Logo Przewdonik Katolicki

Dlaczego zostają katolikami?

Monika Białkowska
fot. Geoffrey Jacquemin/Getty Images

Rosnąca liczba chrztów osób dorosłych to doskonały moment, w którym uchwycić możemy motywacje przyciągające dziś ludzi do Kościoła. Na pierwszym miejscu to wcale nie duchowe przeżycie, ale intelektualne rozpoznanie.

Powielkanocne wiadomości o niezwykle dużej liczbie chrztów, przyjętych przez osoby dorosłe w Wielkiej Brytanii czy we Francji, mogą być czytane w kluczu optymistycznym, jako odwrót tendencji laicyzującego się świata. Uleganie huraoptymizmowi będzie jednak złudne i może nas oszukać. Rosnąca faktycznie liczba chrztów dorosłych nie odwraca jednak zasadniczej tendencji w krajach, gdzie chrzczonych jest coraz mniej dzieci i gdzie katolików z roku na rok ubywa. Jeśli warto owym ruchom się przyglądać, to po to, żeby pytać dorosłych niekatolików, co do chrztu ich przyprowadziło. Jakie motywy stoją za tym, żeby w XXI wieku przyjmować katolicyzm w laickim kraju, nie będąc wychowanym w katolickim środowisku? Co za tym idzie – w jakim kierunku powinien dziś patrzeć i działać Kościół, żeby skutecznie mówić ludziom o Jezusie? 

Pustka
Te pytania zadano sobie właśnie w Wielkiej Brytanii. Tam, w archidiecezji Southwark, aż czterystu pięćdziesięciu dorosłych zostało w ostatnim czasie katolikami. Episkopat Anglii i Walii postanowił w związku z tym przeprowadzić badania, zadając pytanie właśnie o motyw nawróceń. Próba badanych (zaledwie dziesięć osób) sprawia, że trudno jest uznać to za stricte naukowe opracowanie. Jednak wyraźna powtarzalność sześciu tematów we wszystkich wywiadach może być przyczynkiem do dalszych obserwacji czy wprowadzania znaczących korekt w modelu ewangelizacji czy nowej ewangelizacji. 
Pierwszą wspólną kwestią poruszaną przez katechumenów był odczuwany przez nich niepokój. Mówili, że odczuwali w swoim życiu pewną pustkę, brak. Był to dla nich rodzaj cierpienia, domagającego się odpowiedzi, trwający czasem przez wiele lat. To właśnie ów wewnętrzny brak, który nigdzie indziej nie znajdował zaspokojenia, sprawiał, że chcieli rozwiązać swój problem, znaleźć odpowiedź na nurtujące ich pytania, znaleźć coś, co wypełni ich wewnętrzną pustkę. 
Z chrześcijańskiego punktu widzenia to odczucie braku jest naturalne i dane człowiekowi z jego natury: człowiek jako homo capax Dei jest stale otwarty na Boga i nigdzie indziej nie znajdzie satysfakcjonującej go odpowiedzi, wszystko inne niż Bóg ostatecznie będzie okazywało się dla niego za małe. 
Warto zauważyć, że owa naturalna otwartość człowieka na Boga i wręcz głód Boga nie znikają, niezależnie od środowiska, w którym człowiek wzrasta. Mogą być jedynie przesłonięte, zagłuszone przez świat albo po prostu nieczytelne: człowiek będzie je odczuwał, choć nie będzie potrafił ich nazwać i nie będzie wiedział, gdzie może szukać odpowiedzi. To może być pierwszy ważny drogowskaz dla działania Kościoła: nie oskarżać tych, którzy mówią dziś, że nie wierzą, ale widzieć w nich tych, którzy mimo wszystko nie przestają szukać. 

Rozum 
Drugim elementem powracającym w wypowiedziach nowo ochrzczonych dorosłych jest fakt, że odpowiedzi na potrzebę zapełnienia pustki szukali na drodze intelektualnej. To jest niezwykle ciekawy moment, idący nieco wbrew dominującym w Kościele tendencjom, by do chrześcijaństwa przekonywać za pomocą emocjonujących wydarzeń, charyzmatycznych spotkań, konkretnego przeżycia. Nie taka była droga tych, którzy dziś jako dorośli opowiadają się za katolicyzmem. Ich do przyjęcia chrztu prowadziło odkrycie mądrości i logiki katolicyzmu oraz idąca za tym dekonstrukcja krążących o nim mitów i uprzedzeń. Początkiem była zatem wiedza, poznanie rozumowe, lektura, uporządkowanie logiczne praw i prawd. Chcieli zwyczajnie pojąć, czym katolicyzm jest, jakie ma korzenie, jaka stoi za nim nauka. 
To znów wydaje się niezwykle ważne, zwłaszcza w Kościele, który mimo powszechnych na całym świecie synodalnych, lokalnych nawoływań o katechezę dorosłych, wciąż nie do końca radzi sobie z tym tematem, wyraźnie zaniedbując formację intelektualną. Efektem tego nie są nawrócenia, ale gros chrześcijan, którzy wprawdzie uczestniczą w obrzędach, ale nie wiedzą, w co naprawdę wierzą. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Według prowadzonych dość dawno, bo w 2013 roku, badań jedynie 47 proc. Polaków wierzyło w zmartwychwstanie Jezusa, 40 proc. w Ducha Świętego, niewiele mniej, bo 38proc., przyjmowało istnienie nieba. To oznacza, że dużą część tych, którzy wciąż jeszcze chodzą do kościoła i praktykują, w rzeczywistości stanowią niewierzący. Bez intelektualnej formacji i katechezy dorosłych ta sytuacja stale będzie się pogarszać. 

Przez internet
Trzecim powtarzającym się elementem było źródło, z którego korzystali zainteresowani katolicyzmem, żeby zdobywać o nim wiedzę. Tym powtarzającym się u wszystkich źródłem był internet, głównie YouTube. To odkrycie jest jednocześnie interesujące i niepokojące. Interesujące, ponieważ okazuje się, że właśnie przez internet Kościół ma dziś największą możliwość oddziaływania intelektualnego (nie mówimy tu oczywiście o oddziaływaniu sakramentalnym) i powinien mocno w tę przestrzeń inwestować, zamiast wciąż jeszcze ją deprecjonować. Niepokojące zaś jest to, że treści w internecie publikować może każdy i że są one pozbawione kontroli. Oznacza to, że ludzie szukający dla siebie sensu równie łatwo jak do Kościoła katolickiego mogą tą drogą trafić również do grup destrukcyjnych, dostać się w ręce duchowych manipulantów czy po prostu dostać treści pozornie katolickie, ale pozbawione większej merytorycznej wartości. Wydaje się ważne, żeby próbować nad tym zapanować, ale jednocześnie znając internetowy świat, nie da się nie zauważyć, że nie ma na to dziś żadnego rozsądnego sposobu. 

Przeżycie 
Czwartym dopiero w kolejności elementem powracającym w wypowiedziach neofitów – czwartym krokiem na ich drodze odkrywania Kościoła, było wzruszenie, coś, co w języku polskim pewnie zgrabniej byłoby nazwać doświadczeniem wiary czy pewnym olśnieniem. Poszukiwania intelektualne dawały ludziom wiedzę, a oni wyposażeni w tę wiedzę prędzej czy później trafiali do kościoła, żeby nie tylko teoretycznie rozumieć, „jak to działa”, ale również żeby zobaczyć, żeby chrześcijaństwo przeżyć. Tam właśnie, w tym momencie doświadczali pewnego poruszenia serca, najczęściej w czasie Eucharystii albo na adoracji. To pozostaje tajemnicą ludzkiego serca i bezpośredniej relacji z Bogiem, trudno jest z zewnątrz w tę sferę ingerować. Znów warto zauważyć jednak, że kiedy umysł jest przygotowany, serce również wrażliwsze jest na doświadczenie i przeżycie – a w przygotowanym sercu owoce przeżycia są trwalsze, nie mijają wówczas, gdy opadną emocje. 

Czas 
Piątym elementem, na który w drodze neofitów należy zwrócić uwagę, jest czas. Droga nawrócenia, dochodzenia do chrześcijaństwa, nie odbywała się gwałtownie. Składała się z powolnego, stopniowego dochodzenia do ostatecznego „tak”, wiązała się z powolnym nabieraniem zaufania, z powolnym odkrywaniem, jak rzeczywistość Kościoła i jego wiary wygląda – a jakie jego rozumienie było stereotypowe czy błędne. To również moment, na który należy zwracać uwagę, z jednej strony nie oczekując gwałtownych nawróceń i spektakularnych owoców ewangelizacji, pozwalając rosnąć zasianemu ziarnu pod okiem samego Boga. Z drugiej strony, nie uznając własnego głoszenia za nieskuteczne czy zmarnowane dlatego, że nikt natychmiast nie wstał uzdrowiony. 

Własna inicjatywa
Szóstym, ostatnim elementem łączącym drogi wszystkich pytanych o to brytyjskich katechumenów jest to, że proces wejścia w katolicyzm inicjowali oni sami. Oznacza to, że nie rozpoczął się on pod wpływem czyjejś namowy czy presji. Oni sami dostrzegali w sobie pustkę i sami zaczynali szukać jej wypełnienia. Dopiero wówczas, kiedy decyzja o przyjęciu katolicyzmu w nich zapadała, zaczynali szukać wsparcia u księży lub we wspólnotach. 
I to znów czytać można dwojako. Może to świadczyć o zmianie paradygmatu ewangelizacji, o nieskuteczności głoszenia słowem, o tym, że dziś trzeba raczej dawać świadectwo tak, by chrześcijaństwo nie było „usłyszane”, ale „rozpoznane” jako wypełnienie owego braku w sercu człowieka, żeby inni chcieli być tacy jak my. Może też świadczyć o tym, że słowa, których dziś używamy, nie trafiają do odbiorców i choć Ewangelia działa zawsze, my sobą ją przesłaniamy. 

Droga na przyszłość
Zapewne szukać tu można kolejnych pytań i odpowiedzi. Nie bezzasadne wydaje się pytanie choćby o to, jak często o chrzest proszą osoby wywodzące się z islamu, które chcą zawrzeć ślub ze stroną chrześcijańską. Statystyki francuskie mówią, że jest ich około 5 proc. Ciekawe byłoby sprawdzenie, na ile są to realne nawrócenia i odkrycie Jezusa Chrystusa, a na ile dopisywanie do kościelnych statystyk kolejnych nominalnych katolików. Z tymi pytaniami z pewnością przyjdzie nam się zmierzyć, jeśli będziemy chcieli, żeby nasze przepowiadanie Ewangelii nie było sztuką dla sztuki, ale rzeczywiście pomagało ludziom trafić do Jezusa.  

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki