Jadąc do Sarbki, małej wioski w północnej Wielkopolsce, w której mieszkają Sabina i Krzysztof Przewdziękowie, ma się wrażenie, że przemierza się górzyste południe naszego kraju. Polodowcowe pagórki w tej okolicy szczególnie malowniczo wyglądają zimą, kiedy pokryje je śnieg.
Niełatwo było mi dotrzeć do Sarbki oblodzoną drogą wiodącą z Czarnkowa do Piły. Jadąc, zastanawiałam się, jak ludzie tędy podróżują, kiedy rzeczywiście porządnie sypnie śniegiem. W końcu trafiłam do domu rodziny Przewdzięków. Tak jak wszystkie domy w Sarbce leży on przy głównej drodze. – Przyzwyczailiśmy się już do nieustannego szumu samochodów za oknami – tłumaczy Krzysztof, ojciec rodziny. Dodaje jednak, że rozpoczynając budowę nowego domu, zdecydowali się odsunąć go chociaż parę metrów od drogi.
Lubię przyjeżdżać do domu
Tymczasem powracający ze szkoły synowie witają się z domownikami, wchodząc z wąskiego korytarza do przytulnej kuchni starego domu. − Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – mówi najpierw Karol, tegoroczny maturzysta. Kilkanaście minut później wchodzi, witając się tymi samymi słowami, z promiennym uśmiechem na twarzy Łukasz. Jest młodszy od Karola o trzy lata, a równocześnie o trzy lata starszy od najmłodszego z braci, Patryka, który tego dnia wraca do domu jako ostatni. Udaje mi się jeszcze chociaż przez chwilę porozmawiać z najstarszym z rodzeństwa, Mateuszem.
I tak przedłużył swój weekendowy pobyt w domu. Powinien już wracać do Szczecina, gdzie studiuje na czwartym roku europeistyki. – Lubię przyjeżdżać do domu, tutaj naprawdę odpoczywam. W dużym mieście brakuje mi tego wiejskiego powietrza – przyznaje. Jego pobyty w domu nie ograniczają się jedynie do wypoczynku. − Szkoda, że wszystko przykryte jest śniegiem. Zobaczyłaby pani, jak Mateusz dba o ogród. To głównie dzięki jego pracy dostaliśmy w tym roku w konkursie gminnym wyróżnienie za piękne obejście – mówi mama Sabina.
Sam dom, w którym mieszka rodzina, ma już sto pięćdziesiąt lat. − Wybudował go Niemiec. Miał cegielnię, tam, na górce – opowiada seniorka rodu, babcia Leokadia, która w tym roku skończyła osiemdziesiąt lat. – Po I wojnie światowej dom kupiła od niego polska rodzina spod Krakowa. Potem gospodarzyła tutaj ich córka i to od niej my go kupiliśmy – wyjaśnia starsza pani, nazywana przez najbliższych babcią Lodzią.
Pan Bóg nam szczęścił
Pani Leokadia urodziła się we wsi Zamoście-Kolonia, leżącej między Łodzią a Częstochową. − Moja siostra w czasie II wojny światowej została wywieziona w te strony. Tu wyszła za mąż i zamieszkała w Nowym Brzeźnie k. Wągrowca. Ja byłam najmłodsza z rodzeństwa i zostałam z mamusią. Ale moja siostra prosiła: przyjedź, pomóż mi, bo nie dam rady. Płakałam, ale przyjechałam. Miałam wtedy 17 lat – wspomina babcia Leokadia i dodaje, że mieszkała z siostrą i jej rodziną 8 lat, aż do swojego zamążpójścia w 1954 r.
− Męża poznałam na zabawie. Chodziłam wtedy z innym, ale kiedyś się z nim pogniewałam i „przyplątał się” Józek. No i nie było rady – opowiada z uśmiechem. Jego rodzice prowadzili gospodarstwo we wsi Prosna na południe od Chodzieży, oddalone o trzy kilometry od innych zabudowań – Dojazd do niego był trudny, szczególnie jak popadało czy jak przyszła śnieżyca.
Po ślubie nie chciałam za bardzo tam zamieszkać, ale rodzice męża przekonywali: zastańcie z nami. I zostaliśmy. Ciasno nam było, tym bardziej że rodziły się dzieci: w 1955 r. Krzysztof, trzy lata później Włodzimierz, a w 1965 Dorota. Tak nam Pan Bóg jednak szczęścił, że odłożyliśmy tyle pieniędzy, aby móc kupić to gospodarstwo w Sarbce − mówi babcia Leokadia. Był dokładnie 1967 r.
