Logo Przewdonik Katolicki

Obiata jutrzenna

Elżbieta Wiater
Niepokalane Poczęcie, obraz Francisca Zurbarána namalowany w latach 1630–1635 | fot. Wikipedia

Tytułowym pojęciem określano niegdyś Godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Marii Panny. Oznacza ono poranną, bo odmawianą w okolicach jutrzenki (wschodu słońca) modlitwę, tu oddaną słowem oznaczającym ofiarę. A choć to pojęcia staropolskie, to jednak wciąż zdolne do poruszenia serca – mnie zachwyciły.

Skoro wspomnianą modlitwę opisywano po staropolsku, to truizmem będzie stwierdzenie, że jest ona obecna w naszej tradycji od wieków. Tu pojawia się nieco zamieszania, bo modlitw mających taką formę było więcej, w tym także tych maryjnych. Jako najstarszy tekst godzinek ku czci Matki Bożej na ziemiach polskich wskazywane są fragmenty zawarte w ręcznie przepisanym modlitewniku Wacława Ubogiego, pochodzącym z XV w., i oczywiście są po łacinie. Ich autorem był włoski franciszkanin Leonardo Nogarola, także żyjący w piętnastym stuleciu. Modlitwy tego typu, w tym również te kierowane do świętych, Ducha Świętego, pasyjne, można było znaleźć w książeczkach do nabożeństwa zarówno możnych, jak i nawet królewskich. Słynny tłumacz Pisma Świętego na język polski, ks. Jakub Wujek SJ, wydał nawet wielki tom zawierający przekłady tylko godzinek, podzielony na poszczególne okresy roku liturgicznego.

Jezuicka robota
Do dziś powszechnie znane są tylko te o Niepokalanym Poczęciu. Nie znamy ich autora, choć są przypisywane jezuickiemu bratu zakonnemu, św. Alfonsowi Rodríguezowi (1533–1617). W jego notatkach duchowych znajduje się opis wizji, podczas której Maryja poleciła mu propagowanie tej modlitwy (zresztą jednej z jego ulubionych) i z biegiem czasu z propagatora stał się autorem, przynajmniej w powszechnej świadomości wiernych. Obecnie jego autorstwo się podważa. Tekst tych godzinek został zatwierdzony przez papieża w 1615 r. i był popularyzowany, rzecz jasna, przez Towarzystwo Jezusowe. Do Rzeczpospolitej trafił najprawdopodobniej w tej samej dekadzie, w której został zatwierdzony, a już w 1625 r. opublikowano jego przekład na język polski. Nie znamy tłumacza, wiemy tylko, że należał do wspólnoty jezuitów mieszkającej w Krakowie przy kościele pw. św. Barbary. Później przypisano ten przekład ks. Jakubowi Wujkowi (w końcu wiedziano, że wydał jakieś godzinki, to czemu nie te właśnie?), jednak niesłusznie. Najstarszy egzemplarz tego tłumaczenia, z 1628 r., przechowują siostry benedyktynki w Staniątkach.
Choć nie znamy personaliów jezuity, który spolszczył Godzinki o Niepokalanym Poczęciu, to jedno wiemy o nim na pewno – świetnie znał łacinę i był niesłychanie sprawny, jeśli chodzi o język ojczysty. Badacze są zgodni, że idealnie „dostroił” tłumaczenie do rytmu naszej mowy, przyjmując w przekładzie trzynastozgłoskowiec, dzielony zawsze zgodnie z rytmem 7:6. Zastosował piękne frazowanie, ze sporym wyczuciem przełożył łacińskie pojęcia, wykazując się sporą znajomością Biblii i tytułów maryjnych. Do tej perełki translacyjnej dodano melodię inspirowaną chorałem – i tak w polskiej tradycji pojawiła się jedna z najpopularniejszych modlitw maryjnych. Co więcej, taka konstrukcja w zestawieniu z przyjętą muzyką okazuje się mieć też działanie terapeutyczne: wycisza i ułatwia wejście w kontemplację. A jeśli jeszcze dodamy do tego bogactwo treści, godzinki, czasem postrzegane jako ludowa modlitwa dla prostaczków, okazują się wspaniałą propozycją dla każdego, kto szczerze szuka Boga, także najbardziej wysublimowanych intelektualistów. Może dlatego zyskały tak wielką popularność, a obecnie znów powracają do życia Kościoła, z zachwytem odkrywane na nowo przez młodzież i studentów.

