym do Babci Lusi przyszła z jakimś kłopotem, to w pewnym momencie na pewno bym usłyszała: Przyjdzie czas, przyjdzie rada. I to jest święta prawda.


Anna Sosnowska redaktor naczelna portalu Aleteia.pl. Fanka swojego męża Krzysztofa, miłośniczka słońca, włoskiej kawy, a także poezji Wisławy Szymborskiej, której zawdzięcza ważną życiową lekcję: im prościej tym lepiej.

                                         

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki