Badanie na temat eksponowania symboli religijnych w urzędach, już po decyzji Rafała Trzaskowskiego, przeprowadziła firma Research Partner na zlecenie Ogólnopolskiego Panelu Badawczego Ariadna. Według sondażu za usunięciem symbolu religijnego z miejsca publicznego jest 46 proc.badanych, przeciw – 54 proc.
Miejsce publiczne
Już tu należałoby jednak wprowadzić dość ważne zastrzeżenie. Co mamy na myśli, mówiąc o „miejscach publicznych”. Miejscem publicznym z pewnością jest ulica miasta czy wsi, przy której stoi krzyż, miejscem publicznym są szpitale, szkoły czy ośrodki pomocy społecznej. Konstytucja gwarantuje każdemu wierzącemu człowiekowi prawo do wolności wyznania i do manifestowania swojej wiary. Można zatem postawić sobie w ogrodzie krzyż czy kapliczkę, jeśli spełni ona warunki zabudowy. W przestrzeni publicznej stoją kościoły, są cmentarze pełne krzyży, jeśli ktoś ma taką potrzebę, może dowolne symbole religijne umieszczać na swoim domu. W tej przestrzeni symbol religijny rzeczywiście wypełnia swoją treść: jest znakiem, że to oto miejsce, ta przestrzeń jest przestrzenią sakralną, że w tym miejscu ludzie szukają duchowego wsparcia, kierując swoje myśli do Boga. Mają prawo to manifestować, więc to robią.
Przestrzenią publiczną są również szkoły, ośrodki pomocy społecznej, szpitale, przedszkola i tym podobne miejsca. Człowiek, który w tę przestrzeń trafia, zwykle potrzebuje pomocy, wsparcia, pociechy, nadziei albo po prostu wychowania, które zawsze odbywa się w pewnym kluczu wartości. Otrzymuje je od zatrudnionych tam profesjonalistów. Jeśli jest człowiekiem wierzącym, pociechy i nadziei szuka również u Boga. Dlatego w takich przestrzeniach znajdują się i powinny znajdować się symbole religijne. Ich obecność tam jest wyrazem szacunku i tolerancji dla tych, którzy opierają się nie tylko na „szkiełku i oku”, ale również – albo przede wszystkim – na Bożej Opatrzności.
Urząd publiczny
Przestrzenią publiczną są również różnego rodzaju urzędy – miasta, gminy, powiaty. Różnią się one od wymienionych wcześniej swoją podstawową funkcją. Nadal wprawdzie jako przestrzeń publiczna mogą być miejscem manifestowania własnej wiary: zarówno urzędnicy, jak i petenci mogą przychodzić tam z krzyżykami czy medalikami na piersi, deklarując swoją własną, osobistą postawę wiary. Nie są jednak miejscem, w którym petent szuka otuchy, ratunku czy nadziei. Petent płaci podatek od nieruchomości, rejestruje samochód, pobiera wypis z ksiąg wieczystych czy składa skargę na nieregularny wywóz śmieci.
Jaką zatem funkcję w tym miejscu pełni krzyż? Jest manifestacją wiary tego konkretnego urzędnika? Duchowym uzupełnieniem pracy urzędników, wydających pozwolenie na rozbiórkę? Jeśli krzyż znajdujący się dziś w urzędach pełni jakąś rolę, to jest to rola kulturowa. Uzasadnieniem takiej obecności będzie chrześcijańska tradycja, a czasem i argument, że zaborcy również walkę z polskością zaczynali od usuwania krzyży.
Znak tożsamości
Ów argument z chrześcijańskiej kultury z pewnością nie jest czymś, nad czym można obojętnie przejść do porządku dziennego. Jest ważny, dlatego warto się nad nim chwilę zatrzymać.
Rzeczywiście, zaborcy walczyli z krzyżem, wiedząc, że to właśnie Kościół pomaga zachować Polakom narodową tożsamość, a to na jej zniszczeniu najbardziej im zależało.
Celem nie był zatem krzyż sam w sobie, ale społeczna rola, którą wówczas pełnił.
Czy dzisiaj ją jeszcze pełni? To jest pytanie, które trzeba tu sobie koniecznie postawić. Czy rzeczywiście to właśnie chrześcijańska wiara stanowi o naszej tożsamości jako Polaków? Ani przeprowadzane regularnie badania statystyczne, ani wyniki ostatniego spisu powszechnego nie pozwalają już uspokajać siebie takim przekonaniem. Przypomnijmy: w 2011 roku przynależność do Kościoła katolickiego deklarowało 89 proc. Polaków, po dekadzie było to już zaledwie 71 proc. Ponad 20 proc. obywateli odmówiło odpowiedzi na pytanie o wyznanie, co może sugerować raczej niechęć do Kościoła niż gorliwą wiarę.
Czy w tym zmieniającym się wyraźnie społeczeństwie krzyż wiszący na ścianie w urzędzie jest jeszcze wyrazem narodowej tożsamości? Czy reprezentuje jeszcze wartości wspólne wszystkim Polakom? Można powiedzieć: nie, ale jednak wskazuje na te wartości nadrzędne, jest wskazaniem na to, co tą wartością powinno być. Jeśli nawet się z tym zgodzić i przyjąć, że to właśnie katolicy w społeczeństwie będą tymi, którzy mówią „co wartością powinno być” – czy w takim razie ów krzyż w urzędzie pełni funkcję ewangelizacyjną? Czy prowadzi do refleksji, do nawrócenia? Czy jest przedmiotem czci i kultu, czy jedynie demonstracją?
Żywe serce
Chrześcijaństwo z pewnością nie tylko wpłynęło, ale wręcz ukształtowało kulturę, w której żyjemy, i to od czasów starożytnych przez upadek Rzymu i średniowieczne katedry, aż po wiek XIX. Dziś coraz częściej stawia się pytania o jego siłę kulturotwórczą, w sytuacji, kiedy zarówno malarstwo, jak i architektura zdają się już tylko odtwórstwem i powtarzaniem tego, co powiedziały już minione wieki.
To może niepokoić. Pamiętać jednak wypada, że choć chrześcijaństwo tę kulturotwórczą siłę w sobie miało, to miało ją nie z nadania Jezusa Chrystusa, który polecił owe średniowieczne katedry budować – ale z żywej wiary serc ludzi, którzy zachwyceni Jezusem szli w świat i dawali o Nim świadectwo. W ten właśnie sposób ów świat zmieniali i tworzyli nową cywilizację. Kulturotwórcza siła chrześcijaństwa, wyraźnie obecna w Europie przez kilkanaście wieków, wyrastała z wiary kreatywnych, twórczych, mądrych chrześcijan.
W czasie, kiedy chrześcijan zaczyna brakować – kiedy dużą część z nich stanowią „katolicy kulturowi”, przyjmujący jeszcze obrzędy i język wiary swoich przodków, ale nieprzekładający go już na własne doświadczenie i własną twórczość – również kultura zaczyna obumierać. Kiedy nie jest karmiona żywą wiarą, kiedy przestaje bić żywe serce kultury, kiedy zwyczajnie coraz mniej jest zachwyconych Jezusem chrześcijan, pozostaje już tylko tradycja. Pozostają pomniki, katedry, obrazy, tomy mądrych dzieł, niezaprzeczalny fundament, na którym stanęła Europa. Ten fundament może być nadal podziwiany i szanowany jako cenna spuścizna ludzkości, jak ateński Akropol, który też kiedyś był przecież żywą świątynią. Ale dalszy ciąg budowli wznosi już kto inny: ten, kto naprawdę wierzy w swoje idee, kto ma w sobie twórczy zapał i potrafi zapalać i zachwycać innych.
Pusty krzyż
Być może to się nie stanie. Być może chrześcijaństwo, ale też po prostu katolicyzm w Polsce, odzyska swoją siłę i charyzmę, być może na powrót porwie tłumy do masowych nawróceń, procesji i czuwań. Jest to coś, czego bardzo byśmy chcieli – ale też coś, co wydaje się już mało prawdopodobne. Roztropnym jest więc już dzisiaj myśleć, co będzie dalej. Jeśli będzie nas mało – co najważniejszego chcemy ocalić? Co jest istotą, bez której jako chrześcijanie nie przetrwamy? Nie można jednocześnie walczyć na wszystkich frontach. Uciekając z powodzi, nie da się ocalić wszystkiego. Co zatem stanowi o naszej tożsamości jako chrześcijan?
Czy tym najważniejszym elementem, który chcemy ocalać, jest obecność krzyża w miejscu, gdzie niewierzący ludzie przychodzą zapłacić rachunki za wodę i śmieci?
Owszem, w tej zmieniającej się kulturze można jeszcze próbować ocalać symbole ważne dla jakiejś części, dla jednej czy drugiej mniejszej grupy. Ale trzeba też rozumieć, że umieszczone poza swoim istotnym, duchowym kontekstem, pośród ludzi, którzy ich nie rozumieją, z czasem tracić będą swoje znaczenie, przestaną odsyłać do treści, które ze sobą niosły. Dla tych, którzy nie wierzą, staną się pustym znakiem. Być może ważnym pytaniem (choć zadawanym mocno przedwcześnie) jest to, czy zdołamy dziś ocalić krzyż jako świętość? A może wieszając go wszędzie, choćby nic już dla odbiorców nie znaczył, sami nie zrobimy z niego folklorystycznej pamiątki, czegoś w rodzaju „oka proroka” czy figurki Buddy, przywożonego z egzotycznych wakacji?
Chrześcijaństwo, czyli ludzie
Czy to zjawisko wymiany kultur jest dobre? Nie nam to oceniać. Nawet jeśli uznamy, że to złe, to się po prostu dzieje. W ten sposób zmienia się świat, że kolejne kultury zastępują się i każda z nich ma tych, którzy po niej płaczą i każda ma swoich promotorów. Kończyła się kultura agrarna i przyszła kultura przemysłowa. Kończyła się w Europie kultura starożytnych Greków i Rzymian, przyszła kultura chrześcijańska. Czy to już koniec i na tym etapie zatrzyma się świat? To naprawdę mało prawdopodobne. Nie oznacza to, że samo chrześcijaństwo straci swoją moc, że przestanie być prawdą, że nieistotne stanie się zbawcze dzieło Jezusa Chrystusa. Chrześcijaństwo trwać będzie nadal: ale ono jest na tyle silne, na ile silni są jego wyznawcy. Jeśli będzie ich coraz mniej lub jeśli ich wiara będzie coraz bardziej powierzchowna, również chrześcijaństwo, jako religia, stanie się jednym z kontekstów świata – a nie tym, co wyznacza jego rytm. Niezależnie od prawdy, którą niesie.
Ideologia krzyża
Przyszło nam żyć w momencie, kiedy wydaje się (bo pewna ocena przychodzi dopiero po pokoleniach), że jesteśmy w takim właśnie momencie wymiany kultur. Dlatego nieustannie właśnie nas dotykać będą wielkie, ideologiczne spory o to, czy lepiej jest pozostać przy starym, czy iść za nowym.
Chrześcijanin jednak znów zadać sobie powinien pytanie: czy rzeczywiście krzyż jest tym, co możemy pozwolić zinstrumentalizować w ideologicznym sporze? Czy mamy prawo posługiwać się krzyżem jako przedmiotem i narzędziem sporu, odbijając nim miejsca, oznaczone wcześniej tęczową flagą? Czy jednak nie do tego rodzaju walki krzyż służy i nie taką walkę oznacza – a my, używając go, w ten sposób zaprzeczamy całej treści, którą krzyż z sobą niesie? Czy dla nas samych, jako chrześcijan, krzyż jest dziś znakiem triumfu, „oznaczaniem terenu”, który jest „nasz” – czy jest znakiem upokorzenia, uniżenia i zwycięstwa, które nie przychodzi wcale na ziemi? Jeśli jest tym pierwszym, a nie drugim, to czego ostatecznie bronimy: obecności Boga wśród nas, czy własnej siły kulturowej, do której wprawdzie przywykliśmy przez wieki, ale która wcale nie od Boga pochodzi?
Czy w zmieniającym się świecie lepsze będzie bronić obecności krzyża w miejscach, w których owa obecność już nic nie znaczy – czy raczej troszczyć się o pogłębianie jego duchowego rozumienia i o to, żeby tam, gdzie krzyż jest, otaczany był żywym kultem? Ideałem byłoby łączyć te dwa wymiary, ale znów, czy naprawdę my sami, jako chrześcijanie, wierzymy jeszcze, że krzyż w urzędzie skarbowym stanie się przyczynkiem do czyjegoś nawrócenia?
Człowiek, nie kultura
To z pewnością nie jest czas na toczenie wojny o krzyże. Wydaje się, że taka wojna na większą skalę nie wybuchnie – włodarze innych miast zachowują tutaj wyraźną powściągliwość. Kościół w Polsce bez wątpienia znalazł się dziś w trudnej dla siebie sytuacji. Wydaje się, że przyjąć może tylko dwie narracje. Jedną streścić można w okrzyku: „Ratunku, biją nas, biedny Kościół!” i próbować przetrwania w instytucjonalnej sile. Drugą narracją może być przyznanie, że słabniemy i coś ważnego rozsypuje się w rękach, coś tracimy, trzeba więc szukać sposobów na ocalanie sensu i istoty wiary. Jedna i druga narracja będzie miała swoich zwolenników i argumenty na poparcie swoich tez. Wydaje się jednak, że jeśli mamy mądrze i roztropnie toczyć jakąkolwiek wojnę o krzyż, z myślą o dalekiej przyszłości, to zawsze i tylko z motywacją z żywej wiary. Pytając siebie najpierw, dlaczego krzyż w tym miejscu zawisł – czy jego wieszanie było aktem pobożności, czy politycznej demonstracji – jaką treść w tym miejscu niesie. Dopiero wówczas można rozmawiać o tym, czy go zdejmować, czy pozostawić, dla ocalenia świętości krzyża.
Najważniejsze dziś jednak jest – w zderzeniu z takimi właśnie wojnami i w świecie, w którym symbole stają się puste – wołanie o ewangelizację nie przestrzeni czy kultury, ale o ewangelizację człowieka. Dopiero naprawdę wierzący człowiek będzie chciał mieć przy sobie krzyż. Dopiero naprawdę zakochany w Jezusie będzie zdolny na powrót budować chrześcijańską kulturę.