Jak okiem sięgnąć, to nasze
Dziadek Józef, jak wspomina rodzina, żył gospodarstwem. Przepisał je najstarszemu synowi jeszcze zanim ten, w 1984 r., się ożenił. − Chodziłem za nim, gdy pracował. Lubiłem, jak opowiadał mi wtedy różne historie. Pamiętam też, że ładnie śpiewał i recytował. Uczył mnie i braci wierszy – wspomina Karol zmarłego przed ponad dziesięciu laty dziadka.
Kiedy Krzysztof przejął gospodarstwo po rodzicach, miało ono trochę ponad 20 ha. – Stopniowo dokupywaliśmy ziemię i teraz jest prawie 80 hektarów. Ten kawałek ziemi przy domu dzierżawimy, ale w zasadzie, jak okiem sięgnąć, to wszystko nasze – Krzysztof wskazuje na pokryte śniegiem pola i pobliski las.
Przewdziękowie uprawiają głównie mieszanki zbożowe. Sami radzą sobie z pracami w gospodarstwie. Mają też wszystkie potrzebne im maszyny rolnicze. − Oprócz prasy do zwijania słomy − dopowiada gospodarz, podkreślając, że koncentrują się na hodowli trzody chlewnej. – Trzymamy w granicach dwustu, a latem trzystu sztuk. Ale to za mało. Powinno być ze dwa razy więcej – przyznaje Krzysztof. – Na pracę w gospodarstwie trzeba poświęcić cały dzień. To ciężka robota – zauważa Patryk.
Tata uśmiecha się na te słowa i dodaje, że „jak kogoś praca lubi, to nie ma problemu”. Synowie zresztą po szkole chętnie pomagają w gospodarstwie. − Są do tego przyzwyczajeni. Chociaż pewnie trochę zazdroszczą kolegom, którzy od razu po lekcjach biegną pograć w piłkę − stwierdza tata. – Jak pomożemy, jest po prostu szybciej zrobione. Zresztą wszystko robimy razem i pomagamy sobie nawzajem, tak jak powinno być w normalnej rodzinie − dopowiada Łukasz.
We trzech przy ołtarzu
Bracia mieszkają też razem w jednym pokoju. Kiedy do niego wchodzę, uderza mnie panujący w nim porządek. − Mama trzyma dyscyplinę – z uśmiechem wyjaśnia tata. Kiedy pytam, czy łatwo jest mieszkać wspólnie trzem nastolatkom, Łukasz odpowiada krótko: Dogadujemy się. – Czasami dochodzi do spięć, ale myślę, że jest to całkiem normalne – dodaje jego starszy brat.
Każdy z nich też inaczej spędza swój wolny czas, choć mają również wspólne pasje. Wszyscy trzej bracia służą bowiem przy ołtarzu w swojej parafii w Kruszewie. Wcześniej ministrantem był również najstarszy Mateusz. – Nie wiadomo, czy któryś zostanie księdzem... – zastanawia się głośno ich babcia.
Poza tym Karol, który jest w parafii prezesem ministrantów, interesuje się biologią i myśli o studiach medycycznych albo ratownictwie medycznym. Przyroda fascynuje go zresztą od dziecka. Obecnie działa w pilskim Nieustającym Towarzystwie Nauk Przyrodniczych. − Mamy różne zajęcia w terenie, zajmowaliśmy się na przykład liczeniem zimujących ptaków na rzece Gwdzie czy nietoperzy hibernujących w Pile – wyjaśnia Karol.
Natomiast pasją dwóch młodszych braci jest sport. Łukasz trenuje w szkole siatkówkę, odnosi także sukcesy w biegach na orientację. Ma również talent aktorski. − Lubię pograć na scenie, kiedy tylko nadarzy się okazja. Chodzę więc na kółko teatralne. Towarzystwo tam wprawdzie typowo damskie, ale jest fajnie – przyznaje. Z dziewczynami dogaduje się zresztą równie dobrze jak z kolegami na treningach czy zbiórkach ministranckich, w których chętnie uczestniczy. – Od sierpnia mamy w parafii naprawdę wspaniałego księdza wikariusza, który się nami opiekuje – dodaje Łukasz.
Pierwsze bombki
Teraz, w okresie Adwentu, Łukasz, Karol i Patryk starają się coziennie uczestniczyć w Roratach, a oprócz tego, tak jak wszyscy ministranci, przygotowują się do świątecznej służby. Jak co roku, podczas Pasterki bracia będą razem stali przy ołtarzu. Wcześniej, przed wieczerzą wigilijną, któryś z nich przeczyta z Pisma Świętego fragment o narodzeniu Jezusa. – Wtedy też szczególnie modlimy się za zmarłych z naszej rodziny, których nie ma już wśród nas – mówi mama Sabina.
Najważniejszymi z bożonarodzeniowych dekoracji w domu Przewdzięków, oprócz choinki rzecz jasna, będą serwetki na stole. − Nie żadne papierowe, ale koniecznie te z bombkami. Wyszyłam je wiele lat temu, kiedy dzieci były małe. Pewnej jesieni robiłam je jedna za drugą i tak powstał komplet dwunastu sztuk – tłumaczy mama Sabina.
– Teraz wszelkich ozdób świątecznych nam nie brakuje. Ale pamiętam, jaką wielką uciechę sprawiły mi pierwsze bombki, które pojawiły się w moim rodzinnym domu – mówi babcia Leokadia, wspominając, że kiedy miała pięć lat, przywiózł je na święta jej brat pracujący na Śląsku, gdzie świecidełka dotarły z Niemiec. – U nas nikt takich ozdób wtedy jeszcze nie znał – przyznaje.
Wigilia na cztery ręce
Podczas wieczerzy wigilijnej na stole w domu Sabiny i Krzysztofa zagoszczą oczywiście tradycyjne potrawy. Przygotowują je obie gospodynie. – Po pierwsze to pierożki z kapustą i uszka z grzybami. Dalej kluski z makiem, fasola, kapusta z grzybami, barszcz, kompot z dyni i suszu – wylicza babcia Leokadia.
− Ja się specjalizuję w rybach. Robię je w pomidorach, przygotowuję też karpia smażonego i w galarecie, sałatkę ze śledzi i pstrąga w całości – dopowiada młodsza z gospodyń. Z kolei z wypieków, jak zaznacza, przygotowuje głównie strucle z makiem.
− Mamy taki zwyczaj, że pierniki jemy przez cały Adwent, więc w dni Narodzenia Pańskiego nie mamy już na nie ochoty – wyjaśnia, dodając, że w zależności od potrzeby uzupełniają się z teściową w kuchni.
– Wiadomo, że jak w domu jest jedna kuchnia, to starcia muszą być. Ale o garnki nigdy się nie kłóciłyśmy – śmieje się Sabina. Przyznaje też, że świadomie podjęła decyzję o zamieszkaniu z teściami na gospodarstwie. Jest bowiem najmłodsza z czworga rodzeństwa i w jej rodzinnym domu, w Motylewie, obecnie dzielnicy Piły, zawsze mieszkało kilka pokoleń, które wspólnie pracowały w gospodarstwie.
Zobaczymy, jak to będzie...
Nowy, obszerny dom rodziny Przewdzięków zaprojektowany został tak, aby mogły zamieszkać w nim dwie rodziny. − Każdy ma swoją część: młodzi na lewo, a seniorzy na prawo. Między nimi są jednak w środku drzwi, tak żeby młodzi mogli przyjść dziadkom zrobić herbatę – wyjaśnia tata Krzysztof. To, kiedy rodzina w nim zamieszka zależy od koniunktury w rolnictwie.
– Susze, które spowodowały mniejsze plony, przyhamowały nam rozpoczętą dziesięć lat temu budowę. Dom trzeba jeszcze trochę w środku wykończyć, ale rodzinne imprezy już się w nim odbywają – przyznaje, dodając, że planują zamieszkać w nowym domu z babcią, a w przyszłości z jednym z synów.
– Nie wiadomo, czy któryś zostanie na gospodarstwie... – głośno myśli babcia Leokadia. – Zobaczymy, jak to będzie. Każdy z chłopaków sam musi sobie wybrać zawód. Nikt nie będzie robił dobrze tego, co będzie robił na siłę – podsumowuje mama Sabina.