Wyobraźmy sobie na przykład zaciętą dyskusję dwóch oponentów. Osoba A próbuje za wszelką cenę przekonać osobę B do swoich racji. Ale ta nic, ani drgnie w poglądach. W końcu, w akcie desperacji, osoba A sięga po argument, chciałoby się powiedzieć, ostateczny: To ja się będę za ciebie modlić.
Jeśli za tą deklaracją stoi szczere pragnienie dobra oponenta, wszystko jest w porządku, trudno mieć tu jakieś zastrzeżenia. Jednak czasem sięgamy „po Boga”, żeby okazać swoją wyższość i zadać przeciwnikowi decydujący cios: ja cię nie przekonałem, ale zobaczysz, tak się pomodlę, że już ci Bóg w tej twojej łepetynie poukłada wszystko jak trzeba. Czujemy, że tutaj coś zgrzyta, prawda?
Zapytajmy jeszcze raz: czy modlitwa może być narzędziem nacisku? Niekiedy zdarza się, że za deklaracją modlitwy stoją czyste intencje, natomiast ktoś odbiera ją jako próbę nacisku. I jak wtedy z tego wybrnąć?
Takie mniej więcej myśli snułam sobie przy okazji inicjatywy, by 14 stycznia w czasie niedzielnej Eucharystii użyć specjalnego (od dawna istniejącego w mszale) formularza „za uchodźców i wygnańców”. Pomysł, jak Państwo dobrze wiedzą, nie spotkał się z powszechnym entuzjazmem. Zastanawiałam się, skąd u części osób taki opór – w końcu chodzi „tylko” o modlitwę. Doszłam do wniosku, że właśnie stąd – niektórzy odebrali tę duchową inicjatywę jako narzędzie nacisku: jestem przeciwny przyjmowaniu uchodźców w Polsce, a wy chcecie mnie zmusić do zmiany zdania za pomocą modlitwy (Nie wiem, na ile ten odruch był uświadomiony).
Łatwo w sytuacjach budzących silne emocje zapomnieć o jednej z ważnych zasad modlitwy – że przed Bogiem powinniśmy stawać z otwartością, gotowi na to – i prosząc o to – by On kształtował nasze myślenie. Jak, w którym kierunku – to już Jego rzecz. Upraszczając, można sobie wyobrazić taką sytuację, że każda ze stu osób, uczestniczących w Mszy z pełną otwartością na działanie Boga, wychodzi z niej z inną ważną (czasem nawet odkrywczą) myślą, inspiracją czy przynagleniem do konkretnego działania.
A teraz niech Państwo sobie wyobrażą, że słowa z poprzedniego akapitu padają z ust księdza jako wprowadzenie do Mszy za uchodźców. Może napięcia byłoby trochę mniej, a otwartości więcej? W kościele, w którym ja uczestniczyłam w Eucharystii, proboszcz jasno wyłożył wiernym, jak muszą podchodzić do kryzysu migracyjnego w kontekście słów Jezusa: „Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie”. Nie to żebym się z nim nie zgadzała co do meritum, ale to nie był wstęp ani zapraszający, ani otwierający, ani tym bardziej jednoczący…
Myślę, że jednoczenie ludzi – którzy przecież różnią się w poglądach, a niekiedy różnią się skrajnie – to dzisiaj wyjątkowe wyzwanie i zadanie dla „zwykłych” księży. Każdy widzi, jak bardzo jesteśmy w społeczeństwie podzieleni, spolaryzowani, pookopywani na swoich pozycjach. Otwierając ludzi na Boga, zachęcając ich, by pozwalali Mu kształtować swoje myślenie, ale też pamiętając, że każdy ma swoje tempo i swoją niepowtarzalną ścieżkę dorastania do Ewangelii, księża mogą wykonać świetną i tak bardzo nam dzisiaj potrzebną robotę.
Anna Sosnowska redaktor naczelna portalu Aleteia.pl. Fanka swojego męża Krzysztofa, miłośniczka słońca, włoskiej kawy, a także poezji Wisławy Szymborskiej, której zawdzięcza ważną życiową lekcję: im prościej tym lepiej.