Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że to będą najnudniejsze wybory prezydenckie od lat. Zdecydowany faworyt, opozycja która ma problemy ze znalezieniem kontrkandydatów, i media, które już przesądziły sprawę – prezydentem pozostanie Bronisław Komorowski. Co więcej, wszystko miało się rozstrzygnąć już w pierwszej turze głosowania. Wystarczy przypomnieć pierwszy sondaż prezydencki CBOS z lutego tego roku: Bronisław Komorowski 65 proc. poparcia, Andrzej Duda 15 proc., reszta się nie liczy. Nic bardziej mylnego.
Komorowski – wielki przegrany
W tej sytuacji trudno nie uznać prezydenta Komorowskiego za wielkiego przegranego pierwszej tury wyborów (to najgorszy wynik urzędującego prezydenta w III RP), choć wciąż ma przecież realne szanse na pozostanie w pałacu prezydenckim. – Największym wrogiem kandydatury Bronisława Komorowskiego jest on sam – zwraca uwagę politolog dr Rafał Matyja. – To, że się wywodzi z PO, że bronił wszystkich decyzji Platformy, nie przeciwstawił się w żadnej istotnej sprawie, zadziałało przeciwko niemu. Na pewno sporo stracił też przez fatalny początek kampanii, lekceważenie przeciwnika czy dużo wypowiedzi, które nie przystoją głowie państwa – dodaje historyk i politolog prof. Antoni Dudek.
Już na finiszu kampanii przed pierwszą turą dało się zauważyć olbrzymią nerwowość w otoczeniu urzędującego prezydenta. Wypuszczenie bardzo agresywnych i negatywnych spotów, w których atakowano Andrzeja Dudę (m.in. za zgodną z nauczaniem Kościoła postawę wobec in vitro), z pewnością mu nie pomogło. Zwłaszcza w kontekście jego hasła wyborczego „Zgoda i bezpieczeństwo”. Pytanie, czy Komorowski odnajdzie pomysł na kampanię przed drugą turą? Jeśli dalej będzie „obrażony na cały świat”, może mieć z tym olbrzymi problem. Jednak absolutnie nie można jego szans przekreślać – poparcie (formalne bądź nie) zdecydowanej większości mediów, cały aparat państwowy zaangażowany po jego stronie, plus tradycyjny „strach przed PiS” – to są czynniki, które ciągle mogą przechylić szalę zwycięstwa na jego korzyść.
Wszystko w rękach Dudy
Jednak teraz to jego główny rywal ma większość kart w ręku. – Andrzej Duda jest „na fali”. To, że uzyskał taki wynik, jest efektem słabości Bronisława Komorowskiego, a także zręcznej kampanii. Duda nikogo nie obrażał, był bardzo aktywny. To jest także premia za to, że nie przyjął warunków nieeleganckiej walki, jakie zaczął proponować sztab Komorowskiego – uważa politolog prof. Wawrzyniec Konarski.
W amerykańskiej polityce mówi się w takiej sytuacji, że kandydat ma swoje „Momentum” – tzn. wszystko mu się zaczyna układać, entuzjazm jego zwolenników rośnie, w mediach dominuje pozytywny przekaz na jego temat. Dokładnie tak jest teraz w przypadku Dudy. Dla kandydata PiS najważniejsze teraz jest, by tego nie popsuć.
W tej sytuacji absolutnie kluczowego znaczenia nabiera telewizyjna debata obu kandydatów. Co zabawne, Bronisław Komorowski, który przez całą kampanię jakiejkolwiek debaty unikał, nagle zaczął do niej wzywać Andrzeja Dudę. Jednak to właśnie takie telewizyjne starcie może nagle odwrócić trend, który jest dla obecnego prezydenta niekorzystny. Dlatego kandydat PiS musi się podczas takiego starcia szczególnie pilnować.
Niezależnie od tego, jak zakończy się druga tura wyborów, Duda i tak jest politycznym wygranym tej kampanii. Zaczynał z poparciem zaledwie kilkunastu punktów procentowych, a skończył z około 35 proc. Wielu komentatorów odbierało wystawienie go przez PiS jako akt rozpaczy i brak wiary w pokonanie Komorowskiego. Tymczasem dzięki temu partia Jarosława Kaczyńskiego otworzyła sobie zupełnie nowe możliwości na przyszłość.
Czarny koń, jakiego jeszcze nie było
Być może największym wygranym pierwszej tury jest Paweł Kukiz. Rockman jeszcze kilka tygodni obawiał się, czy zbierze wymagane 100 tys. podpisów, by móc wystartować w wyborach. Tymczasem okazało się, że zdobył ponad 20-procentowe poparcie. Przekonał do siebie niezadowolonych wyborców PO, ludzi, którym nie odpowiada żadna z dwóch głównych opcji, ale przede wszystkim porwał tych, którzy do tej pory nie głosowali.
