Obok usytuowanego w kolońskiej dzielnicy Ehrenfeld meczetu wznoszą się dwa wysokie na 55 metrów minarety. Otwarciu tego domu modlitwy towarzyszyła największa w dziejach miasta mobilizacja sił policyjnych. Stało się tak dlatego, że świątynię należącą do muzułmańskiego zrzeszenia DITIB oficjalnie otworzył prezydent Turcji Recep Erdoğan. Jego obecność spotkała się z gwałtowną reakcją sporej części niemieckiego społeczeństwa, nieakceptującego totalitarnego sposobu rządzenia Erdoğana.
Turcja jest Niemcom bardzo bliska. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że tureckie kurorty są od lat jednym z ulubionych miejsc spędzania wakacji przez naszych zachodnich sąsiadów. Turcy są od dziesięcioleci największą grupą wśród osiadłych nad Renem cudzoziemców (na drugim miejscu lokują się Polacy). Rozpoczęty w latach 60. XX wieku proces werbowania tzw. gastarbeiterów sprawił, że dziś Turcy to największa grupa etniczna. Niemalże wszyscy z nich to wyznawcy Mahometa. Nie może więc dziwić oświadczenie Angeli Merkel, która w marcu roku temu na forum Bundestagu wyraziła przekonanie, że tak samo jak nie podlega dyskusji, iż Niemcy zostały ukształtowane przez chrześcijaństwo i judaizm, „tak samo prawdą jest, że wraz z 4,5-milionową grupą mieszkających u nas muzułmanów, ich religia, islam, stała się częścią Niemiec”. Stwierdzenie to wywołało falę krytyki kierowanej przede wszystkim ze strony przedstawicieli bawarskiej chadecji.
Wraz z utrzymującym się od lat napływem do Niemiec muzułmanów, szybko powstawać zaczęły meczety i domy modlitwy. Ich liczbę szacuje się dziś na 2800 (dla porównania świątyń ewangelickich jest ponad 24 tys., a katolickich – 21 tys.). Na razie wieże katedry kolońskiej są znacznie wyższe od nieodległych minaretów. Mimo iż w społeczeństwie niemieckim istnieje, jak się wydaje, pewien niepisany consensus, że tak powinno pozostać, to jedynie Bóg wie, co przyniesie przyszłość. Znacznej części niemieckiego społeczeństwa solą w oku jest nie tyle muzułmański półksiężyc, ile obecność w przestrzeni publicznej jakiegokolwiek symbolu religijnego. Jedynie tym można bowiem tłumaczyć trwającą od kilku lat dyskusję towarzysząca kończącej się już odbudowie pałacu królewskiego w Berlinie. Znaczna część mieszkańców stolicy nie chce, aby na wieńczącej budowlę kopule stanął – jak było to wcześniej – krzyż.
Dyskusja jest możliwa
Trwająca już wiele dziesięcioleci koegzystencja niemieckich chrześcijan z ich muzułmańskimi sąsiadami sprawiła, że związane zeń problemy stają się bardzo często przedmiotem pasjonujących debat czy polemik. Parę miesięcy temu mogłem obserwować je z bliska, podczas odbywającego się w westfalskim Münster Zjeździe Niemieckich Katolików. Dialog międzyreligijny był tam jednym z głównych tematów. W spotkaniu obok prezydenta wzięła też udział kanclerz Merkel. Z burzliwą owacją słuchaczy spotkały się jej pełne serdeczności słowa podziękowania skierowane do dziesiątków tysięcy Niemców, którzy w ostatnich latach zaangażowali się w akcje pomocy dla uciekających przed wojną mieszkańców państw Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki, których znaczną część stanowili właśnie muzułmanie.
Postronny uczestnik zjazdu musiał być zaskoczony zarówno liczba spotkań poświęconych szeroko pojętej tematyce „muzułmańskiej”, jak i wysokim poziomem toczonych tam dyskusji (zastanawiano się m.in., jakie kroki należałoby jeszcze podjąć w celu lepszego zintegrowania tak licznej już społeczności). Obok działaczy organizacji społecznych czy przedstawicieli administracji uczestnikami tych debat byli teologowie katoliccy i muzułmańscy. Wśród tych ostatnich, co może na pozór dziwić, można było dostrzec coraz więcej kobiet. Była wśród nich także pierwsza niemiecka „imamka”. Tak bowiem sama siebie określa urodzona w Kolonii Rabeya Müller. Nieprzypadkowo właśnie jej przypadło w udziale prowadzenie nadzwyczaj ciekawego spotkania zatytułowanego „Chrześcijanin zakochany w islamie”, poświęconego postaci włoskiego jezuity Paolo Dall’Oglio, zaangażowanego jak nikt inny w dialog z wyznawcami Mahometa, który parę lat temu zaginął bez śladu na terenie Syrii.
Zagraniczni sponsorzy
Co innego jednak akademicka dyskusja na katolickim Kirchentagu, a co innego niemiecka codzienność. Coraz częściej zarówno w multikulturalnym Berlinie, jak i bawarskim Monachium można usłyszeć obawy dotyczące postępującej radykalizacji wyznawców Mahometa. Ma ona najczęściej podłoże polityczne. Można to było zauważyć w trakcie wspomnianej już wizyty tureckiego prezydenta jesienią ubiegłego roku. Na spotkania z Recepem Erdoğanem przychodziły dziesiątki tysięcy Turków i Niemców o tureckim rodowodzie.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wspomniane muzułmańskie zrzeszenie DITIB podlega bezpośrednio tureckiemu nadzorowi i to z Ankary płyną wiążące wytyczne. Przeważająca zaś część pracujących w Niemczech imamów wykształcenie zdobywa w Turcji. Nierzadkie są przy tym przypadki, że pracę w meczetach łączą oni z działalnością na rzecz tureckich służb specjalnych. Błędem byłoby przy tym postrzeganie społeczności osiadłych w Niemczech muzułmanów jako monolitu. Najliczniejsi są sunnici, a w dalszej kolejności alawici i szyici. Ten podział sprawia, że ich „sponsorami” obok Turcji są także takie kraje, jak: Egipt, Arabia Saudyjska czy Iran.
Warto zauważyć, że rząd Austrii zakazał jakichkolwiek tego typu „transferów” na rzecz wspólnot islamskich w tym kraju. W Niemczech tymczasem od lat podejmowane są próby uporządkowania sytuacji na wzór rozwiązań przyjętych odnośnie do protestantów i katolików. Obydwa te Kościoły utrzymują się z tzw. podatku kościelnego. Jego wysokość, w zależności od landu, ustalono na poziomie 8–9 proc. podatku dochodowego.
Podatek od meczetu
Kolejną próbę uporządkowania sytuacji finansowej wspólnot muzułmańskich w Niemczech – w tym uniezależnienia ich od zagranicznego wspomagania – podjęto przed paroma tygodniami. Najważniejsze siły na niemieckiej scenie politycznej zgadzają się, że to dobry pomysł. Obawiają się jednak, że niemożliwy do zrealizowania, bo w odróżnieniu od dwóch wielkich kościołów chrześcijańskich niejednolita wspólnota muzułmańska nie posiada niezbędnego w tym przypadku statusu korporacji prawa publicznego.
Propozycja wprowadzenia „podatku od meczetu”, bo taką nadano jej nazwę, spotkała się z dość powściągliwą reakcją zarówno muzułmanów, jak i większości niemieckich polityków przyznających się do swoich tureckich i islamskich korzeni. Są jednak wyjątki. Za jak najszybszym wprowadzeniem podatku wypowiedziała się Seyran Ateş, twórczyni liberalnego meczetu na berlińskim Moabicie.
Trudno przewidzieć, jaki będzie los podatku od meczetu. Bezsporne jest jednak, że także w dającej się przewidzieć przyszłości islam pozostanie stałym elementem niemieckiej rzeczywistości. Bezsporne wydaje się również to, że Niemcy zaś pozostaną otwarte dla ludzi poszukujących szeroko pojętego azylu. To do tego kraju ma niebawem przyjechać znana już na całym świecie Asia Bibi. Ta obywatelka Pakistanu, skazana na karę śmierci za rzekomą obrazę proroka, niedawno opuściła areszt i po załatwieniu niezbędnych formalności ma przyjechać do Europy.