Premier Bawarii Markus Söder tłumacząc swoją decyzję, powiedział, że „krzyż jest fundamentalnym symbolem chrześcijańskiej tożsamości kulturowej”. Kard. Reinhard Marx, przewodniczący Episkopatu Niemiec, zarzucił mu „wywołanie podziałów”. Kto ma rację? Niełatwo na to odpowiedzieć, bo sprawa wcale nie jest jednoznaczna. A trudne pytania można by stawiać obydwu stronom.
Symbol tożsamości
Decyzja bawarskiej partii CSU wywołała krytyczne opinie polityków opozycyjnej SPD, ale także niektórych przedstawicieli Kościołów katolickiego i luterańskiego, którzy uznali inicjatywę premiera za element kampanii politycznej przed jesiennymi wyborami do parlamentu tego landu.
Krytycy decyzji o zawieszaniu krzyży wskazują, że posunięcie rządzących tam chrześcijańskich demokratów miało w istocie odebrać głosy wyborców prawicowej Alternatywie dla Niemiec. Według nich jest to więc posunięcie o charakterze ściśle politycznym, w którym symbol krzyża wykorzystywany jest instrumentalnie jako element scalania elektoratu, a nie znak męki Chrystusa i symbol niosący przede wszystkim treści religijne.
„Krzyż jest fundamentalnym symbolem naszej bawarskiej tożsamości i sposobu życia” – oświadczył premier Bawarii i dodał, że „stoi on za elementarnymi wartościami takimi jak miłość bliźniego, ludzka godność i tolerancja”. Söder zawiesił już krzyż w wejściu do Kancelarii Wolnego Państwa Bawarii. „Oczywiście, że krzyż jest w pierwszym rzędzie symbolem religijnym – przyznał premier Bawarii. – Ale w symbolu krzyża ogniskuje się także podstawowa idea państwa świeckiego”.
Logo kampanii politycznej?
Inicjatywa bawarskiego rządu spotkała się z ostrą ripostą kard. Marxa, ordynariusza Monachium i Fryzyngi. Wydaje się, że niektórzy spośród wyrażających oburzenie jego słowami, zarówno w Niemczech, jak i np. w Polsce, dostrzegli w postawie hierarchy chęć dostosowania się do liberalnego i antychrześcijańskiego ducha naszych czasów, rugującego z przestrzeni publicznej święte symbole chrześcijan. „I takie słowa wypowiada duchowny?”, pyta jeden z polskich portali, zapewniając, że kard. Marx po raz kolejny „zaszokował”. Nie wiem, czy krytycy kardynała potraktowali go niemal jako wroga Kościoła z pośpiechu czy ze złej woli (a może zawiniło nazwisko?), w każdym razie nie zechcieli wysłuchać jego argumentacji.
Tymczasem oceniając, że decyzja Södera „wywołuje niepokoje i dzieli społeczeństwo”, niemiecki hierarcha dość szczegółowo swój punkt widzenia wytłumaczył. W wywiadzie dla dziennika „Süddeutsche Zeitung” zaznaczył, że „zasadniczo cieszy się z obecności krzyża w przestrzeni publicznej”, ale tym razem wieszanie krzyża nie jest wyrazem woli wiernych, lecz efektem dekretu. Powiedział też, że „kto traktuje krzyż jedynie jako symbol kultury, ten krzyża nie zrozumiał” oraz, że „nie można mieć krzyża bez Tego, Który na nim zawisł. To znak sprzeciwu wobec przemocy, niesprawiedliwości, grzechu i śmierci, ale nie znak sprzeciwu wobec innych ludzi”.
Kard. Marx stwierdził ponadto, że jeżeli rządząca w Bawarii chadecja troszczy się o zanikającą chrześcijańską tożsamość, to mogła „przeprowadzić debatę z Kościołami i grupami społecznymi, również z tymi, którzy nie są chrześcijanami, by zadać pytanie, czym jest dla nich przesłanie Ukrzyżowanego? Co znaczy dla nich żyć w ukształtowanym przez chrześcijaństwo kraju?”.
Z kolei monachijski biskup pomocniczy Wolfgang Bischof przestrzegł, że krzyż nie jest symbolem Bawarii, „a już na pewno nie może służyć jako logo kampanii politycznej”. Kto chce działać w duchu krzyża, ten musi „postawić w centrum swoich działań dobro człowieka, szczególnie tego w potrzebie”, zaś krzyż „jest zobowiązaniem do tego, że będzie się działać, postępując śladami Jezusa Chrystusa”.
Müller kontra Marx
Rację ma kard. Marx, gdy twierdzi, że decyzja rządu Bawarii „wywołała podziały”. Dodać trzeba, że podzieliła ona nie tylko niemieckie społeczeństwo, ale też tamtejszy Kościół. Oraz to, że – co jest naturalnym skutkiem całej sprawy – dalszą polaryzację opinii wywołały także słowa samego hierarchy.
Krytykuje go zresztą także część prominentnych przedstawicieli Kościoła w Niemczech, jak choćby znany publicysta katolicki Peter Seewald. „Czy kardynał z Monachium mówi jeszcze w imieniu niemieckich biskupów?” – pyta biograf Benedykta XVI. Jego zdaniem ostry atak kardynała na decyzję bawarskiego rządu jest nie tylko aktem braku solidarności, ale także dowodem braku zrozumienia dla kraju i ludzi w największym landzie Niemiec. Odnosząc się do argumentów purpurata o tym, że decyzja CSU wywołała społeczne podziały, Seewald wytoczył argumenty naprawdę ciężkiego kalibru: „Ale czy symbol chrześcijaństwa od początku nie był znakiem sprzeciwu? Kiedyś padł ofiarą sierpa i młota, a innym razem swastyki. Ale tam, gdzie został zdjęty, na Wschodzie czy Zachodzie, bynajmniej nie nastały lepsze czasy”. Seewald wskazuje następnie, że chwalebnym znakiem postępu społeczeństwa jest fakt, że po zbrodniach nazistów Europa Zachodnia zbudowała nowe podstawy porządku społecznego na fundamencie Ewangelii. Bez ogródek zarzucił też kardynałowi, że ten stanął w szeregu krytyków Kościoła, którzy chcą pozwolić co najwyżej na „religię społeczeństwa obywatelskiego”, dla której wszystko jest możliwe, byle nie było chrześcijańskie.
Opinię przeciwną do głosu kard. Marxa wygłosił też inny niemiecki purpurat i to sam kard. Gerhard Müller, do niedawna prefekt najważniejszego bodaj watykańskiego urzędu, Kongregacji Nauki Wiary. „Wolę polityków, którzy wieszają krzyże od tych, którzy je zdejmują” – stwierdził esencjonalnie. Dodał, że może jedynie poprzeć decyzję o obecności krzyży w budynkach publicznych, „bez względu na to, czyja to była inicjatywa” oraz że „krzyż jest symbolem nie tylko religijnym, w takim znaczeniu, że wzywa ludzi do wyznawania ich chrześcijańskiej wiary. Jest także protestem przeciwko złemu postępowaniu i pokazuje, że możemy żyć razem w duchu pojednania”.
Bawaria a sprawa polska
Wydaje się, że obecna sytuacja jest dla katolików niemieckich, a może i całego Kościoła, dość kłopotliwa: oto bowiem o konkretnej sytuacji dotyczącej obecności symbolu krzyża w przestrzeni publicznej diametralnie odmienne opinie wypowiadają nie zwyczajni obywatele czy nawet prominentni publicyści, ale kardynałowie.
Według najnowszego sondażu większość Bawarczyków opowiada się za wieszaniem krzyży w budynkach państwowych (56 proc. za, 38 proc. przeciw). Jednak w innych krajach związkowych 64 proc. obywateli jest temu przeciwnych, a popiera tę decyzję tylko 20 proc.
Choć krzyże pojawią się wkrótce na ścianach bawarskich urzędów, to pytania pozostaną. Stronników kard. Marxa można pytać o to, czy nie nazbyt ochoczo rezygnują ze znaków chrześcijańskiej tożsamości w miejscach publicznych i czy dbałość o światopoglądową sterylność nie jest aby nazbyt gorliwym ukłonem w kierunku piewców świeckości państwa. Wszak, jak argumentuje Seewald, trudno wyobrazić sobie historię Niemiec i fundamenty europejskiego domu bez chrześcijaństwa, nawet jeśli jego rolę dziś usiłuje się marginalizować. Może właśnie dlatego trzeba o tym dziś przypominać i zadbać, by w obliczu wzrastającej populacji muzułmanów chrześcijaństwo, któremu Europa zawdzięcza tak wiele, odzyskało inspirujący blask?
Z kolei tych, którym bliżej do kard. Müllera, powinno się zachęcić do refleksji nad tym, czy naprawdę są przekonani, że decyzja bawarskich polityków o krzyżach w urzędach nie jest spowodowana nadchodzącymi wyborami? Czy krzyż nie występuje w ich poczynaniach jedynie w roli środka do osiągnięcia celu na wskroś politycznego? Oraz, to bardzo ważne pytanie samego kard. Marxa, co znaczy dla nich żyć w ukształtowanym przez chrześcijaństwo kraju?
Wydaje się zresztą, że debata dotycząca symboliki religijnej w przestrzeni publicznej, ale i sposobu, w jaki religia winna towarzyszyć polityce (a w jaki absolutnie nie powinna), mogłaby przynieść wiele dobra nie tylko obydwu stronom niemieckiego sporu. Czyż muszę dodawać, że jak powietrza potrzebuje jej także nasz kraj?