Ponad 40-procentowe poparcie dla Kukiza wśród najmłodszych wyborców musi budzić szacunek. Pokazuje też, jak zmieniła się w ostatnich latach polska polityka. Do niedawna to PiS był najbardziej „obciachową” partią dla młodych, a PO tą „fajną”. Teraz okazało się, że kandydat Platformy wypadł wśród młodych najgorzej (przegrał nie tylko z Kukizem, ale i z Dudą). Teraz to wyborcy Kukiza zdecydują o tym, kto zwycięży w drugiej turze. Nic zatem dziwnego, że zarówno Duda, jak i Komorowski natychmiast zaczęli się do nich przymilać (prezydent obiecał nawet rozpisanie referendum w sprawie wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych – sztandarowego postulatu Kukiza). – Licytacja o głosy wyborców Pawła Kukiza już się rozpoczęła, wśród nich są zarówno przyszli wyborcy Komorowskiego, którzy pokazali „żółtą kartkę” rządzącym, jak i przeciwnicy władzy, którzy poprą Dudę – komentuje dr Jarosław Flis. Wydaje się, że to Duda ma duże szanse na przekonanie większości – w końcu to on jest kandydatem zmiany, a Komorowski status quo, przeciwko któremu protestują wyborcy Kukiza.
Jeszcze ciekawsze staje się pytanie, jak wynik Kukiza odbije się na jesiennych wyborach parlamentarnych? Muzyk już zapowiedział utworzenie ruchu społecznego, z którym ma zamiar je wygrać. Politolodzy podchodzą do tych zapowiedzi sceptycznie, gdyż poparcie dla charyzmatycznego kandydata w wyborach prezydenckich rzadko przekłada się na wybory partyjne. Jednak przykłady z innych europejskich krajów pokazują, że wzrasta zapotrzebowanie na antysystemowe ugrupowania protestu na scenie politycznej (włoski Ruch Pięciu Gwiazd czy hiszpańska Podemos – to zupełnie nowe formacje). Gdyby udało mu się dostać do parlamentu z grupą kilkudziesięciu posłów, zmieniłoby to zupełnie układ na naszej scenie politycznej. Do niedawna wydawało się, że PiS może co prawda wygrać jesienne wybory, ale nie będzie miało po nich z kim rządzić. Teraz sytuacja wygląda już zupełnie inaczej.
Klęska lewicy. To już koniec?
Zwłaszcza że fatalnie wypadli kandydaci reprezentujący pozostałe sejmowe partie. O ile slaby wynik kandydata PSL można jeszcze zrozumieć (ludowcy zawsze tak wypadali w wyborach prezydenckich), to klęska kandydatki SLD Magdaleny Ogórek jest absolutnie spektakularna. Może to zwiastować klęskę całej postkomunistycznej formacji w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Wówczas Leszkowi Millerowi i jego kolegom pozostanie już jedynie wyprowadzić sztandar. Klęskę poniósł nie tylko Sojusz Lewicy Demokratycznej, ale ogółem cała szeroko pojęta lewica. Janusz Palikot ze swoim antyklerykalnym przesłaniem już nikogo nie porywa. Anna Grodzka i Wanda Nowicka nie zdołały nawet zebrać wymaganej liczby 100 tys. podpisów, żeby wystartować w wyborach. Wyraźnie widać, że ci, którzy na co dzień brylują w mediach, chcąc narzucać wszystkim Polakom swoje przekonania światopoglądowe, nie mają żadnego poparcia społecznego. Dla szeroko pojętej liberalnej lewicy (która dominuje w mediach i na warszawskich salonach) musi to być tym bardziej bolesne, że reprezentujący ją kandydaci uzyskali w sumie mniejsze poparcie niż pozostali prawicowi kandydaci (poza Dudą i Kukizem): Janusz Korwin-Mikke, Grzegorz Braun, Marian Kowalski i Jacek Wilk.
Bez dwóch zdań czeka nas teraz fascynująca walka przed drugą turą głosowania. Wybory mogą zdecydować nie tylko o tym, kto zostanie prezydentem, ale jak zmieni się cała scena polityczna. Kluczowe może okazać się nie tylko poparcie tych, którzy oddali swój głos na innych kandydatów, ale także tych, którzy się do urn w ogóle się nie wybrali (zagłosowała mniej niż 50 proc. uprawnionych). Dlatego tak ważne jest, by pójść do głosowania. Jeśli tego nie zrobimy, oddajemy prawo do decydowania innym. Tylko później nie narzekajmy, że polityka się nam w Polsce nie podoba.