Siódemka
Nie wspomniałam jeszcze, skąd pochodzi polska nazwa „godzinki”, więc spieszę to nadrobić. Otóż w średniowieczu wyróżniano trzy rodzaje liturgii godzin, czyli oficjum. Najkrótsze i najmniej uroczyste nosiło nazwę oficium parvum – małych godzin, czyli właśnie godzinek. Niech więc nas nie dziwi to, że konstrukcja tej modlitwy nawiązuje nieco do modlitwy chórowej. Mamy na początku każdej części wezwanie, w starszych wersjach noszące nazwę pobudki. Części noszą nazwy: jutrzni, prymy, tertii, seksty, nony, nieszporów i komplety; mówiąc inaczej, godzin kanonicznych. Całość zamyka ofiarowanie, podobnie jak w „standardowym” brewiarzu po komplecie odmawia się antyfonę maryjną. Nie ma tu co prawda psalmów, a każda część trwa tyle samo, jednak treść hymnów odpowiada teologii poszczególnych godzin chórowych. Co prawda tych ostatnich było w tamtej epoce osiem (dochodziło jeszcze odprawiane w nocy matutinum – jego odpowiednikiem obecnie jest godzina czytań), jednak ograniczenie części do siedmiu ma swoją wymowę.
Jest to, jak wszyscy wiemy, liczba oznaczająca pełnię. Należy do liczb pierwszych, a więc nie da się jej podzielić bez reszty przez inną liczbę (poza jedynką i nią samą), a do tego składa się na nią liczba Boga (3) oraz liczba stworzenia (4). Nasi średniowieczni przodkowie odczytywali więc ją jako oznaczającą oddawanie Stwórcy chwały przez stworzenie, szczególnie że jest to także numer dnia szabatu, a więc tego, który ma być oddany całkowicie uwielbianiu Pana. Tym samym składające się z siedmiu części godzinki były doskonałą formą kultu, zaś ze względu na swoją skrótową formę idealnie mieszczą się w duchowości świeckich i przez nas właśnie były (i nadal są) szczególnie kochane. Mimo podziału na godziny zawsze wykonywano je w całości, jeśli w grupie, to kantorem był świecki. Przymiotnik „jutrzenna” ma swoje uzasadnienie w tym, że była to modlitwa poranna, zresztą w wielu wiejskich domach (jak wiemy chociażby z biografii bł. Karoliny Kózki czy br. Gwali Torbińskiego OP) rozpoczynano od ich śpiewu dzień. Nie dlatego jednak początkowe wersy każdej godziny nazywano pobudką – w tym określeniu chodzi o zachętę, zmotywowanie i przypomnienie, komu oraz dlaczego chcemy oddawać cześć.

Historia zbawienia w pigułce
Wspomniałam, że godziny chórowe, a za nimi również te składające się na oficium parvum, mają swoją teologię, i teraz się jej bliżej przyjrzymy. Hymn na jutrznię mówi zarówno o tym, co przedwieczne, a więc istniejące przed stworzeniem świata (mowa o woli Boga, który już wtedy wybrał sobie Maryję na matkę), ale też nawiązuje do grzechu Adama, a więc tego, co wydarzyło się na początku. W prymie śpiewamy o patriarsze Jakubie, a więc sięgamy do przymierza z Abrahamem. W tercji znajdziemy odniesienia do zawarcia przymierza na Synaju, okresu sędziów, kapłaństwa lewitów, ale też pochodzenia Matki Boga z rodu Dawida. Seksta jest utkana z odniesień do zapowiedzi prorockich, zaś w nonie powraca, już dosłownie, Dawid, ale też odniesienia do okresu wygnania, bo pojawia się tu Judyta. Nieszpory, zawsze łączone z tajemnicą śmierci na krzyżu, odnoszą nas do ofiary, jaką składa Maryja, wypowiadając „Fiat”, swoim posłuszeństwem „krusząc łeb smokowi”. W ostatniej części, komplecie, pojawiają się obrazy apokaliptyczne, choć jednocześnie nawiązujące też do Księgi Psalmów (królowa w złotogłowiu po prawicy Boga), które zamyka prośba: „Niech Boga oglądamy na górnym Syjonie”. Śpiewając ten tekst, przechodzimy więc przez całą historię zbawienia w skrócie, przypominamy sobie wielkie dzieła Pana i to, jaką rolę w nich odegrała Jego Matka, a w ofiarowaniu modlitwy prosimy o wsparcie w chwili śmierci.

Perełki warsztatowe
Tekst godzinek, ze względu na swoją popularność i to, że wiele osób uczyło się go na pamięć ze słuchu, często był ofiarą zabawnych przekręceń, jak, już chyba klasyczny przykład, „tyś niezwyciężonego chlast w mordę Samsona” (biedny plaster miodu…). Wynikają one z tego, że tłumacz zastosował dopracowane figury stylistyczne, które sprawiają, że do zrozumienia niektórych wersów konieczne jest staranne wsłuchanie się w nie i „wmyślenie”. Zdecydowanie ma to swoje dobre strony, a jeśli jeszcze do tych czynności dodamy sięgnięcie do tekstu biblijnego, żeby odnaleźć miejsca, do których odnosi się autor tekstu, mamy zapewnione treści do medytacji i modlitwy na dobrych kilka lat (wcale nie przesadzam).
Za przykład niech nam posłuży zacytowany tu już fragment z hymnu w prymie. Odnosi się on do fragmentu Księgi Sędziów (zob. Sdz 14), w którym to Samson upiera się, by pojąć za żonę Filistynkę, a kiedy idzie negocjować warunki ożenku, zabija po drodze młodego lwa, w którego padlinie po pewnym czasie pszczoły zakładają gniazdo, z którego młody osiłek zabiera sobie plaster miodu. Je go sam i karmi swoich rodziców, ale nie mówi im, skąd go ma. Podczas wesela zaś zadaje Filistynom zagadkę: „[Co to jest?] Z tego, który pożera, wyszło to, co jest spożywane, z mocnego wyszła słodycz” (Sdz 14, 14a). Maryja jest tą tajemniczą słodyczą, której źródło pochodzenia zna ten tylko, kto to pochodzenie sprawił. Do tego mowa o lwie, a zwierzę to, zgodnie z proroctwem Izraela (zob. Rdz 49, 9), symbolizuje pokolenie Judy, a więc Dawidowe – z potężnego króla zrodziła się słodycz Matki Pana.
Z Księgi Sędziów pochodzi też obraz runa Gedeona (zob. Sdz 6, 36–40). Sędzia ten prosi dwukrotnie o znak związany z owczym runem, który ma go upewnić, że to Bóg go posyła do walki. Za pierwszym razem runo ma zostać zwilżone rosą, a ziemia wokół ma być sucha, za drugim – odwrotnie. Pan wypełnia obie prośby. Jeśli chodzi o Maryję, obraz ten można odczytać tak, że w chwili swego poczęcia zostaje napełniona pełnią łaski, choć świat wokół pogrążony w grzechu, a więc suchy i bezpłodny. I to byłby pierwszy znak. Drugi odnosiłby się do czasu pogrzebania Jezusa – wszyscy wokół byli napełnieni żalem i łzami, jedynie Maryja zachowała wiarę i płynący z niej pokój.

Oblubienica
Każda z godzin wskazuje też na Maryję jako oblubienicę Boga. Wystarczy spojrzeć chociażby na responsoria, czyli modlitewne dialogi, po hymnach. Znajdziemy tam odniesienia do Pieśni nad Pieśniami – Maryja jest określana jako lilia między cierniami, wszystka piękna przyjaciółka, której imię jest jak wylany olej. Epitety te znajdziemy we wspomnianej księdze, podobnie 
jak zwrot mówiący o tym, że Matka Boża jest jak 
„w szyku obóz silny”. W tekście biblijnym to oblubieniec mówi: „Groźna [jesteś] jak zbrojne oddziały” (Pnp 6, 4) i bynajmniej nie ma na myśli tego, że oblubienica przypomina Wagnerowskie walkirie (czego można się dopatrzeć w tekście godzinek), ale to, że kiedy ona na niego spogląda, jego zachwyt i pragnienie sprawiają, że staje się wobec niej bezradny. Obraz ten mówi więc, że ostatecznie to miłość Boga do człowieka okazuje się siłą, która zwycięża.
Do każdego ta wspaniała modlitwa będzie przemawiać w języku jego własnego życia i rozumienia. Jej twórca hojnie zaczerpnął ze skarbca średniowiecznej mariologii, szczególnie związanej z Maryją symboliki i Jej bogatej tytulatury, sięgającej korzeniami do Biblii. Polski tłumacz zaś, i późniejsi redaktorzy poprawiający przekład – ostatnie uwspółcześnienia były nanoszone w połowie XX w. – skrzętnie zadbali o zachowanie obfitości oraz piękna oryginału. Można szukać głębiej, zaglądając do Pisma Świętego i dzieł św. Bernarda z Clairvaux czy św. Wenancjusza Fortunata z Poitiers, a nawet św. Efrema Syryjczyka (IV w.), bo aż tak daleko w głąb dziejów Kościoła sięgnął po inspiracje autor tej modlitwy. Można też po prostu cieszyć się pięknem języka, melodii i ciszą, którą poranny śpiew godzinek wprowadza do serca. W tym sensie jest to modlitwa dogłębnie katolicka, a więc powszechna – każdy się w niej odnajdzie i może się nią posłużyć, by oddawać cześć Matce Pana, a przez to Temu, który Ją stworzył, wybrał i koronował na królową nieba i ziemi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki