Chodził po korytarzu szkolnym, ściskając w ręku O naśladowaniu Chrystusa Tomasza à Kempis. Ale z tego Marcina był oryginał! Wołali na niego Sałata. Rzeczywiście – to, co miał na głowie, trochę to przypominało. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Marcin grał na organkach, był duszą towarzystwa, potrafił rozbawić każdego, tylko... za dużo mówił o tym Jezusie. Trochę mnie to denerwowało, ale za cenę jego uśmiechu, powalających pomysłów i niegasnącego entuzjazmu gotów byłem przystać na te wszystkie religijne wywody. Impreza sylwestrowa 1997/1998 była wyjątkowa. Wtedy usłyszałem po raz pierwszy rockową muzykę chrześcijańską. A gdy strzelały fajerwerki o północy, wyszliśmy na balkon i Sałata krzyczał co sił w płucach: „Jezus jest Panem!”. Spodobało mi się. To było takie radykalne i pełne ducha. Więc dołączyłem się! Tamta deklaracja była przygotowaniem drogi. Drogi mojego życia, które miało się potem zmienić. Jan Chrzciciel przygotował drogę, którą miał stać się Jezus Chrystus. Wszystkie ziarna Ewangelii zasiane przez Marcina przyniosły potem plon w postaci mojego nawrócenia. Później graliśmy razem w zespole rockowym „Zjednoczenie”, gdzie gorliwie opowiadał ze sceny o Tym, który „chrzci Duchem Świętym.” Jakiś czas potem Sałata wyemigrował do Australii. Tam ożenił się i wraz z żoną Karoliną mają teraz piątkę dzieci. Ostatnio wyjechali na misję do Papui-Nowej Gwinei. Tam też wołają: „Prostujcie drogę Panu!”.
Zakochany w żonie Izie i dumny z trójki dzieci, z którymi mieszka w Szwecji od pięciu lat. Z wykształcenia dziennikarz, z zamiłowania gitarzysta i bloger