Sale lekcyjne, uniwersytety, urzędy administracji publicznej i samorządowej, lokale wyborcze, zakłady karne, areszty, sądy, szpitale, stacje kolejowe, dworce autobusowe, porty, lotniska – w tych wszystkich miejscach obowiązkowo powinien wisieć krzyż, „w podwyższonym i łatwo widocznym miejscu”. Kto będzie chciał go usunąć, zapłaci grzywnę w wysokości od 500 do 1000 euro. Taki pomysł na ocalenie chrześcijańskiej tożsamości narodu ma włoska Liga Północna, wchodząca w skład koalicji rządowej. Projekt został złożony w jednej z izb włoskiego parlamentu. Sprzeciwiają mu się włoscy biskupi.
Bluźnierstwo?
Żeby zrozumieć konflikt biskupów z rządem, zrozumieć trzeba najpierw jego kontekst. Jest nim między innymi kwestia imigrantów. Hierarchowie Kościoła wyraźnie stoją tu po stronie papieża i opowiadają się za polityką otwartych drzwi. Rządzący populiści zwracają uwagę na włoską biedę i przekonują, że najpierw zająć się trzeba własnym ubóstwem, a nie imigrantami, którzy niepotrzebnie i zbyt mocno obciążają społeczeństwo. Prawo do takich poglądów mają – problem jednak w tym, że w swojej argumentacji posługują się krzyżem. Nie ukrywają, że ma on być „ostrzeżeniem” i przekonują, że szacunek dla mniejszości nie może oznaczać odrzucenia symboli, które są integralną częścią historii, kultury i tradycji, odrzucenia chrześcijańskiej kultury, która jest zwornikiem narodowej tożsamości.
Jednym z mocniejszych głosów sprzeciwu wobec takiego sposobu myślenia polityków jest ten, który zabrał ks. Antonio Spadaro, szef jezuickiego czasopisma „Civilita Cattolica”. Dążenia rządu do takiego potraktowania krzyża nazwał bluźnierstwem. „Symbol chrześcijański oznacza miłość, także wobec wroga i bezwarunkową akceptację. Krzyż jest znakiem sprzeciwu przeciwko grzechowi, przemocy, niesprawiedliwości i śmierci; nie jest to znak tożsamości narodowej”.
Tożsamość
Z tezą, czy krzyż rzeczywiście nie jest znakiem tożsamości narodowej, można dyskutować. Można przypominać choćby słowa Jana Pawła II, który mówił: „Dziękujmy Bożej Opatrzności za to, że krzyż powrócił do szkół, urzędów publicznych i szpitali. Niech on tam pozostanie! Niech przypomina o naszej chrześcijańskiej godności i narodowej tożsamości, o tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, i gdzie są nasze korzenie”.
Można również wracać pamięcią do czasów zaborów, czy bliższych nam czasów komunizmu, gdy krzyż stał się „znakiem sprzeciwu”, znakiem rozpoznawczym dla tych, którzy nie zgadzali się na panujący system. Krzyż był symbolem wolności i niepodległości, tworzył i podtrzymywał relacje, był znakiem solidarności z prześladowanymi, był wreszcie elementem politycznych manifestacji.
W całych zresztą dziejach chrześcijaństwa widzimy, jaką moc kulturową miał krzyż. To na nim wyrosła ogromna kultura chrześcijańska i – jakkolwiek wielu będzie próbować uciekać przed tą tezą – cały porządek dzisiejszej Europy. Nikt nie potrafi sobie dziś wyobrazić, jak wyglądałby świat, gdyby chrześcijaństwo ze znakiem krzyża się w nim nie pojawiło. Trudno byłoby również spróbować żyć we współczesnej Europie tak, żeby nie korzystać z osiągnięć tego, co na chrześcijaństwie wyrastało. To jest tożsamość, której Europa ani żaden jej kraj wyprzeć się nie może.
Korzeń czy owoce
Pytanie jednak zasadnicze brzmi: dlaczego Europa wygląda właśnie tak? Czy dlatego, że taki był plan Jezusa? Czy dlatego, że posłał on apostołów na cały świat, żeby uczyli czytać i pisać, żeby rozwijali rolnictwo, budowali katedry, prowadzili badania nad ludzkim ciałem i kosmosem? Czy posłał ich po to, żeby pisali prawa dla całych narodów, żeby budowali chrześcijańską cywilizację? Jezus posłał apostołów, by głosili Jego miłość, Jego śmierć, Jego zmartwychwstanie i życie wieczne. Tylko tyle i, jak się w ciągu wieków okazało, aż tyle. To orędzie okazało się źródłem – źródłem na tyle inspirującym, że karmiący się nim ludzie zdolni byli, obok przemiany swoich serc, przemieniać również świat. Cywilizacja chrześcijańska nie wyrosła jako cel, którego chciał Jezus. Cywilizacja chrześcijańska wyrosła niejako jako efekt uboczny i świadectwo mocy przesłania o Bogu, który stał się człowiekiem. Dlatego nie jest złe żyć w cywilizacji chrześcijańskiej. Nie jest złe widzieć jej wartości ani jej bronić. Nie można jednak mylić korzenia z owocami: i w imię obrony owoców zaprzeczać prawdzie zapisanej w korzeniu, z którego wyrastają. Nie można bronić chrześcijańskiej kultury, zaprzeczając wartościom miłości i pokoju, niesionym przez Jezusa. Choć dla wielu wyglądać to może chwalebnie, w istocie jest podcinaniem gałęzi, na której siedzimy.
Takiemu właśnie podcinaniu gałęzi sprzeciwiają się włoscy biskupi.
Znak bezpłodny
Choć komuś wydawać się to może herezją, rozumienie krzyża jako miecza przeciwko innowiercom, imigrantom czy niewierzącym jest niczym innym, jak jego postmodernistyczną dekonstrukcją. Jest odrzuceniem jego pierwotnego sensu i przypisaniem innego – takiego, który aktualnie jest nam potrzebny w konkretnej rozgrywce politycznej czy społecznej.
W tym kontekście nie dziwią nawet słowa o bluźnierstwie: kto myśli w ten sposób, sam jest na prostej drodze do zniszczenia krzyża. Krzyż pozbawiony swojego pierwotnego znaczenia, oderwany od bezpośredniego orędzia Jezusa, stanie się pustym symbolem, niezdolnym inspirować, bezpłodnym. Straci moc, którą miał u swoich początków i która pozwoliła zbudować współczesny świat. Owszem, zachowamy kulturę, ale będzie ona wydmuszką pozbawioną życia i nic nowego na niej nie wyrośnie. Oderwane od Jezusa, a zbudowane na kulturze chrześcijaństwo stanie się uroczym skansenem.
Gra o wiarygodność
Żeby zrozumieć, jak pusty staje się krzyż, potraktowany jako kulturowy miecz i znak narodowej tożsamości, wystarczy spróbować zrozumieć, co z niego zrozumieją ci, którzy Jezusa nie znają, a do Europy przyjeżdżają, szukając bezpiecznego i spokojnego życia. Powieszony jako – jak nazywają to włoscy politycy – „ostrzeżenie” będzie kojarzył się z opresją, niechęcią, odrzuceniem ich kulturowej tożsamości. Czy kogokolwiek nawróci? Czy ktokolwiek, patrząc na niego, pomyśli: „Tak, chcę być chrześcijaninem, Jezus jest prawdą i miłością!”? Trudno to sobie wyobrazić. A jeśli krzyż nie pociąga do Jezusa – to po co taki krzyż?
Wiarygodność jest kryterium, niezwykle istotnym w chrześcijaństwie początków. Apostołowie uwierzyli we wszystko, co mówił Jezus, gdy prawdę swoich słów potwierdził zmartwychwstaniem. Potem kolejne pokolenia uczniów wierzyły, że orędzie o Jezusie jest prawdą, bo widzieli życie innych chrześcijan i ich gotowość do miłości aż po śmierć. Gdyby nie było świadków, żyjących jak Jezus, wiara w Niego umarłaby w drugim pokoleniu. Gra o krzyże we Włoszech jest w istocie grą o wiarygodność chrześcijaństwa: żeby krzyż wieszali ludzie gotowi za Jezusem iść na śmierć, a nie po polityczny sukces.